wtorek, 19 listopada 2013

ROZDZIAŁ 95.

Znam cię na pamięć, ty mnie pewnie też.
Nie muszę nic mówić, jak nikt rozumiesz mnie.

Hurraoptymizm. Nieopisana radość. Niepohamowane szczęście, a nawet i łzy. Z takimi oto nastrojami opuszczamy autokar tuż pod Głową Cukru, czymkolwiek ona jest.
Kierowca szeroko się do uśmiechnął, wiec odwzajemniłam gest i wyszłam na zewnątrz. Powoli zaczynałam mieć dość brazylijskiego słońca i upału, ale przecież następnym razem w Rio mogę być za kilka lat, albo w ogóle już tu nie zawitam.
- Zbiórka! – krzyknęłam wskazując siatkarzom na krawężnik, wzdłuż którego mieli się ustawić w dwu szeregu.
Jednakże w słowniku naszych reprezentantów pojęcie zbiórki w dwuszeregu nie istnieje. Zati popędził gdzieś do kramów kupować pamiątki, Zibi zaczął obracać się za kręcącymi tym co w genach mama dała brazylijskimi dziewczynami, a reszta  z tępym wyrazem twarzy wpatrywała się we mnie z dziwnymi uśmieszkami pod nosem.
- Daruj nam opowieści przewodnika, bo Guma streścił nam pół Wikipedii w czasie gdy ty spałaś – mruknął Bartman podnosząc okulary słoneczne do góry, aby kolejny raz zerknąć na zgrabne nogi przechodzących mieszkanek państwa kanarków.
- Psujecie mi całą zabawę – fuknęłam obracając się na pięcie – dobierzcie się w dwójki i maszerujcie za mną!
- Boże, Ziomek jak Ty z nią wytrzymujesz? Ja bym już zwariował – Igła załamał ręce człapiąc nogami, i co chwilę nadeptując mi na pięty.
- Na to już za późno, Krzysiu – parsknęłam machając trzymanymi w dłoni biletami.
Podeszłam do kasy, w celu okazania stosika kartonowych prostokątów z motywem brazylijskiej flagi. Profesjonalną angielszczyzną porozumiałam się z dość młodą dziewczyną, która z wręcz nienaturalnie wielkim uśmiechem przyglądała się mojej twarzy.
- Ludzie tu są dziwni. Patrzą się na mnie z dziwnymi uśmieszkami. Źle wyglądam, czy co? – zmarszczyłam czoło rozdając chłopakom wejściówki na kolejkę linową.
- Skądże znowu, wyglądasz dziś bardzo pięknie. Zresztą jak zawsze – komplementował mnie Winiarski, a ja pod wpływem jego magnetycznych oczu uwierzyłabym w każde słowo.
Zajęliśmy swoje miejsca na podwójnych ławeczkach, które powoli wznosiły się do góry. Na dole pozostawiliśmy Bartosza, który przez swój lęk wysokości nie odważył się wjechać na szczyt 396 metrową górę, i Piotra, który postanowił dotrzymać towarzystwa swojemu współlokatorowi.
Podziwiałam rozciągające się na prawo i lewo piękne krajobrazy. Przed nami malowała się lazurowe morze, a pod czubki zielonych drzew.  Widok zapierał dech w piersiach, a jeszcze piękniej było na zrobionym na szczycie Głowy Cukru punkcie widokowym.
- No to może cyknę Wam fotkę? – zaproponował Ignaczak, gdy w objęciach Łukasza podziwialiśmy niekończący się ocean.
- A może lepiej nie? – Kubiak odciągnął naszego libero na bok – o, patrz! Tutaj cyknij Możdżonowi!
- Jakoś dzisiaj dziwnie się zachowują – westchnęłam nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Wydaje Ci się. Wczesne wstawanie im nie służy – Łukasz machnął ręką i pocałował mnie w policzek.
Chwilę później zjeżdżaliśmy już w dół, gdzie czekała na nas zniecierpliwiona dwójka siatkarzy. Po zakupie tysiąca pamiątek, figurek, obrazków i magnesów odnaleźliśmy na parkingu nasz autokar i wyruszyliśmy do drugiego z trzech punktów naszej wycieczki krajoznawczej. Tam czekała już na nas pani przewodnik.
- To gdzie ta piękna, długonoga Brazylijka? – nasz napalony Bartman wybiegł z autobusu jak strzała.
- Przedstawiam Wam Elizabeth Gless – uśmiechnęłam się wskazując na kobietę w wieku około czterdziestu lat, z wylewającym się spod krótkich spodenek cellulitem Zibi, Misiu, możesz już zarywać.
Owa kobieta oprowadził nas po Stadionie Maracana. Z pasją opowiadała o każdym zakątku budowli, w której może zasiąść zaledwie 103 tysiące kibiców piłki nożnej. A gdyby tak zrobić tam mecz siatkówki polskiej reprezentacji?
Nasza pani przewodnik w skrócie opowiedziała nam o mijanych za oknem autobusu zabytkach, po czym pozostawiła nas samych sobie na wielkiej plaży Copacabana.
Związałam włosy w kitkę, po czym rozłożyłam na nagrzanym piasku ręcznik plażowy i zdjęłam zbędne ubrania pozostając jedynie z stroju kąpielowym. Chłopaki poszli pływać, lub przynajmniej próbować nie zatonąć, a ja w spokoju nagrzewałam się dającą poczucie szczęścia i radości energię słońca, które notabene, tutaj w Brazylii, grzeje jakoś inaczej niż w Polsce.
- Popływała być z Nami – mruknął Ignaczak zajmując większą połowę mojego niezbyt dużych rozmiarów kocyka w delfiny.
- Ale jak nie chcesz to wcale nie musisz, co nie Krzysiu? – wysyczał niemal przez zaciśnięte zęby Kurek, charakterystycznie rozszerzając źrenice.
To zaczynało się robić naprawdę dziwne i denerwujące. Od samego rana coś przede mną ukrywali, niczym jakaś konspiracja, a przecież ja zawsze chce dla nich jak najlepiej.
Usiadłam na ręczniku przesypując piasek między palcami, po chwili przysiadł się do mnie Żygadło delikatnie gładząc dłonią moje udo. Przez moje ciało przeszły takie przyjemnie dreszczem, zresztą jak zawsze gdy nasze ciała się stykają. Wytwarza się między nami istne napięcie elektryczne, a każdy kontakt może spowodować porażenie prądem, i to w ten pozytywny sposób.
- Nie miej mi nic za złe, dobrze? – zagaił nagle kładąc się na ręczniku.
- Nie wiem o co Ci chodzi, ale trochę mnie przestraszyłeś – obróciłam się do niego przodem i zaczęłam kreślić wzroki na jego umięśnionym brzuchu.
- Nie musisz się bać, to nic takiego – posłał w moim kierunku wielki uśmiech, który rozwiał wszystkie niepewności.
- To może tak cykniemy sobie fotkę na Copacabana Beach? – zaproponowałam entuzjastycznie wyjmując z plecaka aparat.
- Czemu nie – wzruszył ramionami i podniósł się z pozycji leżącej do siedzącej.

Zrobiłam kilkanaście samojebek, których za pewne pozazdrościł by nam Karol Kłos, który niestety nie wyruszył z nami na podbój Brazylii, a szkoda, bo byłoby dość zabawnie. W końcu po długiej sesji fotograficznej postanowiłam obejrzeć fotografię. Zaczęłam od zdjęć ze szczytu Głowy Cukru, przez te ze stadionu, a skończywszy na tych, na których zależało mi najbardziej. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze z nich miałam ochotę zabić każdego z siatkarzy po kolei, a później zmielić ich ciała i dać psom na pożarcie. 




***
nie wiem co z tego wyszło, ale macie coś takiego tam na górze.
jestem rozbita. 

piątek, 15 listopada 2013

ROZDZIAŁ 94.

Kocham Cię. Bo wiesz co tak naprawdę w Tobie jest cennego? Serce, którym się kierujesz, ono samo w sobie jest cenniejsze od wszystkich diamentów na świece zebranych razem.

Macie takie dni, w które chcecie korzystać z życia pełną piersią? Kiedy chcecie już od samego rana wyjść na dwór i po prostu cieszyć się chwilą? Dni, w których liczy się jedynie pełen stu procentowy chillout, słońce i zgrana ekipa.
I taki był też mój dzień.
Już od samego rana chodziłam z lustrzanką zawieszoną na szyi, kieszonkowym słowniczkiem polsko-portugalskim i przewodnikiem turystycznym.
- Co tak wietrzysz zęby? – zagaił Zbychu, gdy siedzieliśmy w stołówce i pochłanialiśmy nasze ulubione naleśniki z nutellą, to znaczy ja jadłam, a siatkarze patrzyli. Ach ta dieta.
- Bo jak sobie uzmysłowię, że dzisiaj musicie mnie się słuchać, to aż żal się nie uśmiechnąć.
- No Ty chyba sobie kpisz dziewczynko – siedzący po mojej prawicy Winiarski nonszalancko oparł się łokciem o oparcie mojego krzesełka, a następnie wyprostował swoje kilkumetrowe nogi kopiąc przy okazji Michałka Kubiaczka zasiadającego naprzeciw niego.
- Przepraszam Cię bardzo, chłopczyku – dobitnie podkreśliłam ostatnie ze słów – mam to na piśmie, podpisane przez samego Andreę!
Szybko wyszukałam kartkę papieru ukrytą gdzieś między zdjęciem Pomnika Chrystusa Odkupiciela,  a Pedra da Gavea.
Co z tego, że mamy godzinę 5:46 rano i co z tego, że przed nami rozciąga się wizja pięciu godzin w autokarze. Ważne, że podbijemy Rio!
- Nie lepiej było posiedzieć w hotelu… - mruknął Piter szurając nogami, aż w końcu zasiadł na swoim stałym miejscu i głośno ziewnął.
- A nie uważasz, że wylegiwanie się dupą do góry na Copacabana jest o wiele lepsze? – starałam się poruszać do góry brwiami, w taki sposób jak to robią zawodnicy, ale nie wyszło mi to najlepiej.
- A masz na sobie bikini? – Żygadło przepuścił mnie na siedzenie od okna.
Pokiwałam z politowaniem głową, po czym z niedużym impetem walnęłam przewodnikiem w jego głowę.
- Nie bije go po czaszce, bo będzie miał głupie dzieci. A chciałbym zauważyć, ze jego dzieci to też i Twoje dzieci – Możdżonek wygłosił to co miał wygłosić i zatopił wzrok w jakiejś najnowszej pozycji Wiedźmina.
- No widzisz? I teraz będziemy mieć głupie dzieci. Dzięki – naburmuszył się jak małe dziecko wykręcając na zewnątrz dolną wargę.
- Kto w ogóle powiedział, że ja chce mieć z Tobą dzieci? – prychnęłam poprawiając koszulkę, która wyszła mi ze spodenek.
- A nie chcesz? – Igła znów wsadził swoją wielką głowę w szparę pomiędzy oparciami foteli.
- No właśnie? – zawtórował mu Łukasz wlepiając we mnie te swoje wielkie oczy.
- Nie mów właśnie, bo Cię kura…- zaczął Jarosz, ale szybko mu przerwałam uciszając go gestem ręki.
Zachciało im się cytować wierszyki z przedszkola. I to niby mają być dorośli mężczyźni, którzy w domu mają żony i dzieci? No coś mi się nie wydaje.
- Więc co z tymi dziećmi? Bo chyba o tym mówiliśmy zanim Jakub chamsko nam przerwał!  - Krzysztof oparł ręce na zagłówkach i zmroził rudego atakującego swoim złowieszczym wzrokiem. Strach się bać!
- Kto mówił ten mówił – wyszczerzyłam się popychając naszego libero do tyłu.
- Wyganiacie mnie? – reprezentacyjny kurdupel chyba próbował wzbudzić w nas litość miną przed fazą rzewnego płaczu. Z nami takie numery nie przejdą, oj nie!
- Przepraszam, ale muszę przeprowadzić poważną rozmowę z moją dziewczyną – Żygadło puścił w jego kierunku perskie oko, po czym poprawił moje nogi leżące na jego kolanach.
Podłożyłam sobie pod głowę reprezentacyjną bluzę, po czym swobodnie oparłam się o szybę. Przez chwilę milczeliśmy wpatrując się głęboko w swoje oczy. Cóż za romantyczny moment, szkoda, żeby ktoś go popsuł.
- Kierowniczko! – dało się słyszeć głos Kurka, który za pewne zastąpił moje imię ksywką „kierowniczki”.
Rozgrywający głośno westchnął i wypuścił mnie z siedzenia, a ja podążyłam na przedostatni rząd, gdzie Bartek rozłożył się ze swoim laptopikiem.
- Co chcesz , matole? – prychnęłam siadając na jego wyciągniętych nogach.
- Co my w ogóle będziemy zwiedzać? A i wypraszam sobie! Ja żadnym matołem nie jestem cepie! – fuknął ściągając ze swoich odstających uszu słuchawki.
- W Rio będzie na nas czekać pani przewodnik – klasnęłam w dłonie – zobaczymy kilka budowli, a później The colours of my dreams are green, blue and yellow. I wanna feel the heat in Rio de Janeiro.  Copacabana beach. That's where I wanna go come fly away with me to Rio de Janeiro – zanuciłam fragment  wpadającej w ucho piosenki.
- Teraz już możesz się oddalić – wygonił mnie ruchem ręki i znów  zagłębił się w swoim wirtualnym świecie, za pewne konwersując ze swoją już żoną.
Wróciłam na swoje miejsce w duchu dziękując Stwórcy za klimatyzacje. Na dworze było co najmniej 40 stopni Celsjusza (!), a w autobusie czuło się ten powiem syberyjskiego powietrza.
- To co z tymi dziećmi? – Łukasz złapał mnie za rękę.
- Słońce najpierw wygraj Ligę Światową, później pogadamy o dzieciach – poklepałam go po policzku.
- Ale obiecujesz? – dopytywał.
Zależało mu. To było widać po jego ruchach i spojrzeniu. Bo przecież z oczu da się czytać jak z otwartej księgi.
- Obiecuję – musnęłam jego usta – a teraz Kierowniczka musi się zdrzemnąć. Dobranoc.


W czasie gdy Magda śniła za pewne o spokojnym wylegiwaniu się na piaszczystej plaży, gdzie słońce nagrzewałoby jej półnagie ciało, a coś takiego jak banda nieokrzesanych siatkarzy w ogóle by nie istniała, zawodnicy kombinowali jaki by tu wywinąć jej psikus. Żygadło nie chcąc ingerować w ich chore intrygi oddalił się na przód autobusu i siadając koło Gumy za pewne ustalali jakieś meczowe taktyki, czy coś w ten deseń. W tym samym momencie Winiarski z chirurgiczną precyzją, jak przystało na Profesora, wyjmował spod nóg dziewczyny jej plecak. Później poszło już z górki. W jednej z kieszeni odnaleźli kosmetyczkę i zaczęli z wypisaną na twarzach ciekawością przyglądać się poszczególnym kosmetyką.
- O! Widziałem jak to coś Iwona kiedyś wkładała sobie do oka – Igła zaczął obracać między palcami tusz do rzęs.
- To jest zbyt niebezpieczne – oznajmił Kubiak i i wyjął pęsetkę – a to co?
- Daj pokaże Ci – zaśmiał się Ruciak i zaczął wyrywać swojemu imiennikowi brwi.
- Kurwa! To boli! – syknął Dziku, ale szybko stłumił swoje jęki bólu, gdy dostał od Jarosza w piszczel.
- Wolę nie wiedzieć skąd wiesz do czego to służy – Piter aż wzdrygnął się na samą myśl o… no właśnie, wolę nawet nie mówić co nasz Pituś ma w tej swojej pustej główce.
- Kiedyś wszedłem do łazienki, a Justyna właśnie wyrywała sobie brwi. Myślałem na początku, że się samo okalecza – tłumaczył się Rucy, a przecież tylko winni się tłumaczą…

- Dobra panowie nie marnujmy czasu – Igła zatarł złowieszczo dłonie i wyjął z kosmetyczki czerwoną szminkę – to za tą pobudkę o piątej!






niedziela, 10 listopada 2013

ROZDZIAŁ 93.

Nie wiem jak Ty to robisz, że wystarczy mi chwila rozmowy z Tobą, bym była najszczęśliwszą osobą na świecie.

Zamieszanie ogarnęło prawie całą reprezentacje. Tylko Pit, który wcześniej tryskał niepokojem zachował zimną krew i chłodny umysł. Usiadł w fotelu i ze stoickim spokojem popijał przyniesiony przez jakąś kelnerkę napój. Andrea wrzeszczał na obsługę hotelu niczym trener Rezende na swoich cudownych zawodników.
- Hańba! Jak oni mogli nam nie załatwić zakwaterowania!? – Możdżonek krążył między sztabem, a zawodnikami wymachując swoimi długimi rękami we wszystkich możliwych kierunkach. Przez co stratował kilka Bogu winnych osób, które akurat weszły mu w drogę.
- To jest zamach! Ja Wam to mówię, to jest zamach! – Winiarski przeczesał dłonią swoje przydługie włosy.
Nie chce nic mówić, ale teraz zamiast na Vissotto chyba muszę zrobić zrzutę na fryzjera dla Miśka, bo jak tak dalej pójdzie to najpiękniejsze oczy polskiego volleyball’a zarosną jak jakiś Yeti, a tego przecież nie chcemy. Prawda?
W końcu po półtoragodzinnym zbijaniu bąków (i nie mówię tutaj o Michale Bąkiewiczu!) na miękkich kanapach udało się sprowadzić z drugiego końca miasta właściciela hotelu, a do Brazylii właśnie przyleciał prezes FiVB. Zaczęli nas przepraszać, błagać o wybaczenie i obiecywać, że taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy.
Był już wieczór. Późny wieczór. Byliśmy cholernie głodni, a przed nami czekał jeszcze maraton po schodach na piąte piętro, bo windą nagle umyślało się popsuć. To się dopiero nazywa profesjonalna obsługa w brazylijskim czterogwiazdkowym hotelu. Polecam.
- Madziuuchna! – Igła z aż nadto szerokim uśmiechem biegł w moją stronę z otwartymi na rozcież ramionami. Coś tu jest nie tak.
- Słucham Cię, Krzysiu – mruknęłam zbierając swoje rzeczy.
- Mamy trójeczkę! – zaklasnął w dłonie machając mi przed oczami kartą do otwierania drzwi – cieszysz się tak bardzo jak ja?
- Oczywiście, od zawsze marzyłam o spędzeniu w Twoim towarzystwie kilku nocy – moja wypowiedź wręcz ociekała niezadowoleniem i sarkazmem.
- Ale ciszej, bo Żyguś jeszcze usłyszy i będzie zazdrosny – libero w podskokach zabrał swoją torbę i zaczął wciągać ją na górę schodek po schodku.
- Łukaaaaasz! – zatrzepotałam rzęsami namierzając sylwetkę rozgrywającego.
Westchnął ciężko i odebrał ode mnie moją walizkę. Nie ma to jak rozumieć się bez słów!
- Dzięki Misiu – cmoknęłam go w policzek i slalomem ominęłam resztę siatkarzy, którzy blokowali mi dostęp do schodów.
Z niemałym trudem zabrałam Ignaczakowi klucz. Krzysiu, wypruł na górę jako pierwszy chcąc zająć sobie najlepsze łóżko. A taki ch… to znaczy… ekhem.. Krzysiowi nie udała się sztuczka gimnazjalistów, którzy na wyścigi biegną do pokoi na kilkudniowych wycieczkach szkolnych, ot co!
Dopadłam do drzwi z numerkiem 158, a po chwili przede mną rozpościerało się już wnętrze pokoju. A trzeba zaznaczyć, ze ten pokój nie był zbyt dużych rozmiarów. Zaraz na prawo znajdowały się drzwi do łazienki, a na lewo szafa. Za drzwiami dwa łóżka z nocnymi stoliczkami, a naprzeciwko wzdłuż ściany stało trzecie łóżko, które według moich matematycznych obliczeń będzie należało do wszędobylskiego Igły. Łazienka składała się z tradycyjnego wyposażenia: prysznic toaleta i umywalka. Przemyłam twarz zimną wodą i poprawiłam upiętego na czubku głowy koka.
Wychyliłam się zza drzwi, a widząc karawanę siatkarzy przemierzających korytarz niczym obładowane wielbłądy pustynię Saharę, wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- Tu się nie ma z czego śmiać – Żygadło pokręcił z politowaniem głową i zrzucił z ramion plecak.
- Weź mi tą walizkę jeszcze połóż na łóżku – uśmiechnęłam się promienie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Łukasz nie zdoła powiedzieć „nie”.
- Zmęczyłem się – zmachany Igła zostawił w progu swój bagaż i rzucił się na łóżko.
- Ja wtargałem tu dwie walizy, a ty jedną i narzekasz? – Ziomek załamał ręce widząc jak zmęcznie zabiera jego przyjaciela w krainę snu i odpoczynku.
Poukładałam w szafie swoje i Łukaszowe ubrania (chcąc choć trochę zrekompensować mu trud jaki włożył w przyniesienie mojego bagażu), po czym zostawiając libero samego w pokoju, poszliśmy na kolację. W restauracji odliczyło się połowa zawodników , reszta podzieliła losy Krzyśka i już od dobrych kilku chwil pochrapywała przykryta miękką kołderką. Każdy dostał rozpiskę na kolejne dni, po czym z  powrotem musieliśmy wdrapać się na piąte piętro.
- Ja pierwsza zajmuje łazienkę! – krzyknęłam i zniknęłam w pokoju.
- No stary tak to jest jak się mieszka z kobietą – usłyszałam uszczypliwy komentarz Bartmana.
- Słyszałam! – odkrzyknęłam zabierając z szafy krótkie spodenki i luźny T-shirt.
- Miałaś usłyszeć – dodał Zibi, ale reszty już nie słyszałam, ponieważ zamknęłam się w łazience.
Wzięłam relaksujący prysznic i nasmarowałam swoje ciało owocowym balsamem. Gdy wyszłam, w pokój był już po małym remoncie.
- Jak już mamy spać w jednym pokoju to tylko i wyłącznie w jednym łóżku – Łukasz uśmiechnął się zadziornie wskazując na dwa łóżka złączone w jedno.
Pocałował mnie przelotnie w policzek i zajął moje miejsce w łazience.
Ułożyłam się wygodnie na miękkim materacu i przymierzałam się do zadzwonienia do mamy. Tak dawno z nią nie rozmawiałam.
- Moja! – krzyknął Ignaczak wiercąc się na swoim posłaniu – no mówiłem, kurwa, że moja! Dziku nie wchodź mi w moją sferę obrony!
- Widzę, że odkryłaś już uroki sypiania z Igłą – Żygadło wyszedł z łazienki ręcznikiem wcierając włosy.
- On tak zawsze? – przerażona wskazałam na libero.
- Zawsze w nowym miejscu – rozgrywający położył się obok mnie.
Zaczął muskać ustami moje ramię i szyję, dłonią błądząc po nagim udzie.
- Łukasz, tam śpi Krzysiek – wyszeptałam między coraz bardziej namiętnymi pocałunkami.
- Ma mocny sen – mruknął podciągając moją koszulkę do góry.
Przyłożył wargi do nagrzanej skóry mojego brzucha. Zaczęłam mruczeć przeciągle jak kot domagający się jedzenia.
- Nie miziajcie się tam! – dotarł do nas surowy głos Ignaczaka.

- Mocny sen ma… jasne – burknęłam przekręcając się na drugi bok.




sobota, 9 listopada 2013

ROZDZIAŁ 92.

W piłkę nożną można grać niechlujnie przez 80 minut. W siatkówkę tak grać się po prostu nie da.

Podróż. Kolejna podróż. Kolejne godziny spędzone w autobusie, w którym zapewne już nie jeden raz opracowaliśmy 1001 pomysłów na nudę podczas podróży. Może założymy fejsbukową stronę? Pituś na pewno wyrwie na nią kilka tysięcy lasek. Bo która z Was nie złapie się na chwytliwą nazwę 1001 pomysłów na nudę podczas podróży według Piotra Nowakowskiego i bandy gamoni? Mi już kolana miękną na samą myśl o tym fanpejdżu.  
Podróż Poldkiem była bardzo męcząca. Żar lał się z nieba, w autokarze wysiadła klimatyzacja, a naszym siatkarzom chyba urosły nogi, bo coraz częściej narzekali na bóle, mrowienia i inne tego typu medyczne schorzenia, a to dla poziomu naszej kadry nie wróży nic dobrego. A może po prostu łupie ich w kościach na starość?
Wszyscy jakoś przeżyli te kilka godzin jazdy polskimi, idealnymi, pięknymi i niedziurawymi drogami. Teraz czekał nas kolejny etap podróży do brazylijskiego miasta.
- Stęskniłem się za tym życiem na bagażach – Igła zachłysnął się warszawskim powietrzem lotniska imienia sławnego kompozytora.
Rozsiedliśmy się wygodnie lub trochę mniej wygodnie na zimnej podłodze, ale przecież czego się nie robi dla sportu.
- Zibi bądź mięski - Kubiak trzymał swojego przyjaciela za dłoń, gdy doktor znany wszystkim pod pseudonimem sowa wbijał w jego brzuch igłę długości dziesięciu centymetrów. Ja bym wymiękła.
Siedziałam właśnie na miękkiej kanapie obserwując wylatujący do jakiegoś państwa Bliskiego Wschodu, gdy nieoczekiwanie zostałam zaproszona na naradę sztabu. Wyobraźcie sobie moją minę.. Andrea Anastasi zaprosił mnie na tajne spotkanie!
- Musimy poruszyć dwie ważne sprawy - rozpoczął na coach gdy tylko zasiedliśmy na ukrytych w głębi korytarza krzesełkach.
Jak się okazało pod moją opieką siatkarze mieli zwiedzać miasto. Anastasi stwierdził, że mam z nimi najlepszy kontakt, a przez takie wyprawy mogę zdobyć o nich więcej informacji potrzebnych do indywidualnej i grupowej pracy nad ich psychiką. Ponadto reszta sztabu w tym czasie będzie  siedzieć nad statystykami, o których ja nie mam żadnego pojęcia, a które oni muszą wykonać jak najszybciej i jak najdokładniej. Czułam się zaszczycona i jednocześnie obarczona dużą odpowiedzialnością ze strony szkoleniowca. Ale przecież czego się nie robi dla zwiedzania São Bernardo do Campo.
Drugą poruszaną sprawą było znalezienie zastępcy Konstancji, która jak donoszą internety zadomowiła się już na dobre w ramionach Vissotto. Zamieniła nawet różowe i biało-czerwone kolory ubrań na barwy narodowe kraju swojego... narzeczonego! Tak, ta wiadomość całkowicie pozbawiła mnie wiary w inteligencję brazylijskich siatkarzy, ale przecież stare przysłowie mówi, że miłość nie wybiera. I na tym zakończmy te rozważania. Z teczką wypchaną po brzegi CV nowych fizjoterapeutów i przewodnikiem turystycznym po mieście Kanarków wróciłam na kanapę. Została niecała godzina do odlotu. Zawodnicy dostawali już niezłego świra, przez co wymyślali coraz to nowsze sposoby na zabicie nudy. Należy podkreślić, że te pomysły nie błyszczały inteligencją, bo kto normalny urządza pokaz tańca na środku hali odpraw?
- Co tam masz? – Żygadło znudzony oglądaniem popisów Winiarskiego przysiadł się do mnie i wyrwał mi z rąk teczkę.
- Kandydatów na waszego masażystę – zamachnęłam się chcąc odebrać mu segregator.
- Albo masażystkę – charakterystycznie poruszył brwiami oglądając kolejne zdjęcia załączone do wniosków – ta jest niezła, ja bym na nią zagłosował – wskazał na zgrabną blondynkę o ogromnych, czarnych jak smoła oczach.
- Na szczęście ja nie będę głosować – wytknęłam w jego stronę język – ja mam tylko je przejrzeć i dokonać weryfikacji. Zresztą mój głos i tak byłby mało ważny.
- Nawet tak nie mów. Przecież jesteś bardzo ważną częścią ekipy! – szturchnął mnie ramieniem.
- Och tak, bo przecież w każdej drużynie musi być ktoś od opierdalania się – zaśmiałam się przerzucając nogi przez jego kolana.
- No oczywiście. A Ty, Kochanie, jesteś mistrzem opierdalania się – pocałował mnie w policzek obejmując w pasie.
- Kurek znowu robi z siebie błazna – Kosa klapnął naprzeciwko mnie dając mi do zrozumienia, że czas się wziąć do roboty.
Odnalazłam przyjmującego i przeprowadziłam z nim bardzo poważną rozmowę, w której nie omieszkałam zaznaczyć jak bardzo potrzebny jest drużynie i jak bardzo Aśka wynagrodzi go za złoty medal. Ach Ci faceci.. z łatwością da się ich okręcić wokół palca.

W końcu mogliśmy zaladować się do samolotu. Wszyscy szczęśliwie, lub trochę mniej szczęśliwie odnaleźli i zajęli swoje miejsca. Niestety gaduła Ignaczak trafił na bardzo zgrzędliwą sąsiadkę, w wieku zbliżonym do mojej prababci. Libero nie mógł nawet pisnąć słówka, bo zaraz jej gazeta lądowała na jego wyćwiczonym ramieniu.
Po przesiadce w Paryż byliśmy już bliżej celu niż dalej, chyba. Co z tego, że na lotnisku prawie zgubiliśmy PeZeta, który bez uprzedzenia wyszedł sobie do łazienki 5 minut przed wejściem na pokład samolotu.

Wylądowalismy. Brazylijskie słońce dało nam popalić więc szybko zniknęliśmy we wnętrzu podstawionego autokaru.
- Ale gorącoo - marudził Kosa, który stopniowo pozbywał sie swoich koszulek.
- Już jedziemy do hotelu - uspokoił wszystkich trener.
Po piętnastu minutach byliśmy już przed ogromnym budynkiem, w którym mielismy spędzić następne kilka dni. Z zewnątrz wyglądał bardzo nowocześnie, ciekawe czy pokoje również powalą nas na kolana. Usiedliśmy na skórzanych kanapach w holu i czekaliśmy aż sztab załatwi klucze.
- Przepraszam, ale w bazie danych nie ma rezerwacji dla reprezentacji Polski - dotarł do nas angielski komunikat recepcjonistki.
- Ale jak to? Nie mamy gdzie mieszkać? - przerażenie wymalowało się na twarzy Pita, a my zamarliśmy z przerażenia.
Będzimey nocować pod mostem? Przy rwącym potoku? A może to zamach przygotowany przez brazylijska kadrę, aby wykończyć naszych zawodników? Panie Vissotto tak pogrywać nie będziemy, o nie!



wtorek, 5 listopada 2013

RODZIAŁ 91.

Nieszczęsną miłość może wyleczyć tylko inna miłość.

Cisza. Tak cicha cisza, że słychać było padający na dworze deszcz. Piotr wstrzymał na chwilę oddech i zastygł w bezruchu. Wszyscy mierzyli się nawzajem wzrokiem, niczym kowboje w westernie, by po chwili dopaść do wyrzuconych na podłogę kartek.
- A więc to Ty! – Winiarski wymierzył w swojego młodszego kolegę palcem.
Michale Wu, mama nie nauczyła, że palcem się nie pokazuje?
- A my myśleliśmy, że to dzikie zwierzęta – nasz jedyny i niepowtarzalny Zati, w którego karcie muszę odnotować niepełnosprawność intelektualną w stopniu lekkim, z możliwością rozwoju, zaprezentował wszystkim poziom swojego IQ.
To było aż tak zabawne, że siedząca nieopodal kadra żeńska w kickboxingu zaczęła się śmiać.
- Pawciu, tylko Ty myślałeś, że to dzikie zwierzęta – westchnął Kubiak nalewając do swojego  misiowego kubka kawopodobnego czegoś.
- Co nie zmienia faktu, ze zabranie nam ciuchów nie było miłe. Przez Ciebie Elka z recepcji pewnie miała koszmary w nocy – fuknął Możdżonek, który niezbyt często włącza się do obrad przy śniadaniowym stole.
- Po tym jak zobaczyła te Wasze wróbelki to pewnie zawału dostała – zaśmiał się Gortat, który jak grom z jasnego nieba pojawił się w stołówce.
- Co on tutaj robi? – wzdrygnęłam się słysząc jego irytujący śmiech.
- Mamy go odstawić do Warszawy jak będziemy wylatywać do Brazylii – mruknął Żygadło, któremu również nie uśmiechała się obecność koszykarza.
- O, a co my tutaj mamy?! – prychnął podnosząc z podłogi wydrukowane przez Pita zdjęcie – panie obok chyba bardzo chcą je zobaczyć.
Z chytrym uśmiechem podszedł do drużyny fighterek, pokazując im udokumentowaną sytuację z wczorajszego wieczora. Nie jest dobrze.
- No to jesteśmy na spalonej pozycji – westchnął Zibi zsuwając się z krzesełka pod stół.
- Z tego co wiem to Ty masz dzisiaj randkę, więc nie powinieneś przejmować się opinią tych lasek – burknął Bartek, który za pewne modlił się, aby fotka nie trafiła w ręce Aśki. Takie figle kilkadziesiąt godzin po ślubie… pani Kurek chyba nie byłaby zadowolona.
- Mężuś, Ciebie już usidliła dziewoja, a ja nadal hasam po łące wolności w myśl słów: jak nie ta to inna – ZB9 zobrazował nam swoje motto.
- Moim zdaniem Grotat właśnie pokazuje wszystkim swój iloraz inteligencji – wtrąciłam – i to jka bardzo zazdrości Wam sukcesów.
- Dobrze gada! Polać jej! – krzyknął Zagumny. Oł maj gasz! Słynny Guma krzyczy? Koniec świata nadchodzi!
- Już się robi – Dziku z nadzwyczajną gracją podniósł szklany czajniczek w celu nalania mi do szklanki tej znienawidzonej przez wszystkich lury.
- Ja chyba podziękuję – odtrąciłam jego dłoń wylewając kawę wprost na leżącą na podłodze kupkę zdjęć.
To się nazywa szczęście!

Całe popołudnie siedziałam w zbysiowym pokoju przygotowując jego pupilka na jakże ważną randkę.
- Bartman, jeżeli zaraz nie ruszysz tych czterech liter z łazienki to się spóźnisz!
-  I jak wyglądam? – atakujący ubrany w ciemne, dopasowane dżinsy i jasnoniebieską koszulę obrócił się wokół własnej osi.
- Ujdzie w tłumie – wyszczerzyłam się podając mu jego wysokiej jakości skórzaną kurtkę.
Poczekałam aż spryska się sławnymi z reklamy „siedzę na koniu tyłem” perfumami, po czym włożył na siebie przeciwsłoneczne okulary i wreszcie odebrał ode mnie bobikową smycz.
- Powodzenia! – kopnęłam go na szczęście w cztery litery i poczekałam aż zniknie za głównymi drzwiami do Ośrodka – wychodźcie szybko – zastukałam do kantorka pani woźnej skąd po chwili wylała się fala siatkarzy.
Czas pobawić się w detektywów!
Ruszyliśmy za niczego nieświadomym Zbigniewem, w stronę głównego rynku miasteczka, gdzie miała się odbyć jego randka, to znaczy randka Bobika. Za kryjówkę wybraliśmy małą restauracyjkę, z której doskonale widzieliśmy siedzącego na ławeczce atakującego.
- Piter patrz i ucz się jak podrywa największy mistrz w swojej dziedzinie – zaśmiał się Michał Ka uderzając młodocianego środkowego z plecy… to chyba nie było miłe uderzenie.
Zaczęło się. Bobik zerwał się na powitanie swojej ukochanej, za którą zza rogu wyłoniła się… a sorry, wyłonił się jakiś facet. O kurzastópka. No to mamy bigos.
Mina Bartmana wyrażała więcej niż tysiąc słów. Zaczął rozglądać się dookoła z nadzieją, że to wszystko to jeden wielki żart i zaraz zza krzaków wyskoczy koleś z kamerą i powie „wkręciliśmy Cię”.
- Naprawdę mam brać z niego przykład? – zniesmaczony Piotrek zaczął przeglądać o wiele ciekawszą kartę napoi gorących.
- Zibi woli facetów?! Od teraz się do niego nie zbliżam! – zaskoczony obrotem sytuacji Zatorski, który właśnie opuścił toaletę przysiadł się do stolika podbijając zajętemu nabijania kolejnego levela w Angry Birds Ruciakowi gorącą czekoladę z bitą śmietaną. A dupa rośnie!
Nieoczekiwanie, a może trochę oczekiwanie, z mojego telefonu wydobył się irytujący dźwięk sygnalizujący nową wiadomość tekstową.
- Zibi wzywa pomocy – zaśmiałam się dzwoniąc do atakującego z jakże ważną informacją o zbliżającym się nieubłagalnie wyimaginowanym treningu.
Już po chwili Bobik znalazł się w jego ramionach, a on sam czym prędzej pognał w stronę w stronę Ośrodka. My również opuściliśmy kawiarenkę i podążyliśmy za naszym kochanym i niezastąpionym lowelasem.
Niepostrzeżenie weszliśmy do hotelu i dopadliśmy Zbyszka tuż przed drzwiami jego pokoju.
- I jak tam randka? – zagadnął Winiarski próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Do dupy. Milka zachorowała i wysłała z Sammi swojego narzeczonego – załamany kopnął drzwi i bezwładnie rzucił małego Yorka na łóżko.
- Jeszcze znajdziesz prawdziwą miłość – położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Ale jaki ja daje przykład Piotrkowi – burknął oburzony.
- Hej, jak nie ta to inna – pokrzepił go Żygadło – tego kwiatu to pół światu.
- No to w takim razie ja biorę naszą Madziuchnę – Zbyszek od razu się rozpogodził i mocno przytulił mnie do siebie. Oj Zibi, Zibi, ładne masz te perfumy!
- Mówiąc, że tego kwiatu to poł światu, miałem na myśli wszystkie dziewczyny oprócz Magdy. Także tego, łapki precz Bartman.
Lubię jak Żygadło jest zazdrosny. Staje się wtedy taki poważny i stanowczy. Zabawnie marszczy czoło, a jego głos robi się jeszcze bardziej seksowny.
- Ja nie chcę nic mówić, ale zaraz spóźnimy się na siłkę – punktualny jak mało kto Guma zgarnął całą reprezentacje na jakże interesujące zajęcia sportowe.


Pot. Bukiet zapachów. Zero jakichkolwiek antyperspirantów. Zapach prawdziwych facetów przy pracy. Grupka siatkarzy pracujących nad swą tężyzną fizyczną, czy jak tam to się profesjonalnie zwie, a między nimi Marcin Grotat podrywający mnie na swoje irytujące spojrzenie. Nie mogłam się skupić na wypełnianiu tych durnych papierków, bo ciągle czułam na sobie jego żądny zwycięstwa wzrok. No Chryste Panie, ileż można?!


ale to długie ;o
jak Wy przez to przebrniecie to ja nie wiem... 

no to może na koniec jeszcze takie pytanie:
Jak natrafiliście na moje opowiadania? 

niedziela, 3 listopada 2013

ROZDZIA 90

Razem są tak wysocy jak 10-piętrowy budynek. Łącznie ważą tyle co spory samochód.
Razem potrafią zniszczyć ludzką psychikę, na dobre.

Apokalipsa nastała. Dosłownie. Aby dowiedzieć się co się tutaj stało, trzeba powołać specjalną komisję złożoną z najlepszych detektywów na świecie.
Drzwi od pokoju z ledwością się otworzyły, bo blokował je przewrócony do góry nogami stół. Stękający z bólu Ignaczak leżał przygnieciony łóżkiem, a wszystkie rzeczy z szafy porozwalane były po całym pomieszczeniu.
Żygadło widząc swojego laptopa, a raczej jego pozostałości, prawie uronił kilka łez. Zaczął zbierać kolejne części i układać je na przywróconym już do normalności stoliku.
- Co oni Ci najlepszego zrobili?! Moje maleństwo.. – opłakiwał swój komputer.
- Dzięki, dzięki, dzięki… gdybyście nie zauważyli to ja tu już prawie umieram! – wysapał libero oczekując od nas jakiejkolwiek reakcji.
- Sorry Krzysiu, ale na tym laptopie było zapisane całe moje życie! – lamentował rozgrywający.
- Jasne lepiej opłakiwać laptop niż pomóc przyjacielowi, którego notabene jak zaraz stąd nie wyciągnięcie to też będziecie musieli opłakiwać!
Łukasz chyba zrozumiał, że może stracić nie tylko swój przenośny komputer ale też kolegę, więc błyskawicznie dopadł do łóżka.
-  A Ty Madziuchna co tak stoisz? Pomogłabyś! – domagał się Krzysiek.
- Ja tutaj Wam kibicuje, aby się udało Cię uwolnić – pokazałam mu zaciśnięte pięści.
- Dobra Krzychu, na trzy i podnoszę – oznajmił Ziomek – raz, dwa…
- Czekaj! A to będzie bolało? – wtrącił jeszcze Igła.
- A teraz boli? – spytałam przybijając sobie znanego już wszystkim w reprezentacji facepalma.
- Cholernie – wysyczał.
- Tak więc gorzej już nie będzie – kucnęłam i chwyciła jego dłoń, w czasie gdy Łukasz podniósł uciskające krzyśkową nogę łóżko.
- Ja żyje! Ja żyje! – wykrzykiwał ocalony siatkarz rzucając się na mnie – Ja żyje! – powtórzył i cmoknął mnie w policzek.
- Nie zapędzasz się Ignaczak? – chrząknął stojący nad nami Łukasz – lepiej powiedz mi co się tutaj tak naprawdę stało i kto to wszystko posprząta.  
Trochę się jąkał. Trochę sapał i stękał. Ale z tego obszernego opowiadania najważniejszy był jeden fakt. Ten cały burdel zrobił nikt inny jak nasz Grzesiu.
Zaraz po tym jak panowie wrócili z nocnej wycieczki po Ośrodku z burakami na twarzy rozeszli się do swoich pokoi. I nawet nie zainteresowali się faktem, że mnie Łukasza i Pita nie ma wśród nich. Miło panowie, naprawdę miło. Pituś drukuje już wasze nagie fotki! Później zaczęła się burza, więc wystraszony – prawie tak samo jak Zati po spotkaniu z pająkiem – Kosok zaczął szukać bezpiecznego schronienia. Pech chciał, że w główce naszego środkowego zrodziła się myśl zgłoszenia się do Ignaczak. Kolejną część opowieści libero, w której to dochodzi dlaczego Grzesiu wybrał właśnie jego i komplementuje swoją urodę i inteligencję, ominiemy i przejdziemy do rzeczy bardziej ciekawych i interesujących. Gdy Kosa wszedł do pokoju za oknem ukazała się na niebie błyskawica, wtedy to siatkarz wpadł w panikę i zaczął demolować wszystko co stanęło mu na drodze, a gdy  Krzysiek chciał go trochę ogarnąć ten popchnął go, po czym rzucił łóżkiem i uciekł.
- To przecież nieodrzeczne! – złapałam się za głowę, słysząc te wszystkie bzdury wypowiedziane z jego słów.
- No ale taka jest prawda! – zapierał się Ignaczak.
- Wiesz co Krzychu? Takie bajki to Ty sobie możesz wciskać tylko swoim dzieciom – fuknął Łukasz – przychodzę tutaj przed śniadaniem i ma być porządek!
- Ale to nie fair! To wszystko wina Kosy! – oburzył się libero.
- To już nie mój problem. Tu jest syf większy niż u Jarskiego i Winiara.
Igła powłóczył nogami i wziął się za sprzątanie. Najwidoczniej jako jedyny z reprezentacji czuje jeszcze respekt przed rozgrywającym.
Do pobudki została niecała godzina, więc nie opłacało nam się iść spać. Ja wzięłam się za wypełnianie reprezentacyjnych papierków, w których to musiałam stwierdzić, czy nasze kochane złotka nie mają jakiś ułomności w swoich mózgach, a Łukasz wziął w posiadanie mojego laptopa, przy pomocy którego próbował odzyskać dane ze swojego ocalałego dysku.

Na śniadanie każdy przyszedł w innym nastroju. Grzesiek stękał z bólu i strzelał kośćmi na wszystkie strony. Igła klął jak szew obmyślając jak tu zniszczyć wymienionego wyżej środkowego. Piotruś natomiast wmaszerował na stołówkę z wielkim uśmiechem pod pachą dzierżąc wypchaną po brzegi teczkę, którą za pewne podwędził któremuś ze statystyków. Bartman wbiegł, w o dziwo dobrym humorze, ciągnąc za sobą Bogu winnego Bobika, którego chcąc nie chcąc dawno nie widziałam. Atakujący dopadł do krzesełka i od razu podzielił się z nami wspaniałą wiadomością, wręcz przełomową w życiu jego… psa.
- Mój Bobik ma dzisiaj randkę! A jeżeli psina ma randkę, to pan też! If ju now łot aj mint. – Zibi zabawnie poruszył brwiami.
Kurde! Mówiłam Wam już, że też chce się tak nauczyć? Nie? No to teraz już wiecie.
- Jestem nieudacznikiem! -  Piter z ustami wygiętymi w podkówkę rzucił na środek stołu plasterkiem jakiejś smacznie wyglądającej szynki. Trzeba ją szybko zlokalizować i zrobić sobie smakowitą kanapeczkę! – nawet pies znalazł sobie drugą polówkę, a ja nie mogę!
Zdenerwowany zrzucił ze stołu teczkę z orzełkiem z przodu, z której wysypały się kompromitujące zawodników zdjęcia. Osz w mordę kurde bele. Hajs się nie zgadza.







Obiecuję Wam, że Pituś już za niedługo znajdzie swoje big love <3
I już nie będzie smęcił i nie będzie niedorajdą,
A sam Zbyszek najlepszeciachowmieście Bartman będzie mu zazdrościł, czy coś.

Chcę dobić do setki. Ciekawe co z tego będzie, mhh.
Epilog już rysuje mi się gdzieś w otchłaniach mojego umysłu.

Już nie będę Wam smęcić.
Nie jest idealnie, ale zawsze przecież może być gorzej.

Miłej edukacji Misiaczky Pysiaczky. ;*
Wasza i tylko Wasza,

makta.

piątek, 1 listopada 2013

ROZDZIAŁ 89.

Bo jest paru ludzi, bo jest parę w życiu dobrych chwil.
Bo jest parę złudzeń, które watro mieć by żyć.




Pogoda nie sprzyjała spełnieniu mojego marzenia. Gdy tylko znaleźliśmy się na dworze zaczęło się błyskać i pogrzmiewać. Zanosiło się na burzę.
- Chyba nici z nocowania w namiocie – uznałam zasmucona.
- I z tym sobie poradzę – rozgrywający wypiął dumnie pierś do przodu i oddelegował mnie pod halę.
Posłusznie ruszyłam w stronę ogromnego budynku usytuowanego w centralnej części całego Ośrodka. Natrafiając na zamknięte drzwi usiadłam bezradna na trawniku.
Nieoczekiwanie usłyszałam głośne krzyki. Odwróciłam głowę w stronę z których dochodziły. Pozbawieni ubrań siatkarze biegli w stronę hotelu zasłaniając swoje „atrybuty” gałęziami urwanymi z pobliskich drzew. Zatkałam usta dłońmi, aby przypadkiem się nie zaśmiać i nie zwrócić na siebie uwagi. Szybko wyjęłam z kieszeni spodni telefon i zrobiłam kilka bardzo ciekawych zdjęć.
- Widziałaś to? – rozbawiony Łukasz zaczął prowadzić mnie do tylnego wejścia na halę pod pachą niosąc jakieś metalowe rurki.
- Jutro te zdjęcia będą porozklejane po całym Ośrodku! – złowieszczo zatarłam dłonie.
- I taką okrutną Cię uwielbiam – cmoknął mnie w czoło otwierając kolejne drzwi.
W pomieszczeniu, zwanym potocznie „kanciapą świetlika”, włączyliśmy jedną z lamp oświetlających salę, po czym na samym środku boiska rozłożyliśmy namiot.
- Zapraszam – rozgrywający strzelił swój firmowy uśmiech i jedną ręką otworzył „drzwi”. Weszłam do środka, co zaraz po mnie uczynił też siatkarz. Wewnątrz panowały egipskie ciemności, więc Żygadło z ledwością odszukał swój plecak, z którego jakimś cudem wyjął latarkę.
- Widzę, że jesteś na wszystko przygotowany – pokręciłam z niedowierzeniem głową, wyjmując z kieszeni plecaka kanapki z masłem czekoladowo-orzechowym.
- Wątpiłaś we mnie? – spojrzał na mnie „spod byka” wyciągając termos z gorącą herbatą.
Zjedliśmy prowizoryczną kolację, po czym rozłożyliśmy karimatę i śpiwór.
- To co jeszcze robi się nocując pod namiotem? – spytałam zalotnie przygryzając dolną wargę.
- Opowiada się straszne historię, ale wydaje mi się, że można zrobić coś o wiele fajniejszego.

Jeden szybki ruch Łukasza. Jego ciało przygniatające mnie do podłoża. Jego usta błądzące po mojej szyi. Jego ręce wsuwające się pod bluzę. Sparaliżował mój umysł. Wprawił moje serce w szybsze uderzenia, podwyższył puls, przyśpieszył oddech. Rozpalił wewnątrz mojego organizmu istne ognisko. Zrobiło mi się gorąco, zdjęłam grubą bluzę opatulającą moje ciało. On również pozbył się  w swojej bluzy i koszulki. Uwielbiałam jego umięśniony tors. Błądziłam dłońmi po każdym z jego wyrzeźbionych mięśni, od ramion, aż po sam pasek. Nie pozwolił mi go rozpiąć. Zacisnął moje nadgarstki w swoich dłoniach tuż nad moją głową. Całkowicie przejął kontrolę. Zjeżdżał językiem od moich ust do brzucha, wytyczając tylko jemu znaną trasę na wyimaginowanej mapie mojego ciała.
Wypuścił moje dłonie z silnego uścisku, tylko po co aby pozbawić zarówno mnie jak i siebie spodni.
- Jesteś piękna – wyszeptał przejeżdżając kciukiem po linii mojej talii – taka piękna i tylko moja.
Mój jeden szybki ruch. Użycie niemałej siły. Przyciągnęłam go bliżej siebie, tak że między nasze ciała nie wbiło by się nawet źdźbło trawy. Złączyliśmy nasze wargi w jedność. Pełną pasji i pożądania całość.
Po chwili połykaliśmy już wzrokiem nasze całkiem nagie ciała. Badaliśmy je na nowo, choć i tak znaliśmy je na pamięć.
Po opustoszałej sali echem odbijały się nasze ciche pojękiwania. Kochaliśmy się namiętniej, jakby z większym pożądaniem, na nowo odkrywając radość jaką niosą nasze złączone ciała. Nasze usta niemal w ogóle nie odrywały się od siebie.
Ubrałam bieliznę i bluzę i wraz z Łukaszem, usiedliśmy na jednej z najwyższych trybu, za którą rozpościerało się okno z widokiem na park. Deszcz lał się po szybie strumieniami, bębniąc w dach obiektu. Dodatkowo doszły jeszcze grzmoty i błyskawice. Burza rozpoczęła się na całego.
- Ciekawe jak tam Kosa – Żygadło uśmiechnął się sam do siebie.
- A co z nim nie tak? – zmarszczyłam czoło licząc w  myślach czas pomiędzy grzmotem a błyskiem.
- Panicznie boi się burzy. Pewnie siedzi gdzieś pod łóżkiem trzęsąc się jak galareta.
- To może być ciekawy widok  - zaśmiałam się w głos wyobrażając sobie Grześka w takiej sytuacji – ale i tak wolę spędzić ten czas z Tobą, tutaj.
- Jeszcze niecały miesiąc i będę miał trochę wolnego. Wyjedziemy za miasto, odpoczniemy od głupich pomysłów Igły i szczekania Bobika za drzwiami. Chciałbym też zacząć budować dom.. – westchnął łapiąc mnie za rękę – nasz dom.
Mimowolnie uniosłam kąciki ust do góry i mocniej wtuliłam się w siatkarza.
Nasz dom – to brzmi bardzo poważnie. To taki następny poziom naszego związku, przypieczętowanie tego wszystkiego co razem przeżyliśmy.
Nasz dom – nowe obowiązki, inny porządek dnia i spędzanie ze sobą czasu cały dzień, dokładnie 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- Chodźmy spać – pocałował mnie w czoło i łapiąc za dłoń sprowadził z powrotem na płytę boiska.
Weszliśmy do namiotu i szczelnie zakopaliśmy się w śpiworach. Nie mogłam zasnąć. Męczył mnie ciągły stukot kropli deszczu o dach i nieustające grzmoty.
- Ty też się boisz burzy? – zagadnął rozgrywający mocniej mnie przytulając.
- Niee – szybko zaprzeczyłam – po prostu nie mogę zasnąć.
- To może przełożymy nasze nocowanie w namiocie i wrócimy do hotelu?
- Jestem za! – z uśmiechem na ustach zaczęłam błyskawicznie składać karimatę.
Namiot schowaliśmy do kantorka, aby szybciej móc pokonać trasę dzielącą oba miejsca. Łukasz schował do plecaka tylko pozostałości naszej prowizorycznej kolacji.
Na dworze nie padało. Tam lało jak z cebra! Odległość dzielącą salę i hotel pokonaliśmy w błyskawicznym czasie porównywalnym do wyniku Bolta na setkę, a to przecież nie lada osiągnięcie.  Cali mokrzy, zostawiając za sobą plamy wody doczłapaliśmy się do mojego pokoju, po drodze mijając śpiącego w recepcji Kosoka. Powiesiliśmy ociekające wodą ubrania na suszarce w łazience.
Łóżko jest jednak tysiąc pięćset osiemdziesiąt dwa razy lepsze niż jakiś tam materacyk, a kołdra jest miliard razy cieplejsza niż śpiwór.
- Nie uważasz, że coś jest nie tak? – głos rozgrywającego wyciągnął mnie z otchłani snu,  w której byłam już jedną nogą.
- Co masz na myśli? – zaświeciłam lampkę stojącą na szafce nocnej i bystrym okiem spojrzałam na Łukasza.
- Z pokoju obok dochodzą jakieś dziwne pomruki.

Faktycznie. Zza ściany dało się słyszeć jakiś bełkot i pojękiwania. Zerwaliśmy się na równe nogi i pospiesznie się ubierając wtargnęliśmy do pierwotnego lokum Krzyśka i Łukasza. 






uhuhuhuhuhuhuuh. nie lubię tego -,- 
jest mi smutno. jestem rozczarowana i jest mi tak cholernie dziwnie. 
zabierzcie mnie stąd.