poniedziałek, 22 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 108

Powinnam zostać oficjalnym ratownikiem tyłków zawodników naszej reprezentacji. Który to już raz wymyślam szalony plan i z łomoczącym jak flaga na wietrze sercem staje przed drzwiami kwatery Anastasiego? Po zakończeniu sezonu będę ubiegać się chyba o jakąś szczególną nagrodę za moje zasługi w sukcesach naszych Orzełków. 
- Zawodnicy gotowi na trening?  - zagaił Andrea gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju.
- I tak,  i nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą próbując nakierować rozmowę na właściwie tory- Wie Pan ostatnio dużo się zmieniło w życiu naszej reprezentacji i uważam,  że muszę przeprowadzić przyspieszoną sesje grupową.  
- Nie pomyślałem o tym- kołcz przybrał posępny wyraz twarzy- Masz racje. Przerzucę nasz trening na popołudnie,  a teraz dam Ci kilka godzin na psychologiczne sprawy.  Powiadomisz chłopaków? 
- Oczywiście- posłałam w jego kierunku promienny uśmiech- Dziękuję. 
- To ja dziękuję. Czasem nie zauważona najprostszych rzeczy.
Oł oł oł. Czy trener mi właśnie za coś podziękował?  I to za rzecz,  którą właśnie wyssałam z palca?  Och,  najwidoczniej ma się ten dar przekonywania. 
Tanecznym krokiem wróciłam do swojego pokoju. Byłam z siebie ogromnie dumna. Znów udało mi się zbajerować samego Srebrnego Lisa!  Tylko czy to aby na pewno nie jest przestępstwo? 
- Coś Ty taka zadowolona?  - zapytał Żygadło podnosząc do góry głowę. 
Leżał rozłożony na moim łóżku przeglądając na tablecie internetowe portale.
- Załatwiłam Wam wolne popołudnie!  - uradowana klasnęłam w dłonie. 
Uśmiech na twarzy Łukasza znacznie się powiększył. 
- Czyli może wybierzemy się na jakąś przejażdżkę?  Mam już dość tych spalskich przestrzeni. 
- Nie marudź.  Dopiero co tutaj przyjechaliśmy- westchnęłam kładąc się koło niego.
- No ale wybrać to byśmy się gdzieś mogli- zrobił minę zbitego pieska,  która nie powiem ale chyba przez te hormony związane z ciążą zaczynała na mnie w jakimś stopniu działać.  
- Przykro mi,  ale warunkiem Waszej wolności była grupowa sesja .
- Lepszego pomysłu to już nie miałaś- zironizował łamiąc przy tym moją dumę i moje serce.
- To wypieprzaj na trening- krzyknęłam po czym zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. 
Byłam zła.  Naprawdę starałam się z całych sił,  aby chociaż trochę ułatwić siatkarzom regeneracje bo wczorajszej libacji.  Najwyraźniej nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy. 
Nie zważając na lejący się z nieba żar ruszyłam w stronę spalskich uliczek.  
Kilkakrotnie odwróciłam się za siebie.  Nie gonił mnie?  Nie szukał? 
Napadły mnie złe myśli, a może po prostu wszystko zbyt bardzo wyolbrzymiłam? Coraz bardziej przestawałam kontrolować moje zachowanie, byłam rozchwiana emocjonalnie. Zamiast płakać zaczynałam się śmiać, a zamiast wielkiego uśmiechu na ustach po moich policzkach spływały łzy. W jednej sekundzie potrafiłam zmienić się z miłej pani psycholog na prawdziwą wiedźmę o paskudnym charakterze. Niejednokrotnie słyszałam, że kobiety w ciąży już tak mają, ale myślałam, że moja osobowość – jak na panią psycholog – jest a tyle silna, że uda mi się ominąć ten etap stanu błogosławionego.
Nogi poprowadziły mnie prosto nad niewielki ukryty w gęstwinie stawik, który odkryliśmy kiedyś w czasie jednej z naszych reprezentacyjnych wycieczek, często służących jako przed treningowy rozruch lub zastępowały bieganie. Usiadłam na skrawku zielonej trawy, a przepuszczane przez korony drzew promienie słoneczne oświetlały moją twarz, rażąc mnie w oczy. Głupi ma zawsze szczęście? Świergot chowających się w liściach ptaków doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie wiedziałam, że mogę tak szybko się zdenerwować.
- Jestem głupia – krzyknęłam wrzucając kamyki do wody.
- Jestem beznadziejny – usłyszałam po drugiej stronie zbiornika, a później zobaczyłam jak płaski kamyczek podskakuje odbijając się od tafli wody.
Jakież było moje zaskoczenie, chociaż w sumie ukrycie miałam nadzieję, że w końcu przyjdzie, gdy moim towarzyszem rozpaczań i rozważań okazał się nie kto inny jak Łukasz.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oddzieleni sześcioma metrami szerokości sadzawki. Milczeliśmy. Biliśmy się na spojrzenia, chcąc jak najwięcej wyczytać z mimiki twarzy i intensywności naszego kontaktu wzrokowego. Milczeliśmy. Oddychaliśmy ciężko jakbyśmy dopiero co przebiegli maraton wykręcając rekordowe czasy. Milczeliśmy. A krople deszczu powoli, leniwie spadały z nieba, delikatnie zraszając wszystko wokoło. Milczeliśmy. Lecz nasze milczenie miało w sobie coś tajemniczego. Coś pięknego. W tej właśnie chwili rozumieliśmy się bez słów. Tęsknotę wyrażaliśmy spojrzeniem. Ból – faktem, że nie mogliśmy się dotknąć.
Przymknęłam powieki. Deszcz coraz bardziej przybierał na sile, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jego krople mieszają się z moimi łzami.
Świat jest naprawdę do bani. Prawdziwe życie całkowicie różni się od tych romantycznych historii, do których oglądania przynosiłam sobie pudełko chusteczek i ciepłą herbatę.
Chociaż czasami wcale nie odbiega od scen z kultowych romansów.
- Twoje humorki czasem mnie wykończą – zamruczał mi do ucha otulając swoimi ramionami.
Na dźwięk jego głosu po moim ciele przeszły ciarki. Tak bardzo pragnęłam go w tym momencie dotknąć. Obróciłam się przodem do rozgrywającego i pogładziłam opuszkami palców jego trzy dniowy zarost.
- Przepraszam – wyszeptaliśmy jednocześnie. Jednocześnie również wpadając w śmiech.
Żygadło nachylił się i otarł swoim nosem o mój, układając swoje dłonie na moich policzkach.

Świat jest naprawdę do bani. I nie zamierzam odchodzić od tego poglądu. Ale faktem jest też to, że w życiu zdarzają nam się chwile, które warto przeżyć i mieć je w pamięci. To właśnie takie błahe sytuacje ubarwiają nam ten szary świat. Sprawiają, że do nudnej rzeczywistości wkracza promyk światła i sprawia, że chociaż na moment można poczuć się komuś potrzebnym, dla kogoś ważnym, a przede wszystkim kochanym.




co mnie nie zabije to mnie wzmocni.
naprawdę nie wiem co tu jeszcze robię...