czwartek, 26 września 2013

ROZDZIAŁ 83.

Jakież było nasze zaskoczeni, gdy w progu bartkowego pokoju stanęła wiecznie nieogarnięta i źle ubrana Konstancja.
- WTF? - moje źrenice rozszerzyły się maksymalnie, a dłoń samoczynnie chwyciła rękę Łukasza.
Chyba ścisnęłam ją trochę za mocno, bo rozgrywający wydał z siebie stłumiony pomruk bólu.
- No zaprosiłem ją - Ignaczak podrapał się po karku - w końcu jest częścią naszego planu.
Klękajcie narody... oni na prawdę chcą aż tak upokorzyć biednego Vissotto, wyjątkowo bardzo skaranego już przez Bozię -  fryzurą i przez rodziców - imieniem.
- Siadaj, rozgość się i ten no zaraz będziemy film wybierać - Bartek wskazał na chyba jedyny niezajęty skrawek pokoju, po czym Konstancja ulokowała swój obszerny tyłek zaraz koło zajętego czytaniem Wikipedii Zatorskiego.
Nastała cisza. Tak cicha cisza, że słychać było nawet brzęczenie muchy z drugiego końca pokoju, rozmowę trenerów piętro niżej i krzyki maltretowanych przez masażystów sportowców gdzieś z czeluści piwnicy, potocznie zwanej hadesem. 
W końcu, po jakże dłuższej chwili milczenia nasz najwyższy, najinteligentniejszy, najbardziej brodaty i najlepszy kapitan pod słońcem chrząknął, co znaczyło tylko jedno: czas na przemowę.
- Droga Konstancjo.. - zaczął dostojnym, majestatycznym głosem niczym ksiądz wygłaszający kazania.
- Ja Ci dam drogą... hamuj te komplementy - mruknął Bartek zdegustowany słowami Marcina.
- Stul dziób pacanie - syknął Możdżon zgniatając swoim butem numer 64 biedną stopę Kurasia - Tak więc nasz droga Konstancjo, ostatnimi czasy nie było nam po drodze, żyliśmy w konflikcie, który tak na prawdę nie miał żadnych uzasadnionych podstaw istnieć.Tak więc wyszliśmy Ci na przeciw i ja, jako ten, który musi ogarnąć ten zwierzyniec, wnoszę prośbę o zakopanie toporka wojennego.
Możdżonek na prezydenta! Po tak dojrzałej i ubranej w idealnie dopasowane słownictwo przemowie, Konstancja nie ma wyboru i nie może się nie zgodzić.
- Musimy zjednoczyć siły - kontynuował dalej środowy nie widząc na razie jakiejkolwiek reakcji ze strony rudowłosej - aby pokonać naszego wspólnego wroga! Musimy zemścić się na - pauza, budowanie napięcia - Leandrze Vissotto.
- Nie daj się prosić.. - mruknął tym swoim słodkim, seksownym głosem Winiarski. Gdyby nie był żonaty zapoznałabym go z moją psiapsiółą z liceum.
- Jaki jest plan? - spytała ni z gruszki ni z pietruszki.


Po dogłębnym zagłębieniu się w czeluściach mózgu Ignaczaka, gdzie plan pokonania Vissotto scalił się w jedność, stwierdziłam, że to nie jest taki zły pomysł, ale jednocześnie miałam złe przeczucia co do tej całej akcji. Cudem udało mi się zachować bierne uczestniczenie w przedsięwzięciu, a powodzenie spisku zależało już teraz tylko od Konstancji.
- Synchronizujemy zegarki  - polecił Piter wyciągając ze swojego plecaka pięć różnych czasomierzy, począwszy od zwykłego zegarka na rękę, aż po budziki w kształcie koguta. Nie pytajcie skąd on ma takie cuda, bo sama nie mam pojęcia.

Cała polska część fazy grupowej Ligi Światowej wyszła nam na dobre. Kibice jak zawsze dopisali, tworząc w katowickim Spodku istne piekło.  Na samym wstępie bez zbędnych trudności pokonaliśmy w trzech setach Kanadę. Następnie przyszła pora na Finlandię, na której odkuliśmy się za turniej w Toronto i również rozgromiliśmy w trzech setach. Na sam koniec przyszła kolej na Brazylię, ale i tym razem  pokonaliśmy legendarnych Canarhinios i to znów 3:2.

Nastroje w naszej drużynie były szampańskie, a przecież to dopiero początek ekscytującego niedzielnego wieczora. 
- No to co? Zaczynamy? - zagaił Winiarski podając Konstancji najważniejsze narzędzie bez którego nasz cały plan poszedłby w pizdu.