niedziela, 30 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 75.

Zacznijmy od tego co za pewne najbardziej Was ciekawi. A mianowicie nasz wspaniały, jedyny, niepowtarzalny Minister Obrony Narodowej, profesor w swoim fachu, Krzysztof Ignaczak (za te komplementa powinien mi stopy całować) wyszedł cało po nocy spędzonej w czterech ścianach z Konstancją. Jedyną oznaką przypominającą ubiegłą noc był markotny, niewyspany Igła.
- całą noc czuwałem aby przypadkiem ta wariatka nie zrobiła mi krzywdy - ziewnął wchodząc do autobusu mającego zawieźć nas na lotnisko.
- uważaj, bo teraz zamiast Zbysia Pysia będzie Krzysiu Misiu - zaśmiał się Ruciak, po czym jego ramię miało okazję przywitać się z krzyśkową pięścią.
- ZIEMIAAA!!! - krzyknął uradowany Kuraś calując betonową płytę lotniska.
Wreszcie mogliśmy odetchnąć świeżym, polskim powietrzem.
- zauważyliście, że ten nasz tlen jest całkiem inny niż ten kanadyjski ? Zati, ach ten nasz kochany, głupiutki Zati...
- a wiecie, że za chwilę napadną Was media? - klasnęłam w dłonie i łapiąc swoją walizkę uciekłam.
Po chwili tabun rozwścieczonych dziennikarek, które za pewne o siatkówce wiedzą tyle co przeciętny facet o porządku biegły w stronę naszych siatkarzy. Za nimi z wywieszonymi językami biegli otyli operatorzy kamer i całego tego medialnego sprzętu. Błyskawicznie chłopaków zalała lawina przeróżnych pytań. Nawet nie było mi ich szkoda.. niech się pomęczą.

Po jakiś pięćdziesięciu dwóch minutach i trzydziestu ośmiu sekundach, a teraz już czterdziestu, mogliśmy spokojnie zająć swoje miejsca w naszym Poldku. Możdżonek, jako ten najwyższy, który zjadł najwięcej drożdży i wypił najwięcej mleka, wniósł przysypiającego Krzysztofa do środka. Czekała nas kilkugodzinna podróż do domu: do Spały. Nikt nie miał siły na pogaduchy, żarty, czy granie w karty. Normalnie nie poznawałam tych dwumetrowców. Wszyscy potulnie jak baranki zajęli swoje miejsca, nawet się przy tym nie przepychając. Prawie wszyscy założyli słuchawki i odpłynęli. Jednakże spanie nie było nam pisane. A to czemu? A to kurde przez taką rudą pinde, która chrapała jak stary niedźwiedź drzemiący w pędzącym po zardzewiałych szynach pociągu.
- kuźwa, jego mać - wyzwisk i niecenzuralnych słów nie było końca. Posypało się nawet kilka w italiańskim języku naszego rodowitego Włocha.
- może zatkamy jej nos? - zaproponował Guma i szybko podbiegł do siedzenia Konstancji.
- Ja nie wiem jak ty to wytrzymywałeś Bartman. Jestem pełna uznania - zwróciłam się w stronę atakującego.
- tak w tajemnicy powiem wam, że zwinąłem Andrei jakieś tabletki nasenne - zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni bluzy małe pudełeczko.
- za te przekręty to powinni was już dawno wsadzić do więzienia - podsumowałam i podgłośniłam muzykę wypływającą z moich słuchawek.
Kilka sekund później Zagumny wrócił ze swojej misji. Przyniósł w prezencie gęstą wydzieline z nosa Konstantyny, która upodobała sobie jego palce. Fuuuuuuuuuuuuuuuj - wzdrygnęliśmy się widząc jak Paweł wyciera dłoń w bluzę śpiącego w najlepsze Ignaczaka.
- taki suuprajs będzie miał gdy wstanie - parsknął śmiechem Nowakowski, który w czasie niedyspozycji Igły przejął jego kamerę.

- stoimy na przejeździe kolejowym, czy co? - Krzysiek obudził się za pewne słysząc odgłosy chrapania wydobywające się z ust Rudej.
Nikt mu nie odpowiedział, więc ten nakrył się tylko swoją bluzą i znów usnął. Wzięło mnie na wymioty, gdy zobaczyłam jak Igła otula się rękawem, w który zaledwie kilkanaście minut wcześniej Guma wytarł swoje palce.Obleśne. Okropne. Obrzydliwe...

W końcu po wielu postojach, na których uzupełnialiśmy swoje żołądki, jak również wypróżnialiśmy pęcherze i te sprawy, zauważyliśmy zieloną tabliczkę, na której białe litery składał się w jakże piękny i wzruszający napis : SPAŁA. Razem z Winiarskim wzruszyliśmy się na tyle mocno, że potrzebne były nam chusteczki, którymi jak z rękawa sypał MocnoPomocny Kosa. Kurek upadł na kolana i bił pokłony przed głównym wejściem do ośrodka, a nasz kochany Zbysiu Pysiu od razu poleciał do recepcji, a chwilę później wyszedł razem ze swoim psem, a raczej pieskiem, psinką, piesiuniem. No powiem Wam, że trudno byłoby wyobrazić mi sobie tego rosłego, potężnie zbudowanego, dwumetrowego Bartmana z małym, merdającym ogonkiem Yorkiem, gdybym nie zobaczyła tego na prawdę.

niedziela, 23 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 74.

- zamknąć ryje! Ludzie tu chcą spać! - Łukasz w jak najbardziej kulturalny sposób poprosił o spokój.
Dopiero, gdy postanowiliśmy opuścić nasze "gniazdko" zorientowaliśmy się kto nie pozwala nam spać. Konstancja stała w drzwiach zbysiowego pokoju i trajkotała jak najęta o tym jak urządzą wesele. Natomiast jej domniemany mąż - niejaki Zbigniew Bartman - stał jak osłupiały nie wyrażając żadnych emocji. A i jeszcze w tą całą chorą sytuację zamieszał się nasz Kubiaczek, który postanowił bronić swojego (eks?)przyjaciela i ładować do tego pustego łba Kostki, że z niej i Zbyszka dzieci nie będzie, a jeżeli będą to tylko po jego trupie. Takim oto sposobem w całym hotelu, a nawet zaryzykuje, że i w całym Toronto, nie było słychać nic oprócz podniesionych głosów przyjmującego i rudej fizjoterapeutki. Dobrze, że tutaj [to jest w Kanadzie] nie rozumieją po polskiemu.
- o co tyle zamieszania ? - zaspany Nowakowski wyszedł ze swojego pokoju i usiadł za podłodze zaraz obok podjadającego pop-corn Ignaczaka.
- na razie takie nudne gadanie, ale zaraz zacznie się prawdziwe kino akcji, mówię ci. Jeszcze będą latały buty, krzesła i talerze - Krzysiek podstawił pod nos środkowego pudełko z prażoną kukurydzą.
Razem z Łukaszem wystawiliśmy sobie krzesła z naszego pokoju i w skupieniu obserwowaliśmy rozwój wydarzeń.
- przeginasz pałe - fuknął Kubiak nie wytrzymując paplania Konstantyny o ślubnej liście gości (na którą notabene zapisała również i mnie. Jupii! Niestety zapomniała zapisać Michała).
- nie wierzysz, że wyjdę za mojego Zbysia Pysia?
- po moim trupie - wysyczał przez zaciśnięte zęby. 
- no to chyba najwyższy czas pożegnać się z życiem.
Błyskawicznie z tylnej kieszeni obcisłych rurek wyjęła złożoną w kostkę kartkę papieru. Do naszych uszu dobiegła charakterystyczna muzyka grozy, którą jak się później okazało w swoich muzycznych zbiorach posiadał Zagumny. Dzwine, co nie?
- o proszę! - Konstancja z chytrym uśmiechem na twarzy podała Michałowi ów tajemncizy świstek - kiedyś poprosiłam Zbysia Pysia o autograf, mój kotlecik nie wiedział wtedy, że podpisuje się pod aktem małżeńskim.
Między widownią przeszedł odgłos totalnego zaskoczenia. Wydaliśmy z siebie tylko tradycyjne ooooooo, po czym zamilkliśmy, no może nie wszyscy zamilkli.
- takiej akcji to nawet ja bym nie wymyślił - oznajmił Igła z buzią wypchaną po brzegi pop-cornem.
Podeszłam do Bartmana, który stał bez ruchu już dobre kilka minut. Wyglądał niczym Ci ludzie, których kiedyś tam zalała wulkaniczna magma. Kojarzycie?
- Zbyszek?
Cisza.
- Zibi?
Cisza.
Szturchnęłam go lekko w ramię, ale nawet to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Zbyszek był jakby w transie; był jakby zamknięty w swoim małym świecie.
- Bartman do jasnej cholery Bobek uciekł! - krzyknął Żygadło co od razu "obudziło" atakującego.
- co się dzieje? Gdzie Bobek? - zasypałby nas jeszcze większą ilością pytań, gdyby nie usta Konstancji, które jakimś dziwnym sposobem znalazły się na bartmanowych wargach.
Tym razem dało się słyszeć jedynie donośne fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj. 
- kobieto, co ty sobie wyobrażasz? - Zibi odepchnął rudowłosą, używając przy tym trochę za dużo swojej okazałej siły, bo Kostka swoim obszernym tyłkiem wylądowała wprost na ciemnych, hotelowych panelach.
- przecież mieliśmy się pobrać! - warknęła z wyrzutem w stronę ZB9.
- no chyba w Twoich snach!
- tak, masz rację leć do swojego Michałka, przecież on taki święty jest. Super przyjaciel od siedmiu boleści - wyrzuca z siebie kolejne słowa, niczym karabim maszynowy naboje.
- on przynajmniej nie truje mnie jakimiś tableteczkami i nie chce mnie usidlić!
- ale on Cię oszukuje! - w oczach Konstancji pojawiły się pierwsze słone krople.
- kto tu kogo oszukuje ! - postanowiłam wkroczyć do akcji, bo widok ryczącej jak bóbr fizjotetrapeutki nie wzbudzał we mnie litości.
Opowiedziałam Bartmanowi o podsłuchanej rozmowie i takim oto sposobem nie było już żadnej Zbychstancji, a Zbychiał znów powoli wracał do życia.
W końcu wszyscy mogli rozejść się do pokoju. Podmienilismy Zibiego i Igłę, aby ten pierwszy nie musiał już patrzeć na obrzydliwą twarz Kostki. Ten drugi stwierdził, że jakoś przeboleje tą jedną noc. Może nie wyjmie spod poduszki sztyletu i nie przebije mu brzucha. Tfu. Tfu. Nie zapeszajmy.

wtorek, 11 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 73.

Róż. Róż. Wszędzie róż. Różowa sukienka. Różowe szpilki (co z tego, że nie potrafiła w nich normalnie chodzic i co rusz się potykała). Różowa torebka. Różowa biżuteria. Różowa kokarda we włosach. Różowe cienie na powiekach i wreszcie... (tu następującym wyimaginowane oklaski, fanfary i inne duperele) szyja Zibiego okręcona różowym krawatem. Era biało-czerwonych ubrań została zakończona wybuchem oczojebnego różowego wulkanu. Powiedzcie bye bye barwą narodowym. Przywitajcie dodziasty róż.
Mina Bartmana doskonale podsumowywała całą tą maskarade. Ewidentnie nie był zadowolony, rozradowany, rozanielony + inne synonimy uczucia radości. Zbyszek był raczej zły, wkurzony, zniesmaczony i chciał jak najszybciej oddać Konstancje do muzeum kiczu i tandety. Ale coś mu w tym przeszkadzało. Jego własna duma. Nie mógł ulec i wrócić jak na skrzydłach do Michała, do nas.  Jak pan Bartman się obraża to nie ma przebacz, o nie!
Zajęliśmy swoje miejsca próbując przy okazji zachować nasze kreacje w stanie idealnym. Przecież nasze wielogodzinne prasowanie nie mogło pójść się jeb... na marne. Przecież blizna Kurka po oparzenu żelazkiem nie mogła tak po prostu być bezwartościowym śladem nie wiadomo skąd. Przecież konsul nie może zobaczyć nas nieidealnych.
Niczym armia super bohaterów wkroczyliśmy do budynku konsulatu. Przy okazji przechodzenia obok wielkiego lustra każdy przeczesał swoje włosy, a Kontstancja dodatkowo przejechała po ustach różowym błyszczykiem. Chodząca królowa różu. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia zastawionego po brzegi tak wyczekiwanym przez siatkarzy jedzeniem. Widząc stosy przepysznych smakołyków naszym złotkom aż oczy się zaświeciły. Przemawiała przez nich radość, szczęście a to tylko z powodu góry żarcia. Czyżby praktykowali złotą zasadę babuni przez żołądek do serca?
- trzymamy się z dala od Cruelli - oznajmił Ignaczak dyskretnie wskazując na Kostkę.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, po czym "wsłuchaliśmy" się w nie miejącą końca przemowę konsula. Oczywiście wszyscy dokładnie wiedzieli o czym on mówi i wcale nie myśli o tym aby jak najszybciej zanurzyć kły w pieczonym mięsiwie.
Jako pierwszy do stołu nie rzucił się głodomor Ignaczak, czy Kubiak, nie potrzebujący dużo zjeść Możdżonek, a właśnie nasza panna różowiasta.
O.o <- mniej więcej, a raczej więcej, tak wyglądały nasze pyszczki widząc fizjoterapeutkę wpierniczającą ciasto za ciastem.
- zostawiłabyś coś dla innych - zażartował Kubiak.
- mógłbyś do dnie nie mówić? Ani ja ani mój Zbysiu Pysiu nie chcemy z tobą rozmawiać.
Uwaga jak chodzicie, aby gdzieś nie zdeptać mojej szczęki. Może mi się jeszcze przydać.
Wymownie spojrzałam na Bartmana, a ten w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
Usiedliśmy przy długim prostokątnym stole i zaczęliśmy pogawędkę. Konsul zasypywał nas politycznymi anegdotami, których i tak nikt nie słuchał. Szczerze? Było strasznie drętwo, ale chociaż jedzenie konkretne.
- najadłem się - Jarosz rzucił się na siedzenie w autobusie.
- lepiej niż u mojej mamusi na świętach - jęknął Żygadło trzymając ręce na brzuchu. Przejadli się panowie, oj przejadli.
- ty jeszcze nie wiesz jak gotuje moja mama - szturchnęłam go łokciem w bok.
- szykuje się rodzinne spotkanie? - Igła wyłonił się zza siedzenia.
- przydałoby się zrobić - Łukasz objął mnie w pasie i już chyba knuł jak zapoznać nasze rodziny.
- uhuhu to widzę, że ostro się zapowiada - zawył Nowakowski - a co z oświadczynami?
- kto by chciał się z taką hajtać - mruknęła Konstancja, która nie wiem jakim cudem znalazła się na naszym autobusowym terytorium.
- to lepiej pomysł o sobie - warknęłam mierząc wzrokiem jej pulchną sylwetkę.
- o mnie się martw. Ja mam moje słoneczko, mojego Zbysia Pysia - usiadła na kolanach Bartmana, po czym zarzuciła mu na szyję ręce - oo, a nawet dał mi bransoletkę.
Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na nadgarstek Kostki. Nawet Zibi był zszokowany. Idę o bilety na finał Ligi Światowej z udziałem Polski, że Konstancja sama dała sobie ten prezent. Przyjrzałam się jeszcze bliżej owej bransoletce i zamarłam.
- bransoleta przyjaźni, naszej przyjaźni - szepnął Kubiak, po czym natychmiastowo zerwał ze swojej ręki identyczną.
Bartman już otwierał usta aby za pewne zmierzać z błotem swoją różowiutką koleżankę ale autobus zatrzymał się, a Kostka od razu wystrzeliła do drzwi prawie zabijając się na tych swoich pink szpilach.
Nie wiem kiedy. Nie wiem jak, ale Żygadło załatwił z Kubiakiem wolny pokój na całą noc. Jako, że na dworze już ciemno wszyscy porozchodzili się do swoich pokoi aby w pełni wypoczęci zjawili się jutro na lotnisku.
Kopniakiem otworzył drzwi, po czym szybko przekręcił w nich klucz. Stęskniłam się za dotykiem jego dłoni i smakiem ust. Błyskawicznie rozsunął zamek mojej sukienki, która trafiła w kąt pokoju. I wszystko potoczyłoby się jak zwykle, jak prawie każda nasza wspólna noc, gdyby nie krzyki dochodzące z korytarza.

środa, 5 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 72.

- żelazko! Ma ktoś żelazko? - Zatuś biegał po korytarzu drąc się wniebogłosy.
Nie dziwię mu się tego przyspieszonego chodzenia. Po pierwsze musi zrzucić te kilogramy, który zdobył obżerając się całą noc lodami pod blatem restauracyjnej kuchni. Po drugie, jak można pokazać się u konsula w pogiętej koszuli, spodniach, czy tam nawet majtkach.
Zaspany Misiek, przewrócił się na drugi boo... zaraz zaraz.. przecież to nie Dziku tylko Igła. Podniosłam głowę i zobaczyłam śpiącego obok mnie Łukasza. Szczerze? Nie pamiętam co stało się ubiegłej nocy. Jeszcze bardziej przeraziłam się, gdy zobaczyłam wychodzącego z łazienki Kosoka. Dzięki Ci, Panie Boże, że był ubrany. Ewidentnie nie byłam w swoim pokoju i Grzesiu też chyba pomylił wczorajszego wieczora kwatery.
Łeb rozsadzało mi od środka, przez co wstając kilka razy straciłam równowagę. W drodze na korytarz potknęłam się o leżącego na podłodze Winiara. Jezu Chryste co myśmy robili?
Pod ścianą siedział zmarnowany Kurek i popijał źródłaną wodę mineralną z plastikowej butelki.
- wyglądasz co najmniej jakby moja kochana Asica Cię rzuciła - zagaiłam kopiąc go w piszczel.
- to po naszej wczorajszej popijawie - mruknął.
- nie pamiętam wczorajszej popijawy - zrezygnowana usiadłam obok niego "kradnąc" mu wodę z butelki.
- nie dziwię Ci się, że nie pamiętasz - zaśmiał się i przyjacielsko zarzucił swoją górną kończyne na moje ramiona - to było coś.
I tu przyjmujący zaczął swoją opowieść, w której to Konstancja zawitała na nasze tajne zgromadzenie z butelkami jakiegoś wybornego alkoholu. Później zaczęła się ze mnie naśmiewać, że niby ja nie mam głowy do picia itp itd. I wtedy to ja przyjęłam wyzwanie, a dalej było tylko pijemy Wasze zdrowie. Wódka nam wszystkim powie...
Takim oto sposobem wróg publiczny numer jeden spił mnie w trzy dupy. Film mi się urwał, więc Konstantyna dostała to co chciała.
Nie chcąc dalej przeszkadzać Bartkowi w jego powolnej egzystencji i zwalczaniu kaca (bo oczywiście siatkarze nie mogli być gorsi od swojej pani psycholog i również dołączyli do spożywania tych jakże niebezpiecznych procentów) poszła do siebie. Niczego innego się nie spodziewałam, jak Dzika leżącego na łóżku i tak też się stało. Nasz Michałek spał w najlepsze. Korzystając z tego, że łazienka jest wolna wzięłam orzeźwiający prysznic. Najwidoczniej za bardzo hałasowałam, bo Kubiak już od dobrych pięciu minut dobijał się w drzwi wykonane z niezidentyfikowanego tworzywa sztucznego. Ubrałam się w zafundowaną przez PZPS sukienkę i dopiero w pełni umalowana i wystylizowana opuściłam pomieszczenie. Michał widząc mnie zademonstrował nowy sposób gwizdania, który opracował, takie jakieś fiu fiu tfu.
- Kubiak idź do tej łazienki i już mnie nie wkur..zaj - trzepnęłam go w ramię moimi dziesięciocentymetrowymi szpilkami, które chwile później wylądowały na moich stopach.
Nie wiem czy to był dobry pomysł zakładać takie obcasy w stanie trzeźwienia, ale co mi tam najwyżej wyniosą mnie od konsula nogami do przodu i nie pogardzą Grabarzem.
Czas było opuścić kryjówkę i pokazać się rządnym krwi reprezentantom Polski. Dla nich kobieta w sukience to jak najnowszy model zdalnie sterowanego samochodu ślicznie zapakowanego i postawionego pod choinką.
Trzymając Kubiaczka "pod rękę" przemierzałam korytarz, aż tu nagle zza rogu wychylił się aparat, jak mniemam Igły. Nastąpił błysk flesza i głośny śmiech paparazzi oraz jego towarzysza. Bez wątpienia Krzysiu i Łukasz. Dojrzałe zachowanie dojrzałych mężczyzn, nie sądzicie?
Wszyscy czekali już przed hotelem na pojawienie się ostatnich spóźnialskich. Tak zgadliście. Czekaliśmy na Zbychstancje. Ignaczak ustawił już kamerę aby uwiecznić ten historyczny moment. Ale zahaczmy na moment o garniaki naszych siatkarzyków. Oł maj gasz, przystojniacy z nich! Chciało by się zrobić takie słodkie awwwwwww, ale trochę nie wypada przy trenerze.
- żeby ona nam tylko wstydu nie przyniosła, żeby ona nam tylko wstydu nie przyniosła... - powtarzał jak w czasie wysokiej gorączki nie kto inny jak Michał 'piękne oczy' Winiarski.
- nie martw się Misiek, to ty będziesz największą klapą - Kurek optymistycznie uderzył go w plecy - nie ma to jak do konsula jechać ujebany pastą do zębów.
- Kurek, stul psyk, bo się nagrywa - krzyknął główny operator sprzętu, czyt. nasz wspaniały, inteligentny, zawsze opanowany, starszy libero.
Winiar otarł brodę i wtedy z hotelu wyszła panienka róż idealna. Jej oczojebno, neonowa sukienka wypaliła oczy połowie reprezentacji.
Czyli mamy największy kicz reprezentacji...