niedziela, 16 marca 2014

ROZDZIAŁ 106.

Już tego samego wieczora wracaliśmy do Polski. Nie mogliśmy tracić czasu, bo już za osiemnaście dni mieliśmy zmierzyć się z pierwszym przeciwnikiem na drodze do półfinałów. Jeszcze nie znaliśmy przeciwnika, ale już nasza największa sportowa duma koncentrowała się na wygranej. Tym razem Związkowi udało się załatwić samolot, dlatego już w okolicach północy byliśmy w Spale. Trener dał swoim podopiecznym całe trzy dni odpoczynku, więc nie tracąc ani chwili razem z Łukaszem od razu wyruszyliśmy w drogę do Rzeszowa. Rozgrywający ciągle mówił o tym jaki jest szczęśliwy z tego, że w moim ciele rozwija się nasze dziecko. Nad ranem byliśmy już na miejscu.
- Wstawaj śpiochu – szturchnął mnie odpinając pasy.
- Już jesteśmy? – ziewnęłam rozcierając zaspane oczy.
- Podjechałem pod Twoje mieszkanie, stwierdziłem, że będziesz chciała się przebrać w jakieś wygodne ubrania, a u mnie nic nie ma – wyjaśnił wyjmując torby z bagażnika.
Otwierając drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą. Wreszcie byłam w swoich własnych czterech kątach, gdzie czułam się najlepiej.
- Chodźmy spać. Jesteś zmęczony – pociągnęłam siatkarza za rękaw.
- Tak się właśnie zastanawiam, że przecież nie powiedzieliśmy reszcie drużyny, że jesteś w ciąży. Tylko Krzysiek wie, a reszta pewnie się tylko domyśla.
- Łukasz, a Ty ciągle o tym samym? – westchnęła rozpaczliwie, choć na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech – Najpierw umówię się z ginekologiem na wizytę. Zadzwonię później do Aśki, może poda mi namiary na swojego lekarza.
- Strasznie się cieszę! – krzyknął, po czym podniósł mnie do góry i kilkakrotnie obrócił wokół własnej osi.
Po ucięciu sobie kilkugodzinnej drzemki wykonałam telefon do Joanny. Odebrał Bartek, ale szybko przekazał własność swojej żonie. Po kilku minutach dzierżyłam w dłoniach karteczkę z szeregiem dziewięciu cyfr, które zaraz kolejno wciskałam na klawiaturze telefonu.
- Gdzie tak dzwonisz? – dopytywał Żygadło, który dopiero się przebudził.
Uciszyłam Go słysząc w głośniku głos recepcjonistki. Miałam sporo szczęścia, bo kobieta skojarzyła mnie jako dziewczynę Łukasza i znalazła wolny termin już następnego dnia. Nie chcieliśmy tracić cennego czasu i pięknej pogody, dlatego wyruszyliśmy na mały spacer po Rzeszowie, który zakończyliśmy zakupowym szaleństwem w Centrum Handlowym. Pod koniec naszej wędrówki udaliśmy się do małej kawiarenki ulokowanej niedaleko mojego mieszkania.
- Na co masz ochotę? – zapytał przeglądając wypełnioną po brzegi słodkościami kartę menu – To tak jakby nasza pierwsza randka od bardzo dawna.
- Masz rację – westchnęłam – Dlatego niezmiernie cieszę się naszą dzisiejszą spontaniczną randką – zaśmiałam się perliście.
Przez dłuższy czas oboje patrzyliśmy na apetycznie wyglądające kawałki ciasta.
- Rozważam wybór Wu-Zetki, albo sernika – mruknęłam widząc, że Łukasz już dawno zdecydował co zamówi.
- Weź oby dwa – wzruszył ramionami.
- Chcesz żebym się szybciej roztyła? – popatrzyłam na niego złowrogo.
- W takim razie weź sernik – westchnął ciężko.
- Nie, nie, nie. Poproszę tiramisu – uśmiechnęłam się do kelnerki, która akurat w tej chwili zjawiła się koło naszego stolika.
Żygadło zamówił szarlotkę i czekoladę na gorąco. Zamówienie przyszło w ekspresowym tempie. Kelnerka z szalonym uśmiechem na ustach nieśmiało poprosiła rozgrywającego o autograf.
- To wszystko zaczyna mnie już denerwować. Nie mogę nawet wyjść z moją dziewczyną na spontaniczną randkę, bo cały czas ktoś prosi o zdjęcia, czy podpisy – mruknął niezadowolony.
Faktycznie, w ciągu dzisiejszego dnia kilkakrotnie Łukasz musiał przerywać zakupy, czy rozmowę ze mną, aby uraczyć fana kilkusekundowym spotkaniem. Nie miałam mu tego za złe, bo wiem, że rozdawanie autografów jest częścią jego życia, a ilość fanów siatkówki w Polsce ciągle wzrasta. Tym razem bycie poniekąd sławną i rozpoznawalną osobą bardzo przeszkadzała siatkarzowi.
- Tak mało czasu mogę spędzić tylko z Tobą, a na każdym kroku ktoś mi to utrudnia – fuknął zanurzając widelczyk w kawałku swojego ciasta – Dziwię się, że jeszcze ze mną jesteś.
- Misiu – przysunęłam się do niego, bo na szczęście zajęliśmy miejsca na kanapie po jednej stronie małego, kwadratowego stoliczka – Nawet nie waż się tak mówić. Kocham Cię i Twoja praca w ogóle mi nie przeszkadza.
- Życie z siatkarzem potrafi być utrapieniem – westchnął obejmując mnie ramieniem.
- Zdaje sobie sprawę i wiem na co się piszę. Tutaj – ułożyłam jego dłoń na swoim brzuchu – rozwija się nasze dziecko i zapewne jest bardzo dumne z osiągnięć swojego tatusia, tak jak jego mama.
Na twarzy Łukasza pojawił się wielki uśmiech, a już chwilę później jego usta musnęły moje.
- Teraz to Ty będziesz musiał znosić moje ciążowe humorki – zaśmiałam się.

- Przyjmuje wyzwanie – odparł – ale teraz pozwolisz, że skosztuje Twojego kawałka ciasta.





GŁOSUJEMY: