poniedziałek, 22 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 108

Powinnam zostać oficjalnym ratownikiem tyłków zawodników naszej reprezentacji. Który to już raz wymyślam szalony plan i z łomoczącym jak flaga na wietrze sercem staje przed drzwiami kwatery Anastasiego? Po zakończeniu sezonu będę ubiegać się chyba o jakąś szczególną nagrodę za moje zasługi w sukcesach naszych Orzełków. 
- Zawodnicy gotowi na trening?  - zagaił Andrea gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju.
- I tak,  i nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą próbując nakierować rozmowę na właściwie tory- Wie Pan ostatnio dużo się zmieniło w życiu naszej reprezentacji i uważam,  że muszę przeprowadzić przyspieszoną sesje grupową.  
- Nie pomyślałem o tym- kołcz przybrał posępny wyraz twarzy- Masz racje. Przerzucę nasz trening na popołudnie,  a teraz dam Ci kilka godzin na psychologiczne sprawy.  Powiadomisz chłopaków? 
- Oczywiście- posłałam w jego kierunku promienny uśmiech- Dziękuję. 
- To ja dziękuję. Czasem nie zauważona najprostszych rzeczy.
Oł oł oł. Czy trener mi właśnie za coś podziękował?  I to za rzecz,  którą właśnie wyssałam z palca?  Och,  najwidoczniej ma się ten dar przekonywania. 
Tanecznym krokiem wróciłam do swojego pokoju. Byłam z siebie ogromnie dumna. Znów udało mi się zbajerować samego Srebrnego Lisa!  Tylko czy to aby na pewno nie jest przestępstwo? 
- Coś Ty taka zadowolona?  - zapytał Żygadło podnosząc do góry głowę. 
Leżał rozłożony na moim łóżku przeglądając na tablecie internetowe portale.
- Załatwiłam Wam wolne popołudnie!  - uradowana klasnęłam w dłonie. 
Uśmiech na twarzy Łukasza znacznie się powiększył. 
- Czyli może wybierzemy się na jakąś przejażdżkę?  Mam już dość tych spalskich przestrzeni. 
- Nie marudź.  Dopiero co tutaj przyjechaliśmy- westchnęłam kładąc się koło niego.
- No ale wybrać to byśmy się gdzieś mogli- zrobił minę zbitego pieska,  która nie powiem ale chyba przez te hormony związane z ciążą zaczynała na mnie w jakimś stopniu działać.  
- Przykro mi,  ale warunkiem Waszej wolności była grupowa sesja .
- Lepszego pomysłu to już nie miałaś- zironizował łamiąc przy tym moją dumę i moje serce.
- To wypieprzaj na trening- krzyknęłam po czym zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. 
Byłam zła.  Naprawdę starałam się z całych sił,  aby chociaż trochę ułatwić siatkarzom regeneracje bo wczorajszej libacji.  Najwyraźniej nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy. 
Nie zważając na lejący się z nieba żar ruszyłam w stronę spalskich uliczek.  
Kilkakrotnie odwróciłam się za siebie.  Nie gonił mnie?  Nie szukał? 
Napadły mnie złe myśli, a może po prostu wszystko zbyt bardzo wyolbrzymiłam? Coraz bardziej przestawałam kontrolować moje zachowanie, byłam rozchwiana emocjonalnie. Zamiast płakać zaczynałam się śmiać, a zamiast wielkiego uśmiechu na ustach po moich policzkach spływały łzy. W jednej sekundzie potrafiłam zmienić się z miłej pani psycholog na prawdziwą wiedźmę o paskudnym charakterze. Niejednokrotnie słyszałam, że kobiety w ciąży już tak mają, ale myślałam, że moja osobowość – jak na panią psycholog – jest a tyle silna, że uda mi się ominąć ten etap stanu błogosławionego.
Nogi poprowadziły mnie prosto nad niewielki ukryty w gęstwinie stawik, który odkryliśmy kiedyś w czasie jednej z naszych reprezentacyjnych wycieczek, często służących jako przed treningowy rozruch lub zastępowały bieganie. Usiadłam na skrawku zielonej trawy, a przepuszczane przez korony drzew promienie słoneczne oświetlały moją twarz, rażąc mnie w oczy. Głupi ma zawsze szczęście? Świergot chowających się w liściach ptaków doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie wiedziałam, że mogę tak szybko się zdenerwować.
- Jestem głupia – krzyknęłam wrzucając kamyki do wody.
- Jestem beznadziejny – usłyszałam po drugiej stronie zbiornika, a później zobaczyłam jak płaski kamyczek podskakuje odbijając się od tafli wody.
Jakież było moje zaskoczenie, chociaż w sumie ukrycie miałam nadzieję, że w końcu przyjdzie, gdy moim towarzyszem rozpaczań i rozważań okazał się nie kto inny jak Łukasz.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oddzieleni sześcioma metrami szerokości sadzawki. Milczeliśmy. Biliśmy się na spojrzenia, chcąc jak najwięcej wyczytać z mimiki twarzy i intensywności naszego kontaktu wzrokowego. Milczeliśmy. Oddychaliśmy ciężko jakbyśmy dopiero co przebiegli maraton wykręcając rekordowe czasy. Milczeliśmy. A krople deszczu powoli, leniwie spadały z nieba, delikatnie zraszając wszystko wokoło. Milczeliśmy. Lecz nasze milczenie miało w sobie coś tajemniczego. Coś pięknego. W tej właśnie chwili rozumieliśmy się bez słów. Tęsknotę wyrażaliśmy spojrzeniem. Ból – faktem, że nie mogliśmy się dotknąć.
Przymknęłam powieki. Deszcz coraz bardziej przybierał na sile, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jego krople mieszają się z moimi łzami.
Świat jest naprawdę do bani. Prawdziwe życie całkowicie różni się od tych romantycznych historii, do których oglądania przynosiłam sobie pudełko chusteczek i ciepłą herbatę.
Chociaż czasami wcale nie odbiega od scen z kultowych romansów.
- Twoje humorki czasem mnie wykończą – zamruczał mi do ucha otulając swoimi ramionami.
Na dźwięk jego głosu po moim ciele przeszły ciarki. Tak bardzo pragnęłam go w tym momencie dotknąć. Obróciłam się przodem do rozgrywającego i pogładziłam opuszkami palców jego trzy dniowy zarost.
- Przepraszam – wyszeptaliśmy jednocześnie. Jednocześnie również wpadając w śmiech.
Żygadło nachylił się i otarł swoim nosem o mój, układając swoje dłonie na moich policzkach.

Świat jest naprawdę do bani. I nie zamierzam odchodzić od tego poglądu. Ale faktem jest też to, że w życiu zdarzają nam się chwile, które warto przeżyć i mieć je w pamięci. To właśnie takie błahe sytuacje ubarwiają nam ten szary świat. Sprawiają, że do nudnej rzeczywistości wkracza promyk światła i sprawia, że chociaż na moment można poczuć się komuś potrzebnym, dla kogoś ważnym, a przede wszystkim kochanym.




co mnie nie zabije to mnie wzmocni.
naprawdę nie wiem co tu jeszcze robię...

wtorek, 22 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 107

Spała. Znów minęliśmy zieloną tabliczkę z nazwą tej miejscowości. Znów przed nami rysował się gmach hotelu i sportowych obiektów. Znów siatkarze przyjechali wylewać tutaj siódme poty na treningach, a potem wyjechać, tym razem miało przywitać nas bułgarskie powietrze.
Zaraz po obowiązkowej, choć przez nikogo nie przestrzeganej po kolacyjnej drzemce zostałam siłą zaciągnięta do stołówki przed którą czekał już Łukasz.
- Wiesz może co się tutaj do cholery dzieje? – spytałam łapiąc dłoń rozgrywającego.
- Igła jest zdolny do wszystkiego – odparł muskając moją skroń.
- Wchodzimy? – zadarłam głowę do góry aby spojrzeć w jego oczy.
- Wchodzimy – popchnął białe drewniano podobne drzwi. 
Gdy tylko przekroczyliśmy próg zostaliśmy oblani bezalkoholowymi szampanami. W pomieszczeniu rozległa się ogromna wrzawa i oklaski, niczym po wygraniu ważnego turnieju.
- Dzisiaj świętujemy podwójnie – zaśmiał się Kurek, a zza drzwi prowadzących do kuchni wyszła Aśka pchając metalowy wózek kuchenny, na którym ustawiono ogromnych rozmiarów tort czekoladowy.  
- Jesteście wspaniali – odparłam wzruszona przytulając każdego z osobna.
- Po prostu dbamy aby w przyszłości miał kto za nas grać – Żygadło wzruszył ramionami.
- Wiedziałeś co oni tutaj szykują? – zapytałam oburzona na co Łukasz tylko zamknął mnie w szczelnym uścisku.
I jak tu nie kochać siatkarzy?
Pod koniec imprezy dołączył do nas również trener Anastasi i osobiście złożył nam gratulacje oraz wypił kieliszek bezalkoholowego trunku. To nic, że pod stołami siatkarze ukrywali o wiele mocniejsze alkohole. To nic, że połowa siatkarskiej śmietanki naszego kraju, na czele z El Capitano i pierwszym młotem naszej reprezentacji była już nieźle wstawiona i z trudem utrzymywała pozycję pionową w czasie wizyty szkoleniowca.
- Jutro rano widzę wszystkich na treningu – dodał na odchodne Andrea.
- Tak jest! – zasalutował mu Zibi próbując nie spaść z krzesełka.
- Obawiam się, że z waszym porannym treningiem mogą być niewielkie problemy – zaśmiałam się widząc śpiącego pod ścianą Zatiego – lepiej się już rozejdźmy.
- Ale przecież jest tak fajnie! – krzyknął Igła, który w owej chwili przytulał się do Zagumnego – prawda Iwonko? Wreszcie mamy spokój od dzieci.
- Tak, tak kochanie – odparł Paweł puszczając w naszym kierunku perskiego oko – chodźmy już do pokoju.
- Och tak. Masz rację, korzystajmy póki możemy.
Z trudem powtrzymałam się od wybuchnięcia niepohamowanym śmiechem, który obudziłby pewnie trzy/czwarte mieszkających tutaj sportowców.
Żygadło, który na szczęście uchował się jedynie po dwóch kieliszkach pomógł mi odholować resztę towarzystwa do odpowiednich kwater i posprzątać pozostawiony na stołówce bałagan.
- Zmęczona? – zapytał gdy odświeżona wychodziłam z łazienki.
- Jak cholera, ale za to bardzo szczęśliwa – uśmiechnęłam się przytulając do jego boku.
- A myślisz, że mógłbym kochać się teraz ze swoją najpiękniejszą na świecie dziewczyną? – musnął nosem mój policzek błądząc dłoniom wśród burzy moich włosów.
- Myślę, że jest to do wykonania – odparłam siadając na nim okrakiem.
- Nie zrobimy krzywdy maleństwu? – spytał układając dłonie na moich biodrach.
- Nie – westchnęłam pochylając się nad nim i składając na jego ustach namiętny pocałunek.
Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ciepłego oddechu na mojej skórze, dłoni wywołujących dreszcze i ust, które łącząc się z moimi powodowały, że moje ciało zalewała fala ciepła.

Na śniadaniu nie pojawił się praktycznie żaden z kadrowiczów Anastasiego. Każdy z nich zmagał się z kacem mordercą w czeluściach własnego pokoju.
- Przecież oni nie wstaną na trening. Andrea nas zabije! – załamałam ręce wracając po obchodzie pokoi chłopaków. Każdy z nich jeszcze smacznie spał bądź użerał się z bólem głowy.
- Nie panikuj Złotko. Na pewno będzie dobrze – pocieszał mnie Łukasz.
- Będzie dobrze, mówisz? A widziałeś co się dzieje w Twoim pokoju? Ignaczak oplótł się wokół Gumy niczym winorośl wokół tyczki! – krzyknęłam zdenerwowana – nie chce być w pobliżu, gdy oni się obudzą.
- Za to ja chce być tam teraz – rozgrywający aż klasnął w dłonie i pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili z krzysiową kamerą w ręku uwiecznić zaistniałą sytuację.
Ustawił ją później wprost naprzeciwko łóżka, żeby nagrać pobudkę „małżeństwa” Ignaczaków, a następnie po cichu opuścił pomieszczenie.

- Idę ratować tyłki tym debilom – westchnęłam udając się do trenerskiego pokoju. 

niedziela, 16 marca 2014

ROZDZIAŁ 106.

Już tego samego wieczora wracaliśmy do Polski. Nie mogliśmy tracić czasu, bo już za osiemnaście dni mieliśmy zmierzyć się z pierwszym przeciwnikiem na drodze do półfinałów. Jeszcze nie znaliśmy przeciwnika, ale już nasza największa sportowa duma koncentrowała się na wygranej. Tym razem Związkowi udało się załatwić samolot, dlatego już w okolicach północy byliśmy w Spale. Trener dał swoim podopiecznym całe trzy dni odpoczynku, więc nie tracąc ani chwili razem z Łukaszem od razu wyruszyliśmy w drogę do Rzeszowa. Rozgrywający ciągle mówił o tym jaki jest szczęśliwy z tego, że w moim ciele rozwija się nasze dziecko. Nad ranem byliśmy już na miejscu.
- Wstawaj śpiochu – szturchnął mnie odpinając pasy.
- Już jesteśmy? – ziewnęłam rozcierając zaspane oczy.
- Podjechałem pod Twoje mieszkanie, stwierdziłem, że będziesz chciała się przebrać w jakieś wygodne ubrania, a u mnie nic nie ma – wyjaśnił wyjmując torby z bagażnika.
Otwierając drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą. Wreszcie byłam w swoich własnych czterech kątach, gdzie czułam się najlepiej.
- Chodźmy spać. Jesteś zmęczony – pociągnęłam siatkarza za rękaw.
- Tak się właśnie zastanawiam, że przecież nie powiedzieliśmy reszcie drużyny, że jesteś w ciąży. Tylko Krzysiek wie, a reszta pewnie się tylko domyśla.
- Łukasz, a Ty ciągle o tym samym? – westchnęła rozpaczliwie, choć na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech – Najpierw umówię się z ginekologiem na wizytę. Zadzwonię później do Aśki, może poda mi namiary na swojego lekarza.
- Strasznie się cieszę! – krzyknął, po czym podniósł mnie do góry i kilkakrotnie obrócił wokół własnej osi.
Po ucięciu sobie kilkugodzinnej drzemki wykonałam telefon do Joanny. Odebrał Bartek, ale szybko przekazał własność swojej żonie. Po kilku minutach dzierżyłam w dłoniach karteczkę z szeregiem dziewięciu cyfr, które zaraz kolejno wciskałam na klawiaturze telefonu.
- Gdzie tak dzwonisz? – dopytywał Żygadło, który dopiero się przebudził.
Uciszyłam Go słysząc w głośniku głos recepcjonistki. Miałam sporo szczęścia, bo kobieta skojarzyła mnie jako dziewczynę Łukasza i znalazła wolny termin już następnego dnia. Nie chcieliśmy tracić cennego czasu i pięknej pogody, dlatego wyruszyliśmy na mały spacer po Rzeszowie, który zakończyliśmy zakupowym szaleństwem w Centrum Handlowym. Pod koniec naszej wędrówki udaliśmy się do małej kawiarenki ulokowanej niedaleko mojego mieszkania.
- Na co masz ochotę? – zapytał przeglądając wypełnioną po brzegi słodkościami kartę menu – To tak jakby nasza pierwsza randka od bardzo dawna.
- Masz rację – westchnęłam – Dlatego niezmiernie cieszę się naszą dzisiejszą spontaniczną randką – zaśmiałam się perliście.
Przez dłuższy czas oboje patrzyliśmy na apetycznie wyglądające kawałki ciasta.
- Rozważam wybór Wu-Zetki, albo sernika – mruknęłam widząc, że Łukasz już dawno zdecydował co zamówi.
- Weź oby dwa – wzruszył ramionami.
- Chcesz żebym się szybciej roztyła? – popatrzyłam na niego złowrogo.
- W takim razie weź sernik – westchnął ciężko.
- Nie, nie, nie. Poproszę tiramisu – uśmiechnęłam się do kelnerki, która akurat w tej chwili zjawiła się koło naszego stolika.
Żygadło zamówił szarlotkę i czekoladę na gorąco. Zamówienie przyszło w ekspresowym tempie. Kelnerka z szalonym uśmiechem na ustach nieśmiało poprosiła rozgrywającego o autograf.
- To wszystko zaczyna mnie już denerwować. Nie mogę nawet wyjść z moją dziewczyną na spontaniczną randkę, bo cały czas ktoś prosi o zdjęcia, czy podpisy – mruknął niezadowolony.
Faktycznie, w ciągu dzisiejszego dnia kilkakrotnie Łukasz musiał przerywać zakupy, czy rozmowę ze mną, aby uraczyć fana kilkusekundowym spotkaniem. Nie miałam mu tego za złe, bo wiem, że rozdawanie autografów jest częścią jego życia, a ilość fanów siatkówki w Polsce ciągle wzrasta. Tym razem bycie poniekąd sławną i rozpoznawalną osobą bardzo przeszkadzała siatkarzowi.
- Tak mało czasu mogę spędzić tylko z Tobą, a na każdym kroku ktoś mi to utrudnia – fuknął zanurzając widelczyk w kawałku swojego ciasta – Dziwię się, że jeszcze ze mną jesteś.
- Misiu – przysunęłam się do niego, bo na szczęście zajęliśmy miejsca na kanapie po jednej stronie małego, kwadratowego stoliczka – Nawet nie waż się tak mówić. Kocham Cię i Twoja praca w ogóle mi nie przeszkadza.
- Życie z siatkarzem potrafi być utrapieniem – westchnął obejmując mnie ramieniem.
- Zdaje sobie sprawę i wiem na co się piszę. Tutaj – ułożyłam jego dłoń na swoim brzuchu – rozwija się nasze dziecko i zapewne jest bardzo dumne z osiągnięć swojego tatusia, tak jak jego mama.
Na twarzy Łukasza pojawił się wielki uśmiech, a już chwilę później jego usta musnęły moje.
- Teraz to Ty będziesz musiał znosić moje ciążowe humorki – zaśmiałam się.

- Przyjmuje wyzwanie – odparł – ale teraz pozwolisz, że skosztuje Twojego kawałka ciasta.





GŁOSUJEMY: 

poniedziałek, 17 lutego 2014

ROZDZIAŁ 105

Wieczorem zaczęliśmy świętowanie. Kurek z zaszklonymi oczami wpadł do naszego pokoju i oznajmił, że Aśka jest w ciąży, po czym znowu napotkałam się z wymownym wzrokiem Ignaczaka. Gdy tylko Jarski dowiedział się o szczęściu przyjaciela wybiegł jak poparzony z hotelu, a już po chwili wrócił  z kilkunastoma butelkami bezalkoholowego szampana dla dzieci. Zebraliśmy się w sali konferencyjnej i razem ze sztabem szkoleniowym świętowaliśmy ten ważny dla naszego przyjmującego dzień. Do późnego wieczora fizjoterapeuci ratowali zmęczone i strenowane mięśnie. Łukasz wrócił dość wcześnie z masażu dlatego mieliśmy chwilę dla siebie. Usiedliśmy na kocu rozłożonym na balkonowych kafelkach i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone finlandzkie niebo. Rozgrywający bawił się kosmykiem moich włosów, a ja wdychałam zapach jego perfum.
- Fajnie byłoby gdybyś była w ciąży – zaczął układając dłonie na moim brzuchu.
- Serio tego chcesz? – uniosłam brwi w geście zdziwienia.
- Byłym wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi – przyznał całując mnie w czubek nosa.
- Zawsze inaczej wyobrażałam sobie moje życie. No wiesz, najpierw zaręczyny, później ślub i dopiero dziecko. Tak tradycyjnie – odparłam podsumowując wszystkie moje młodzieńcze pragnienia.
- Jestem już starym facetem i chcę jak najszybciej się z tym wszystkim uporać – westchnął.
- Przestań tak gadać. Wcale nie jesteś stary – uderzyłam go zadziornie w ramię.
- Między nami jest jakieś dziesięć lat różnicy – zauważa trafnie.
- Co nie zmienia faktu, że cholernie Cię kocham – szeptam, po czym przysuwam się bliżej niego łącząc nasze usta w pocałunku.
Zawsze, gdy tylko nasze wargi się stykają czuję coś niesamowitego. Moje ciało przechodzi wtedy bardzo przyjemna fala ciepła, która wychodzi wprost z mojego serca. Nosem wodził po moim policzku, a jego dłonie błądziły po moim ciele.
- Fajnie tutaj, co nie? – dobiegł nas cichy głos Bartka, który stał na sąsiednim balkonie i w skupieniu obserwował księżyc.
- Bardzo romantycznie – zaśmiał się Żygadło cmokając mnie w policzek.
- Macie rację. Szkoda, że nie ma tu Aśki – westchnął.
- Już za niedługo się spotkacie – posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech – Lepiej mów jak się czujesz jako przyszły ojciec!
- Jestem cały w skowronkach. Teraz to nawet zburzone wody Pacyfiku nie są mi straszne – mówił prawie skacząc z rozpierającej go radości.
Spojrzałam na Łukasza, który tylko uśmiechał się pod nosem. Okręciłam się szczelniej kocem i przyległam do jego torsu wsłuchując się w opowieści przyjmującego o niedalekiej przyszłości państwa Kurek.

Turniej rozpoczęliśmy z wysokiej półki, pokonując reprezentację gospodarzy trzy do zera. Z uśmiechami na ustach wróciliśmy do hotelu wiedząc, że nic nie może stanąć nam na drodze do finałów w bułgarskiej Sofii. Jeszcze bardziej uświadomiła nas w tym wygrana nad siatkarzami z kraju klonowego liścia, którzy również musieli uznać naszą wyższość i zejść z boiska z zerowym dorobkiem punktowym.
Trzeciego turniejowego dnia już od samego rana nasze Orzełki nie mogły usiedzieć w miejscu. Tak bardzo śpieszyło im się do wywalczenia ostatnich punktów tego etapu Ligii Światowej. Na przeszkodzie stanęła nam tylko legendarna, choć już nie niepokonana Brazylia.
Jeszcze przed śniadaniem Łukasz zatrzymał mnie w pokoju.
- Zrób coś dla mnie – poprosił przytulając się do moich pleców.
Po chwili w mojej ręce znalazł się test ciążowy, a rozgrywający delikatnie się uśmiechając pchnął mnie w stronę łazienkowych drzwi.

Na halę dostałam się na godzinę przed meczem razem ze statystykami. Nasza reprezentacja rozgrzewała się tam już kilka godzin, bo wyjechali zaraz po śniadaniu.
Po odśpiewaniu hymnów zawodnicy zebrali się wokół trenerów wsłuchując się w ich ostatnie pouczenia.
- Co Ty taka rozmarzona? – spytał mnie Ignaczak, który zszedł boiska, bo na zagrywce pojawił się Piotrek.
Z tego całego roztargnienia nawet nie zauważyłam, że spotkanie już się rozpoczęło i podopieczni Anastasiego wyrobili już sobie kilkupunktową przewagę nad reprezentacją z Ameryki Południowej.
- Krzysiek, bo Ty miałeś rację – szepnęłam dyskretnie patrząc na mojego rozgrywającego.
- Jesteś w ciąży? – uniósł głos – To wspaniale! – krzyknął zamykając mnie w swoich ramionach, co zwróciło uwagę praktycznie wszystkich zgormadzonych.
- Uspokój się, bo połowa kibiców się gapi – upomniałam go.
- Wujek Krzysiek zawsze ma rację, przyznaj to.
- Przyznaje, a teraz wchodź na boisko! – wypchnęłam go w stronę pomarańczowego pola.
Pokiwałam z politowaniem głową  widząc jak podbiega do Żygadło i szepcze mu coś do ucha. Łukasz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko kiwnęłam twierdząco głową.
Już na pierwszej przerwie technicznej tonęłam w ramionach rozgrywającego, który wręcz emanował szczęściem.
Polska uległa Brazylii tylko w trzecim secie, przegrywając czterema oczkami.

- Sofia jest nasza! – krzyknął Zbyszek, gdy tylko sędzia zakończył spotkanie.





niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.

piątek, 14 lutego 2014

ROZDZIAŁ 104


Po moich policzkach popłynęły całe strumienie łez. Siatkarze patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem nie wiedząc o co chodzi. A ja płakałam jak głupia. Cieszyłam się. Kuba wybudził się ze śpiączki i już za kilka dni wróci do Rzeszowa. Popatrzyłam z uśmiechem na Łukasza i wtuliłam się w jego ramiona. Rozgrywający ciągle powtarzał swoje a nie mówiłem i przyciskał mnie do swojego torsu.
- Powie nam ktoś o co chodzi? – Kubiak ze skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej rękami tupał nogą.
- Zrobiłaś telefonowy test i wyszło Ci, że jesteś w stanie błogosławionym? – jak widać plotka obiegła już resztę drużyny i nawet Zati przejął się moją ewentualną ciążą.
- Test telefonowy? Odbiło Ci już? – fuknął Jarski strzelając w potylicę naszego biednego Pawełka. Resztki inteligencji chyba już mu wyparowały.
Po tym jak powiedziałam reszcie o powrocie mojego brata huraoptymizm udzielił się też również im. Od nich także usłyszałam jeszcze więcej słów wsparcia i zapewnień, że od samego początku wiedzieli, że tak będzie.
Po chwili na sali nieoczekiwanie pojawiła się reprezentacja Brazylii, a z nimi przybyła również nasz rudowłosa Konstancja.
- Stęskniłam się za Wami Misiaczki – zapiszczała klepiąc Zibiego w tyłek.
Ohoho, ostro się zaczyna.
Atakujący uniósł brwi do góry i czym prędzej odsunął się na bezpieczną odległość od byłej fizjoterapeutki.
- Jak Wam beze mnie? Smutno? Nudno? No oczywiście, że tak! Zero jakichkolwiek atrakcji – wypuściła ze swojej jamy ustnej potok słów, które w ogóle nie trzymały się ani kupy, ani rzeczywistości – Ale ja Wam się muszę czymś pochwalić!
Znów po hali rozniósł się jej pisk odbijając się echem po grubych murach. Już po chwili podstawiała każdemu pod nos swój wielki pierścionek z brylantem.
- Och ten mój kochany Vissotto, tak bardzo mnie rozpieszcza – westchnęła poprawiając opadającą na czoło grzywkę – Planujemy ślub tuż po Igrzyskach Olimpijskich! Na brazylijskiej plaży, przy zachodzie słońca, a później będziemy wychowywać nasze dziecko – uśmiechnęła się gładząc dłonią swój brzuch.
- Jesteś w ciąży to tak jak… - urwał Piter widząc nasze złowrogie spojrzenia skierowane na jego osobę.
- My już chyba pójdziemy. Andrea pewnie czeka przed autokarem – oznajmił szybko Żygadło wymownie patrząc na resztę reprezentacji.
-  Miło było Cię znowu widzieć – dodał Ignaczak ciągnąc za ucho Nowakowskiego.
Przechodząc obok recepcji nasze oczy przykuły prostokątne kartki leżące na stoliku. Ulotki reklamowały oddalone o piętnaście kilometrów od Tampere lodowisko, a przynosząc bon promocyjny zamieszczony wewnątrz złożonej na pół kartki mogliśmy wypożyczyć łyżwy o połowę taniej. Bez większych narad i tworzenia rubryki plusów i minusów wymieniliśmy między sobą błyszczące spojrzenia i stworzyliśmy trzyosobowy komitet, który od razu poszedł załatwić wszystko ze sztabem.
- Zgodzili się! – ryknął Ignaczak, który jak zwykle był inicjatorem całego przedsięwzięcia. 
Takim oto sposobem zaraz po obiedzie wyruszyliśmy przydzielonym nam autobusem do małego miasteczka leżącego pod szczytem wysokich gór dziwnej nazwy, której nawet nie potrafię wypowiedzieć. Każdy ściskał w dłoni reklamę z recepcji, która pozwoli nam na wydanie mniejszej ilości forsy zmaterializowanej jako kilka cyferek na karcie od sponsora. Dość dużym wyzwaniem dla pań pracujących przy wypożyczaniu łyżew było znalezienie tak dużego rozmiaru dla ogromnych stóp naszych reprezentantów. Po długich poszukiwaniach na zapleczu magazynu udało im się odszukać rozmiary z przedziału 47-56 i mogliśmy w spokoju ściągać nasze sportowe obuwie. Czując pod stopami, a raczej ostrzem łyżwy tafle lodu od razu poczułam się jak mała dziewczynka kręcąca na rzeszowskim lodowisku koślawe piruety. W czasie jednej z zim miałam totalnego hopla na punkcie łyżwiarstwa figurowego. Miałam jakieś dziewięć lat i szukałam swojego miejsca na ziemi. Rodzice zapisali mnie nawet na specjalne lekcje, ale dość szybko mi się to znudziło. Później zamarzyłam sobie skakanie w dal i bieganie maratonów. Rodzice zawsze mnie wspierali i zapisywali na różne dodatkowe zajęcia i treningi. W końcu zamarzyłam sobie siatkarską karierę, która niestety nie zakończyła się zbytnio pomyślnie.
Jednak w tej chwili czułam się jak dziewięcioletnia dziewczynka z kucykami, która pod okiem panny Wit przemierza kolejne ósemki po lodzie co chwilę wykonując mniej lub bardziej skomplikowane figury. Po przejechaniu kilku okrążeni zaczęłam przypominać sobie wszystkie ułożenia łyżew i ciała potrzebne do wykonywania poszczególnych elementów starego jak świat układu. W głowie słyszałam takty instrumentalnej wersji piosenki, która towarzyszyła mi przez wszystkie treningi. Kolejno wykonywałam flipy axle, spirale i piruety. Na koniec ukłoniłam się, a słysząc brawa moje policzki lekko się zaczerwieniły. Uniosłam głowę do góry i rozejrzałam się dookoła. Siatkarze stali za bandami i z otwartymi ustami patrzyli jak do nich podjeżdżam.
- Skąd Ty tak? – wydusił Igła.
- W dzieciństwie dużo jeździłam – wzruszyłam ramionami odszukując w mojej torebce butelkę wody niegazowanej – Nie zamierzacie jeździć? – spojrzałam na nich z ukosa.
- Po tym co zobaczyliśmy nie chcemy się zbłaźnić – mruknął Kubiak mieląc między palcami skrawek swojej bluzy.
- Chłopaki nie przyjechaliśmy tutaj stać – pokiwałam z politowaniem głową, otwierając przed nimi furtkę. Z posępnymi minami wjechali na lodowisku, popełniając przy tym kilka mniejszych upadków lub potknięć.
Muszę przyznać, że patrzenie na ich poczynania było dość zabawne. Byli o niebo lepszymi siatkarzami niż łyżwiarzami. Bartman kilkakrotnie musiał zbierać swoje cztery litery z zimnego lodu, a Piter z Kosokiem nieustannie trzymali się band nie chcąc rozwijać skrzydeł. Zrobiłam im kilka zdjęć, aby mieć co pokazywać potomnym. Chciałam ponownie wejść na lód, ale zatrzymał mnie dźwięk dzownka wydobywającego się z mojego telefonu.
- Jestem w ciąży – zaraz po naciśnięciu zielonej słuchawki dobiegł do mnie zrozpaczony głos Aśki.
Boże, chyba w siatkarskim świecie rozwiązał się worek z napisem macierzyństwo.
- Przecież to wspaniała wiadomość! Asik dlaczego płaczesz?
- Przecież ja sobie nie poradzę. Bartek ciągle w wyjazdach… a jeśli… jeśli on mnie zostawi? Bo nie chce mieć dziecka? – panikowała przewidując najgorsze scenariusze.
- Nie martw się o to. Bartek będzie najlepszym ojcem na świecie – zaśmiałam się.
- Może i masz racje, ale on na przyszły sezon wyjeżdża do Rosji – i znów w głośniku było słychać tylko jej łkanie.
- Asia, musicie poważnie porozmawiać. Wtedy wszystko się wyjaśni – poleciłam jej.
- Masz rację. Zadzwonię do niego wieczorem jak sobie wszystko poukładam.
Zakończyłam połącznie i spojrzałam w stronę szalejących na lodowisku olbrzymów. Kurek dość nieporadnie przesuwał się po tafli lodu, co chwile łapiąc się barierek. Żygadle szło o wiele lepiej. Wyczuł, że na niego patrzę, dlatego podjechał do band i przechylając się przez nie sprzedał mi soczystego całusa.
Tak nagle zapragnęłam, aby wszystkie domysły Igły stały się prawdą.


niedziela, 9 lutego 2014

ROZDZIAŁ 103

Osłabiona wróciłam do kabiny podpierając się o ramię rozgrywającego. Nikle uśmiechnęłam się do ciągle okupujących ją siatkarzy, którzy po chwili zmyli się do swoich pokoi, chcąc dać mi chwilę odpoczynku i regeneracji.
- Ja chyba też będę rzygał – krzyknął Kurek i zakrywając swoje usta dłonią wybiegł na korytarz.
Krzysiu wywrócił oczami i przysiadł się do mnie.
- Ej Madziuchna, a może Ty w ciąży jesteś – szepnął mi do ucha.
- No Ty sobie chyba jaja robisz – mruknęłam nakrywając się kołdrą – to przez te fale i kołysanie statkiem.
- Wujek Krzysiek i tak wie swoje – skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i oburzony faktem olania jego teorii oddalił się na swoje miejsce.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową i przymknęłam powieki oddając się we władanie snu.

Obudziły mnie dziwne pomruki i jęki. W kabinie świeciło się światło. Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam Winiarskiego trzymającego się za mały palec u stopy. W długiej ręce ściskał paczkę kolorowych żelek. Swoją drogą kwaśne – moje ulubione.
- Sorry, że Cię obudziłem – szepnął siadając na krawędzi mojego łóżka. Biedak, prawie uderzył się głową o górne deski – Zgłodniałem, więc poszedłem sobie po coś do wszamania. Chcesz trochę? – podstawił mi pod nos otwartą paczkę gumowych węży.
Do moich nozdrzy dotarł ich charakterystyczny zapach, a mój żołądek znów wywinął koziołka i rozpoczęłam wyścig z wzrastającą chęcią na wymioty. Dobiegłam do łazienki i szybko pociągnęłam za drzwi. Pochylona nad sedesem zwracałam obiad i kolacje, a stojący nade mną Łukasz trzymał w garści moje rozpuszczone włosy.
- Obudziłam Cię? – spytałam przemywając twarz lodowatą wodą.
- Michał zaczął panikować i obudził pewnie cały pokład. Wysłałem go do sztabu po jakieś krople żołądkowe – objął mnie ramieniem i pomógł wrócić do naszej kabiny.
Przy wejściu spotkałam się z wymownym wzrokiem Ignaczaka, który nie zamierzał wybić sobie z głowy swojego urojenia na temat mojej ciąży. Bartek z Pitem spali jak zabici i pewnie nawet wystrzał czołgu nie zdołałby ich obudzić. Kilka chwil później wrócił Winiarski i zaczął poić mnie gorzkim lekarstwem.
- Podobno jak źle smakuje to leczy najlepiej – powtarzał, gdy ja z obrzydzeniem łykałam kolejne krople.
- Nie wiem czy na jej chorobę pomoże cokolwiek – prychnął libero.
- O czym Ty mówisz? – fuknął zdezorientowany rozgrywający.
- Jestem w stu procentach pewien, że nasz Madzia jest w ciąży. Przerabiałem to dwa razy, więc znam się na tym – strzelił palcami i uśmiechnął się triumfalnie.
- To prawda? – Żygadło spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami – Jak tak bardzo Wam na tym zależy to po powrocie do Spały kupie test ciążowy.
Łukasz pocałował mnie w skroń i nakrył kołdrą, po czym wrócił na swoje łóżku po drodze zgłaszając światło.

Nad ranem znów zwróciłam resztki z uprzednio zjedzonych posiłków, co tylko utwierdziło Igłę w jego teorii. Kilka, a może kilkanaście godzin później dotarliśmy do portu w bodajże Helsinkach. Stamtąd finlandzkimi liniami lotniczymi dostaliśmy się do Tampere. Zanim zakwaterowaliśmy się w hotelu minęła kolejna godzina. Zostawiliśmy tylko nasze walizki i poszliśmy do restauracji na kolacje. Żygadło wmusił we mnie dwie kanapki, które chwilę później również wylądowały w ubikacji. Byłam osłabiona. Wyparowały ze mnie wszystkie magazynowane siły. Nie miałam siły dojść do mojego pokoju, który po kilku minutach rozmów z trenerem dzieliłam z rozgrywającym i libero. Resztę wieczoru spędziłam leżąc w łóżku i oglądając jakieś tutejsze wiadomości.
Siatkarze zniknęli z pokoju na krótkie spotkanie ze sztabem i omówienie planu pobytu, który już na godzinę ósmą dnia następnego przewidywał pierwszy trening, a za dwa dni już pierwszy mecz. Mecz ostatniego turnieju fazy grupowej. Później już tylko wyjazd do Bułgarii, bo nie ma innej opcji niż zakwalifikowanie się do finałowych części Ligii Światowej. I miejmy nadzieję, że w Sofii zabawimy aż do ostatniego spotkania o złoto.
Po długim śnie czułam się o wiele lepiej. Udało mi się nie pozostawić w toalecie śniadania, a nawet znalazłam siły na przejazd na halę i obserwowanie poczynań naszych Orzełków. Szło im nadzwyczajnie dobrze, nie popsuli żadnej zagrywki, stawiali równe bloki, a Ignaczak wręcz szalał w obronie. Z taką drużyną możemy mierzyć w najwyższe cele.
- Chyba to wygramy – rzucił Kubiak mierzwiąc płomienną czuprynę Zagumnego.
- Ja oceniam nasze szansę fifty-fifty, jeśli interesuje Was moje zdanie – odparł rudzielec fukając na swojego dzikowego oprawcę.
- A ja tam wierze w Wasze zwycięstwo – wtrąciłam – Należy cię Wam.
- Ej, należy się NAM – poprawił mnie Możdżonek podkreślając ostatnie słowo – jesteś ważną częścią naszego zespołu. Bez Ciebie nie zaszlibyśmy tak daleko.
Pod moimi powiekami zebrały się słone krople, które później popłynęły całym potokiem po moich policzkach. Potrafią rozkleić mnie kilkoma słowami!
- Dzięki chłopaki – pociągnęłam nosem przytulając każdego z osobna. 
Nasi siatkarze są naprawdę wspaniałymi ludźmi!
- Słońce, mama dzwoni – usłyszałam za sobą niski głos Łukasza i szybko wyrwałam z jego ręki mój telefon.

sobota, 1 lutego 2014

ROZDZIAŁ 102.

Zgadzając się na spędzenie dwudziestu czterech godzin w jednym pokoju z pięcioma siatkarzami nie zdawałam sobie sprawy na co się narażam. Gdy tylko wróciliśmy z Łukaszem do naszej „kajuty” nie mogliśmy wyjść z szoku, jak w tak krótkim czasie można zdemolować tak niewielkie pomieszczenie. Torby, a raczej ich zawartości walały się po podłodze, a to tylko dlatego, że srający ze strachu Kurek nie mógł znaleźć swojego super nowego telefonu, z którego to miał zadzwonić do Aśki.
Za to nasz kochany Professore Winiarski sprawdzał, które z  dwupiętrowych łóżek jest najwygodniejsze i powywracał całą pościel do góry nogami. Natomiast Piter z Igłą bili się o to kto zajmie ostatnie łóżko „na górze”.  Widząc to wszystko nie można było nie złapać się za głowę i przekląć siarczyście kilkanaście razy.
- Czy Wy choć raz możecie się ogarnąć i przestać zachowywać się jak małolaty? – fuknęłam mierząc ich lodowatym spojrzeniem.
Panie Boże ześlij mi moc zabijania wzrokiem, proszę!
- Co Ty okres masz? – mruknął Michał układając sobie wygodniej poduszkę.
- Raczej zespół napięcia przedmiesiączkowego, bo to właśnie wtedy laski mają humory – poprawił go Pit, który akurat w tej chwili spychał libero z łóżka.
- Odczepcie się – rzuciłam wychodząc z powrotem na pokład.
Nie czułam się zbyt dobrze. Kręciło mi się w głowie i miałam odruchy wymiotne. Ale czym się tutaj dziwić, przecież jesteśmy na statku. Nade mną malowało się zachmurzone niebo. Fale rozbijały się o burtę.
- Zanosi się na burze. Wróć lepiej do środka – ni stąd ni zowąd obok mnie zjawił się trener Anastasi.
- Mogłabym polecić panu dokładnie to samo – zaśmiałam się.
- To ja tutaj powinienem dbać o mój sztab – posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech – no już, zmykaj, bo jeszcze pokój zdemolują.
- Na to jest już chyba za późno – dodałam odchodząc w kierunku korytarza.
- Potrzeba im kobiecej ręki – rzucił udając się w przeciwnym  kierunku.
Lubiłam Go. Andrea był naprawdę wspaniałym człowiekiem i niesamowitym trenerem. Potrafił przelać na chłopaków całą swoją miłość do siatkówki. Był dla nich jak drugi ojciec. Zawsze ich wspierał i pomagał im w każdej sytuacji. Nie potrafię sobie wyobrazić kadry bez tego sympatycznego Włocha. On jest po prostu nie zastąpiony.
Gdy wróciłam, w pomieszczeniu panował względny porządek, a każdy z siatkarzy oblegał swoje posłanie zajmując się indywidualnymi sprawami.
- Anastasi mówi, że zbiera się na burzę – oznajmiłam wyglądając przez małe, okrągłe okienko.
- Niech to szlag – fuknął Bartosz – nie mogliśmy już lecieć tym głupim samolotem? Przyzwyczaiłem się już do faktu, że w każdej chwili mogę roztrzaskać się o ziemię.
- No to teraz jeszcze musisz przyzwyczaić się do faktu, że w każdej chwili możesz się utopić – Żygadło wzruszył ramionami robiąc mi obok siebie miejsce.
- Oglądałem ostatnio Titanica – wtrącił Nowakowski – tylko nieliczni przeżyli katastrofę statku.
- Piterrrrrr, nie pomagasz – burknął przyjmujący, który nerwowo zaciskał pięści na kołdrze.
Chwilę później usłyszeliśmy pierwsze potężne grzmoty. Coraz głośniejsze stawały się też dźwięki zderzenia fal ze statkiem.  
Kurek trząsł się niczym galareta.
- Zróbcie coś.. bo to szczękanie zębami zaraz mnie wykończy – wrzasnął Michał, któremu nie pomagały nawet słuchawki, z których wydobywały się najnowsze przeboje disco polo.
- To może byśmy w coś zagrali! – rzucił ochoczo Ignaczak i wklepał coś w swoim telefonie.
Już kilka minut później do naszego małego pokoiku przybył Klub Miłośników Pokera. Nie wiem jaki cudem upchnęliśmy się tutaj wszyscy, ale wierzcie mi na słowo… było bardzo ciasno!
- Potrzebuje dostępu do powietrza! – lamentował Bartek śmiesznie wymachując swoimi gigantycznymi rękami.
- To twórz sobie okno – błysnął inteligencją nasz kochany Zatorski, ale zaraz… przecież Zati nie potrafi grać w pokera. On z ledwością ogrania zasady układanie pasjansa, więc po jaką cholerę zabiera nam cenne centymetry kwadratowe?
- Chcesz żeby nas zalało? W każdej chwili przez otwarte okno może wpaść tu deszcz, a w najgorszym przypadku nawet i morska woda! -  zbeształ go Bartman prężąc swoje muskuły.
Oj Zibi, Zibi i tak nikt nie poleci na Twoje bicepsy i tricepsy, ni przynajmniej nie ja, bo nie wiem co Ty tam z Dzikiem robisz w pokoju.  
- To my płyniemy, a nie lecimy? Przecież jesteśmy na promie – nasz młody i bardzo mądry libero zrobił pewną siebie minę.
- Trzymajcie mnie bo zaraz go rozerwę – wiedziałam! No po prostu wiedział, że Bartman będzie chciał jakoś zaprezentować swoją nadludzką siłę, chyba muszę mu powiedzieć aby zostawił dobre chęci na turniej w Tampere, po co  tracić parę, jak Zati i tak nie ogarnie – ile razy Ci można powtarzać, że to nie jest prom kosmiczny, ale statek!
Pawełkowe źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Oczy zaszkliły się łzami, a zaciśnięte w pięści dłonie przystawił sobie do ust.
- Ranisz  - wyszeptał, a po jego policzku popłynęła pojedyncza słona kropla – od zawsze chciałem polecieć promem, nie psuj mi tego.
Czy nasz Zbyszek ma sumienie i potrafi współczuć? Czy okaże skuchę i przeprosi Pawła za to co powiedział?
NIENIENIENIENIE!
Zibi nie ma w słowniku słowa przepraszam. Atakujący prychnął tylko głośno i wyłożył na niewielki stoliczek kolejne karty, gdyż to właśnie na niego przyszła kolej.
Spojrzałam na smutnego Zatorskiego, który zajmował miejsce w kącie pokoiku. Zrobiło mi się strasznie przykro dlatego przepchałam się pomiędzy pozostałymi siatkarzami i usiadłam koło bełchatowskiego libero.
- Rozchmurz się, młody  - klepnęłam go w ramie  - Zibi już taki jest, mówi to co mu ślina na język przyniesie. A przecież Twoje marzenia w każdej chwili mogą się spełnić. Tylko musisz cały czas w to wierzyć.
- Dzięki Mańka – przytulił mnie – dobra z Ciebie psycholożka.
- Wiem – uśmiechnęłam się.
Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze. Statek zaczął się kołysać, a moje odruchy wymiotne ciągle wzrastały.

- Przesuńcie się! Muszę do łazienki! – krzyknęłam taranując wszystkich którzy stanęli mi na drodze.

sobota, 25 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 101.

Miasto w północnej Polsce, położone nad Morzem Bałtyckim. Obowiązkowy punkt wycieczek turystów pragnących spędzić choć chwilę na Pobrzeżu Gdańskim. Miasto portowe. Wchodzi w skład Trójmiasta. Gdynia. Przecież ona nawet w jednej dziesiątej nie jest podobna do Tampere - miasta w południowej Finlandii.
Z lekkim przerażeniem i niedowierzaniem stawiałam kolejne kroki na gdyńskiej ziemi nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co tutaj robimy. Siatkarze również byli zaskoczeni tak nagłym lądowaniem. Sztab szkoleniowy cały czas nas popędzał tłumacząc, że jesteśmy bardzo spóźnieni i tylko dzięki modlitwą i wstawiennictwem wszystkich świętych dotrzemy do celu. Przed lotniskiem czekał już nas podstawiony autobus gdańskiego lotosu.
- Trenerze, co my w ogóle robimy? – oburzył się Zibi zajmując upatrzone miejsce.
- Związek nie mógł znaleźć szybszego transportu do Tampere – wyjaśniał drugi z naszych szkoleniowców – dlatego popłyniemy promem.
- Promem? – Jarosz otworzył buzię, przez co zaraz został upomniany przez Ignaczaka.
- Nie wiecie co to prom? – Gardini wręcz załamał ręce.
- Niech trener nie robi z nas aż takich debili – burknął Zatorski – przecież wszyscy wiedzą, że prom to taki statek kosmiczny.
Możecie sobie tylko wyobrazić sytuację jak wszyscy pasażerowie w tym samym czasie odbijają wewnętrzne części dłoni na czole. Po całym autokarze rozniósł się jeden wielki plask. Tylko Pawcio nie wiedział co się dzieje i lekko zdezorientowany błądził wzrokiem po naszych twarzach.
- Nie patrzcie tak na mnie… Powinniście lepiej martwić się o Siuraka, to on ma lęk wysokości, a my przecież będziemy lecieć tysiące kilometrów nad ziemią – tłumaczył dalej nasz młody libero wprawiając nas w coraz większe niedowierzanie.
Gdyby tak zsumować poziom inteligencji wszystkich siatkarzy naszej reprezentacji wynik zapewne równałby się wielkością IQ przedszkolaka.
- Nie zwracajcie uwagi na jego dziwne pomysły – polecił nam Anastasi – dobierzcie się szóstkami, bo tak będziecie zakwaterowani.
I wtedy się zaczęło. Każdy na wyścigi umawiał się z kim będzie w jednej kabinie, praktycznie bijąc się o współlokatorów.
- Emmmm – już od dobrych dziesięciu minut Kurek jęczał mi nad uchem – bądź ze mną w pokoju, plissss. Weźmiemy jeszcze Żygiego, Igłę, Pita i Winiara. Tylko bądź ze mną w pokoju!
- Czemu tak bardzo Ci na tym zależy? – przeniosłam wzrok znad magazynu na jego wystającą między siedzeniami twarz.
- Bo boję się, że będę miał chorobę morską i chciałbym żeby ktoś zaufany był przy mnie – przyznał zawstydzony spuszczając wzrok.
- Boże, co ta Aśka będzie z Tobą miała  - zaśmiałam się zamykając modowe pisemko i chowając je z powrotem do plecaka.
- Co będzie miała? Na pewni gromadkę dzieci – przyjmujący posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech.
- Nasze dzieci i tak będą fajniejsze – wtrącił Łukasz całując mnie w skroń.
- Jeszcze zobaczymy – odgryzł się Bartek.
- Kto by chciał mieć takie rozwydrzone małe Kurki z odstającymi uszami i miliardem przeróżnych fobii – rozgrywający kontynuował dopiekanie swojemu reprezentacyjnemu koledze.
- Oczywiście lepsze będą Twoje kujonki z zapadniętymi policzkami – odgryzł z przekąsem Bartosz.
- Musicie być dla siebie tak bardzo niemili? – zapytałam znudzona ich głupią i nikomu nie potrzebną wymianą zdań – jeszcze zobaczycie jak nasze dzieci będą bawić się na jednym placu zabaw.
- I będą grać w drużynie narodowej – panowie wypieli dumnie piersi do przodu.
- I zdobywać te trofea, którym Wam się nie udało – podsumowałam całując Łukasza w policzek.
Reszta podróży upłynęła mi na tworzeniu listy dla Andrei. Po podzieleniu wszystkich na pokoje mogłam spokojnie skupić myśli, które jak zwykle zaczęły krążyć wokół Kuby. Wyjęłam z kieszeni telefon, ale mimo kilkukrotnego sprawdzania nie widniała na nim ani jedna wiadomość od rodziców.
- Nie martw się. Za tydzień lub dwa Kuba będzie już w domu – szepnął Żygadło widząc jak nerwowo stukam palcami w ekran komórki.
- Ciągle obawiam się najgorszego – przyznałam ocierając z policzka pojedynczą łzę.
- Musisz myśleć pozytywnie. Nie możesz ciągle przewidywać tylko najgorszych scenariuszy. Gdybyśmy my tak robili nie nawet nie wyszlibyśmy z szatni, gdyby po przeciwnej stronie siatki miała stanąć Brazylia.
- Łatwo Ci mówić. W siatkówce nie chodzi o czyjeś życie – westchnęłam wpatrując się w martwy punkt gdzieś za oknem.
- Magda, spójrz na mnie – polecił mi, obracając moją głowę w swoją stronę i układając dłonie na policzki – przyrzekam Ci, że wszystko będzie dobrze. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby Twój brat wrócił do kraju. Zobaczysz jeszcze będziesz tańczyć z nim na naszym ślubie – dodał całując mnie w czoło i mocno przytulając.
Jego słowa były dla mnie ogromnym wsparciem i tylko one dawały mi jeszcze jakąś nadzieje na „odzyskanie” brata. Wtulona w jego ramię wypłakiwałam ostatnie łzy, chcąc już na zawsze pozbyć się wszelkich obaw i negatywnych myśli.
Ocierając rękawem bluzy mokre policzki założyłam na ramiona plecak i wyszłam z autokaru. Moje włosy rozwiał wiejący od morza wiatr, a w około roznosił się ten charakterystyczny morski  zapach. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wyjazdu z reprezentacją do Gdańska i poznania pani Lodzi.
Siedząc na murku obserwowałam jak kilku siatkarzy zbiegło na plaże i mimo zimna moczyło nogi w wodzie. Zachowywali się jak mali chłopcy chcący czerpać z danej chwili jak najwięcej. Ta błoga chwila nie trwała zbyt długo, bo już po chwili zniecierpliwiony Andrea przywołał wszystkich do siebie i wskazał statek który miał nas dostarczyć na drugi brzeg Morza Bałtyckiego.
Po otrzymaniu klucza do pokoju mogliśmy pozostawić swoje walizki i udać się na przechadzkę po pokładzie. Zabrałam z plecaka lustrzankę i oparta o barierkę wpatrywałam się w oddalającą się gdyńską plażę. Po chwili dołączył do mnie również i Łukasz. Narzucił na moje ramiona swoją bluzę i przytulając mnie od tyłu oparł swój podbródek na moim ramieniu.

Było tak idealnie. 

niedziela, 5 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 100

Do Spały wróciliśmy tego samego dnia co pozostała reszta ekipy. Oni wrócili z Brazylii z bilansem dwóch wygranych i jednej porażki z gospodarzem. My wróciliśmy z posępnymi minami i brakiem dających nadziei informacji na temat stanu Kuby. Zmęczona dość napiętymi kilkoma dniami zasnęłam, gdy tylko zajęłam swoje miejsce w przedziale. Pociąg zawiózł nas do Łodzi, skąd odebrać nas miał, któryś z siatkarzy, którzy do Ośrodka przybyli wczesnym rankiem. Łukasz obudził mnie na łódzkim dworcu. Zaspana nałożyłam na ramiona plecak i ciągnąc walizkę podreptałam za rozgrywającym. Na parkingu czekał już Ignaczak. Na powitanie pocałował mnie w policzek i zabrał mój bagaż, który po chwili znalazł swoje miejsce w bagażniku. Czym prędzej chciałam położyć się w moim spalskim łóżeczku i tak po prostu zapomnieć o problemach.
Zaraz po naszym przyjeździe trener zrobił nadzwyczajne zebranie, które rozwiało wszystkie moje plany na temat mojej drzemki. Kazał wszystkim przepakować walizki, bo już tego samego wieczora mieliśmy udać do Finlandii. Do Tampere.
- Boże jak ja nienawidzę latać samolotem – fuknął Kurek, gdy zasiedliśmy przy stole do obiadu.
- Może Ty nie lubisz, ale Pit owszem. Jego ulubioną trasą jest pewnie Polska-Brazylia – zaśmiał się Bartman.
- Coś nas ominęło? – zapytałam wbijając wzrok w Nowakowskiego, który był jakiś taki nieobecny.
- Nawet nie wiesz ile! – oznajmił strasznie rozbawiony Michał Kubiak.
- Zejdzie ze mnie – fuknął środkowy i zniesmaczony odsunął swój talerz, po czym oddalił się od stołu.
- Co się wydarzyło w Brazylii? – zapytałam mierząc wszystkich wzorkiem.
- Piter chyba się zakochał – rzucił Winiar – He found a love in a hopeless place – zanucił.
- Jak to się zakochał? – Żygadło aż wypluł sok pomarańczowy – nasz Piter?!
- Miłość dopada nas w beznadziejnych miejscach i sytuacjach.  Ty chyba powinieneś to wiedzieć najlepiej – uśmiechnął się nasz libero.
- Chyba będę musiała sobie z naszym Piotrem porozmawiać – westchnęłam zanurzając moją łyżkę w zupie pomidorowej.
Tak swoją drogą to spalskie kucharki gotują chyba najlepszą pomidorówkę na świecie!
Do końca obiadu nie poruszaliśmy już tematu rzekomej dość nieszczęśliwej miłości naszego blondwłosego środkowego. Popołudniu siatkarze udali się na krótki rozruch, aby ich mięśnie się nie zastały.
Odlatywaliśmy z Łodzi, więc dość szybko znaleźliśmy się lotnisku. Czekanie na odprawę dłużyło się niemiłosiernie. Praktycznie wszyscy przysypiali gdzieś na krzesłach czy kanapach. Znudziło mi się przeglądanie jakiegoś modowego magazynu i okupowania ramienia śpiącego Żygadło, dlatego też czym prędzej namierzyłam Nowakowskiego i przysiadłam się do niego.
- Więc Piotruś, powiedz mi o co chodzi z tą dziewczyną  - zagaiłam.
Pit uniósł wzrok znad ekranu dotykowego telefonu, na którym co rusz przesuwał palcem jakiegoś fotografie.
- O nic – wzruszył ramionami.
- Jestem waszym psychologiem! Muszę wiedzieć o Was wszystko! – od razu wyciągnęłam najsilniejszy argument, nie mając ochoty bawić się w kotka i myszkę.
- Serio? Muszę? Nie lubię mówić o swoich… uczuciach – mruknął chowając komórkę do kieszeni bluzy.
- Pit, musisz! Bo trener chce mieć na boisku gotowego do grania na najwyższych obrotach zawodnika, a nie zakochanego bez pamięci szczeniaka – położyłam mu dłoń na ramieniu chcąc dodać otuchy.
Nowakowski wziął głęboki oddech i przez chwilę zbierał myśli układając sobie w głowę całą historię, którą za chwilę mi opowiedział.

To było po meczu Polska – Finlandia. Wygranym przez nasz team 3 do 1. Nasi zawodnicy zostali chwilę na hali i rozdawali autografy. Również Piotrek postanowił nie próżnować i z długopisem w ręku podpisywał co rusz to nowe kartki. Kolejka kibiców wydawała się nie mieć końca. Jednak po półgodzinie widocznie się zmniejszyła. Zostało kilka osób. Nadgarstek naszego środkowego powoli już nie dawał rady, a jego autografy zmieniały się coraz bardziej w zwykłe bazgroły.
Nagle do jego nozdrzy wpadł zapach pięknych, damskich perfum. Uniósł wzrok do góry i napotkał Jej ciemne tęczówki. Serce zabiło mu mocniej, na rękach pojawiła się gęsia skórka, a w brzuchu pojawiły się motyle. Jej uśmiech sprawił, że zmiękły mu kolana. Dziewczyna odgarnęła ciemne loki do tyłu, a Piter już wiedział, że to ta jedyna!

- Obok autografu zapisałem jej na kartce numer telefonu – przyznał szeroko się uśmiechając – później uświadomiłem sobie, że to był głupi pomysł jednak na odkręcenie tego wszystkiego było już za późno.
- Napisała? Zadzwoniła? -  ekscytowałam się z każdą sekundą jego opowieści – jakie piękne love story!

W nocy nie mógł zmrużyć oka. Ciągle czuwał przed telefonem, który jak na złość nie chciał zadzwonić. Nie dostał od niej żadnej wiadomości. W końcu stracił już nadzieję. Wchodząc następnego dnia na płytę boiska rozejrzał się po trybunach. Zobaczył ją! Serce znów mocniej mu zabiło, i choć przegrali mecz z Brazylią on był niezwykle szczęśliwy.

- Spotkaliście się? – z zapartym tchem przysłuchiwałam się jego opowieści.
- Tak. Po meczu. Złapałem ją w ostatniej chwili i powiedziałem, aby poczekała na mnie przed halą.

Ma na imię Andrea. Brazylijka z krwi i kości. Pokazała mu dużą część miasta. Dużo rozmawiali, śmiali się. Powiedział jej, że następnego dnia już wyjeżdża. Zasmuciła się. Gdy odprowadził ją do domu Ona wspięła się na palcach i złożyła pocałunek na jego ustach. Piotrek stał osłupiały. Nie mógł wyjść z szoku. Postanowił szybko się ogarnąć i przyciskając drobne ciało dziewczyny do drzwi wpił się w je usta. Całował zachłannie, długo, chcąc zapamiętać smak jej ust. Obiecał jej, że za wszelką cenę będzie dążył do ich spotkania.

- Teraz nie mam pojęcia co mam robić – dodał zasmucony.
- Pituś nie martw się! Już ja coś wymyślę – klepnęłam go w udo – a teraz głowa do góry! Musicie wygrać wszystko w Finlandii, abyś mógł później zawiesić na jej szyi złoty medal!
-  Masz rację! Dzięki – cmoknął mnie przyjacielsko w policzek – teraz Bartman niech się wypcha!

Chwilę później wchodziliśmy już do samolotu. Umiejscowiłam się między Igłą, a Żygadło i zaczęłam przygotowywać się do długiej i żmudnej podróży. Zaraz po starcie przymknęłam powieki i zasnęłam.

Zdziwiłam się gdy po dość krótkim okresie czasu Łukasz zaczął szturchać mnie mówiąc, że zaraz lądujemy. Bo przecież do Tampere nie leci się godzinę. 


***
WOW oddaje Wam już seteczkę :O
spokojnie jeszcze kilka i kończymy