sobota, 26 października 2013

ROZDZIAŁ 88.

Zacznijmy od jednych z chyba najoczywistszych prawd: jeśli ktoś ma dwa metry wysokości i waży 100 kilogramów to MUSI dużo jeść.
I tak też było dotychczas. Jedzenie znikało ze stołu w tempie zbliżonym do przejazdu super szybkiego japońskiego samochodu.
Dziś było  i n a c z  e j.
Zazwyczaj zjadający tyle co duży słoń, Zbyszek tym razem zjadł tylko dwie kanapki z zieleniną dla królików (czytaj: sałatą). Podejrzane.
- Czemu nie jecie? Zatruli chleb, czy coś? – nie wytrzymałam i w końcu zadałam to nurtujące mnie pytanie.
- Bo dziś jemy na dworzu – Zati zatarł podstępnie dłonie.
- Jak to na dworze? – zakrztusiłam się herbatą, którą akurat popijałam kolejny kęs mojej super kanapki autorstwa pani Ani z kuchni.
- To jest właśnie ta niespodzianka – Żygadło nonszalancko zarzucił swoją długaśną rękę na moje ramiona – panowie zbierajmy się, bo ognisko samo się nie rozpali.
Pokiwał litościwie głową. Dorosłym chłopcom zachciało się siedzieć wokół ogniska, opowiadać straszne historie i piec na patykach kiełbaski? Noł łej! Siedzenie pośrodku lasu nie jest dla mnie.
Windą wjechałam na nasze piętro i wręcz zabarykadowałam się w swoim pokoju. Byłam w stanie nawet przystawić drzwi łóżkiem, byleby tylko nie iść na to nocne obcowanie z naturą.
- Jesteś już gotowa? – zza drzwi dobiegł mnie głos Łukasza.
- Nigdzie nie idę! – krzyknęłam z drugiego końca pokoju.
- Nawet sobie nie żartuj.. musisz iść!
- Nie mam zamiaru przemycać was przychmielonych! – doskonale wyczułam intencje zawodników. Nie tylko w czasach liceum ognisko równało się alkoholowej popijawie.
- Widać, że jesteś niedoinformowana. Śpimy w namiotach! – wyczułam, że na twarzy rozgrywającego maluje się szeroki uśmiech, a po głowie za pewne chodzą mu jedne z najbrudniejszych myśli – wpuścisz mnie czy będziemy gadać przez ścianę?
Ani drgnęłam. Lubiłam się  z nim drażnić, bo widok rozzłoszczonego Łukasza to miód na moje serce. Nieoczekiwanie poczułam jak do pomieszczenia napływa fala zimniejszego powietrza. Odwróciłam się, a widząc wchodzącego przez uchylone okno Łukasza zaśmiałam się w głos.
- Swego czasu, bodajże w drugiej liceum miałam chłopaka, który również wkradał się do mojego pokoju przez okno. Z tymże on najpierw musiał wspiąć się po drzewie, a nie wyjść na balkon.
- Co nie zmienia faktu, że to było równie romantyczne – zastrzegł przyciągając mnie do siebie.
- Nie… Adam był stanowczo bardziej romantyczniejszy – pokazałam mu język odwracając się w jego stronę plecami.
- Grabisz sobie panno Waroń – złapał mnie za nadgarstek wykonując ruch do siebie.
Wylądowałam wprost w jego ramionach ciężarem swojego ciała powalając go na stojące obok nas łóżko. Byłam wdzięczna, że mój pomysł z przesunięciem łóżka do drzwi nie ujrzał skutku.
Jednym zwinnym ruchem położyłam się na jego brzuchu, a jego dłonie już od dobrej chwili błądziły po moich plecach.
- Dawno się nie widzieliśmy w takiej sytuacji – mruknął tym swoim najseksowniejszym tonem, który od samego początku powodował zwiększenie moje pulsu – chyba czas nadrobić stracony czas.
- Chyba nadajemy na tej samej fali, bo pomyślałam o tym samym – zalotnie przeczesałam włosy zagarniając grzywkę do tyłu.
Żygadło podniósł się, a ja wygodnie usiadłam na nim okrakiem. Wzajemnie spijaliśmy ze swoich ust pożądanie, które wzrastało z każdą kolejną sekundą. Pozbyliśmy się naszych koszulek, napawając się widokiem naszych półnagich ciał na nowo. Wytoczyłam na jego torsie nową, tylko mi znaną ścieżkę, a natrafiając na jego pasek bez problemu go rozpięłam.  Brakowało mi ciepła bijącego od jego ciała i bliskości, bez której już nie mogłam normalnie funkcjonować.
- Ej, ej – do pokoju jak grom z jasnego nieba wleciał Piotrek – kazali mi… o kurczczki.
Gdy tylko nas zobaczył zakrył oczy i powoli zaczął się wycofywać z powrotem na korytarz.
- Przepraszam – jęknął – Igła mi kazał po Was przyjść. Demoralizuje mnie pacan jeden!
Szybko narzuciłam na siebie reprezentacyjną bluzę treningową Łukasza i dołączyłam do strasznie zażenowanego środkowego. W tej sytuacji to chyba my powinniśmy czuć się głupio.
- Piter, nic się nie stało – klepnęłam go w plecy – to gdzie mamy się udać?
- Przeszkodziłem Wam i kurde jeszcze… - machnął ręką widząc jak Żygadło również wychodzi z pokoju – chodźcie, bo Mistrzuniu Krzysiu się zdenerwuje.
- Mistrzuniu? – zagadnęłam zdziwiona nowym pseudonimem naszego ukochanego libero.
- Ten debil próbuje rozpalić ognisko dezodorantem, bo nigdzie nie mógł znaleźć żadnej podpałki, ani gazety, a Guma nie chciał pożyczyć swoich komiksów z Kaczorem Donaldem – wyjaśnił Nowakowski kiwając z politowaniem głową.
Ich pomysłowość i brak normalnego myślenia zaczynają mnie przerażać. Co będzie jak zabraknie kiełbasek? Zaczną jeść swoje palce, bo nikomu nie będzie się chciało skoczyć na kuchnię i podwędzić z lodówki kilka sztuk?
Gdy doszliśmy na docelowe miejsce tej popijawy o konspiracyjnej nazwie „ognisko relaksujące blisko natury” zastaliśmy tam pobojowisko. Namioty, które rzekomo już od dobrej godziny powinny być rozstawione leżały prawie nieruszone pod rozłożystym dębem na środku niewielkiej polanki. Ognisko, które tak zawzięcie rozpalał Mistrzunio Ignaczak, prawie wygasało, a siatkarzy ani widu, ani słychu. Ach przepraszam słychać to ich było aż za dobrze!
- Czy Was już do reszty pogrzało? – krzyknęłam namierzając wzrokiem naszych reprezentantów, którzy już po dobrych kilku kieliszkach postanowili wykąpać się w jeziorze. Szczegółowiej mówiąc ich ubrania nie kąpały się z nimi, a leżały porozrzucane na pobliskich krzakach.
- Mam świetny pomysł! – Łukasz zatkał mi usta abym nie krzyczała na chłopaków.
Zaintrygowany ideą rozgrywającego Piotrek od razu przystąpił do pracy, a my postanowiliśmy mu pomóc. Zebraliśmy po cichu ubrania bawiącej się w najlepsze zgrai dużych chłopców i czym prędzej zwialiśmy do Ośrodka. Gdy tylko znaleźliśmy się w recepcji wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem, prawie tracąc i tak już bardzo nieunormowany oddech.
- Oni Nas zabiją – skwitowałam chowając koszulki do kantorka pań woźnych.
- Nie będą w stanie – zaśmiał się Piotrek zamykając pomieszczenie na klucz, który później wrzucił do doniczki z jakąś egzotyczną rośliną hodowaną przez panią Wandzię.
- Lepiej stąd chodźmy – zaproponował Łukasz, po czym rozeszliśmy się każde w swoją stronę, to znaczy Piter poszedł do swojego pokoju, a my nadal staliśmy w recepcji zastanawiając się co będziemy teraz robić.
- Wiesz co… jeszcze nigdy nie spałam pod namiotem – wyznałam wpatrując się w czubki swoich ubrudzonych w błocie Air Maxów.

- Da się załatwić – uśmiechnął się i chwytając mnie za rękę wyprowadził z powrotem na zewnątrz. 

poniedziałek, 21 października 2013

ROZDZIAŁ 87.

- Trener…. – zaczął Zbyszek, a my wręcz zaniemówiliśmy z przerażanie.
- Coś się stało z Andreą? – spytałam z ledwością przełykając ślinę.
- Niee, trener tylko kazał przekazać, że Konstancja nie będzie już na masowała – posmutniał wypowiadając ostatnie słowa.
Teraz gdy przywiązaliśmy się do rudowłosej fizjoterapeutki, ona postanawia nas opuścić. Po tylu krzywdach, które nam wyrządziła, po tym jak jej wybaczyliśmy.. ona odchodzi bez pożegnania.
- Ale jak to? – ożywił się Nowakowski.
- Poleciała razem z Vissotto do Brazylii – atakujący rozwiał hipotezy reszty kolegów.
- Żartujesz sobie? – Ignaczak nie mógł uwierzyć w słowa Zibiego, zresztą jak my wszyscy.
- A czy wyglądam jakbym żartował? Kanarki ukradły nam naszą fizjo – mruknął usadawiając się na swoim siedzeniu.
- Pójdę dowiedzieć się szczegółów – zadeklarował Możdżonek i ruszył na przód autokaru.
Jak się później okazało, Konstancja poleciała do Brazylii nie w sprawach pracy, a w sprawach prywatnych, a mówiąc bardziej szczegółowo: Leandro, ten sam Leandro któremu w nocy zgoliła włosy, wyznał jej miłość i zapragnął dzielić z nią resztę życia. Czyżby romantyczny nastrój ślubu Bartka i Asi udzielił się też jemu?
- Piotrek, biedaku… nawet Konstancja sobie kogoś znalazła… - Kubiak pokrzepiająco klepnął środkowego w plecy.
- Ja czekam na prawdziwą miłość! – zapierał się blondyn – ale te pieprzone motylki nie chcą przylecieć do mojego brzucha!
- Piter!! Jak ty się wyrażasz!? – upomniał go libero.
Zrobiłam się śpiąca. Nie zważałam już na wymianę zdań pomiędzy siatkarzami dotyczącą wyjazdu Kostki. Oparłam głowę o ramię Łukasza i odpłynęłam. Było mi cholernie niewygodnie i zaczęłam tęsknić za łóżkiem, chociażby tym trochę niewygodnym spalskim.
Obudziło mnie szturchanie, którym rozgrywający chciał poinformować mnie, że dojeżdżamy. Wybiegłam z autobusu i czym prędzej pobiegłam do swojego pokoju, nawet nie zabierając mojej walizki. Runęłam jak długa na łóżko zapadając się w miękkiej pościeli.
Wreszcie w domu, bo Spała to poniekąd mój drugi dom.

Już od następnego dnia wznowione zostały treningi. Na razie bez Bartosza, który miał dołączyć do nas dopiero wieczorem.
Trening czyni mistrzem – z takim mottem zapisanym na starym prześcieradle zawieszonym na hali nasze Orzełki przygotowywały się na podbój Ameryki Południowej.
Dziś trening miał być dość nietypowy, bo zamiast piłek do siatkówki panowie dostali piłki do koszykówki! I miny były podobne do tych, które robią ludzie zaskoczeniu niespodziewanym przyjęciem urodzinowym.
- Zmieniamy branże? – prychnął Winiarski próbując zakręcić piłkę na jednym palcu.
- Trener sądzi, że do kosza nie dorzucimy? Że cela nie mamy? – dociekał Piter koślawo wrzucając piłkę do kosza.
- Dziś na treningu będziemy mieli specjalnego gościa, więc zachowujcie się – oznajmił Andrea, a wszyscy jak jeden mąż przekręcili głowy w stronę drzwi do hali.
Rozdziawiłam usta widząc zmierzającego ku nam mężczyznę dorównującego wzrostem samemu Możdżonkowi. Idealnie wyrzeźbione ciało, którego mogli mu pozazdrościć poniektórzy siatkarze.  Szerokie spodnie i koszulka, typowe dla koszykarza.
- Ma.. Ma.. Marcin Go…Gortat? – sięgający mu do połowy klatki piersiowej Zati uniósł głowę do góry i z przerażeniem spojrzał w oczy sławnego sportowca.
- We własnej osobie – zawodnik Phoenix Suns przyjacielsko klepnął młodego libero w plecy – no to co, gramy? Czy będziecie się tak patrzeć jak na wysłannika Boga?
Siatkarze jakby ocknęli się z amoku i powoli zaczęli zbierać szczęki z podłogi. Ja nadal siedziałam otępiała na plastikowym krzesełku z  szeroko otwartymi oczami wpatrującymi się prosto na zawodnika NBA.
- Może powiem Ziomkowi, żeby zgolił włosy i zapuścił taką bródkę? – żachnął siadający obok mnie Igła.
- No ty chyba sobie kpisz, Krzysztofie – pociągnęłam go za policzki podając bidon z jego numerkiem.
- Przecież widzę, jak patrzysz na tego koszykarza… uważaj, bo Łukasz będzie zazdrosny – naigrywał się dalej nasz sławny dokumentalista.
- Nie żartuj sobie nawet – pacnęłam go otwartą dłonią w czoło – nigdy nie widziałam żadnego koszykarza, a przecież fanką mogę być!
- Uuuu, mamy tutaj hotkę? – Krzychu zabawnie poruszył brwiami. Kiedyś też się tak nauczę!
- Oczywiście! Pod poduszką mam jego plakat! – dyskretnie wskazałam palcem na pokazującego jak poprawnie wykonać dwutakt Marcina.
- I Żygadło jeszcze tego nie wyczaił? – siatkarz zagwizdał z pogardą – przecież wy tam ostro pracujecie.
- Christopher nie ociągaj się! Do grania! – krzyknął Anastasi załamując ręce z powodu jakże chętnych do pracy swoich podopiecznych. Czujecie ten sarkazm?
Libero chwilkę przyjrzał się kolegą, porównując swój i ich wzrost, po czym machnął ręką i zrezygnowany włączył się do treningu. Zarówno Zatiemu jak i Igle nie szło najlepiej. Rzucane przez nich piłki nie dolatywały nawet do obręczy, ale nie poddawali się. To zadanie miało ich nauczyć woli walki. I chyba się udało! Teraz nasza reprezentacja jest jeszcze silniejsza psychicznie, a i fizycznie dostali mocnego kopa. Gortat nauczył ich kilku kroków, które mogą wykorzystać w czasie meczów.

Po jakże męczącym treningu każdy rozszedł się do swojego pokoju, aby się odświeżyć przed nieubłagalnie zbliżającą się kolacją. Usiadłam spokojnie przy biurku i spokojnie uzupełniałam papiery, które już następnego dnia miałam oddać Gardiniemu, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie ukrywam, że lekko się zdziwiłam, bo siatkarze na tyle się zadomowili w moim pokoju, że przed wejściem nie mieli w zwyczaju zapukać. A jeszcze bardziej zdziwiłam się, gdy w progu stanął…
- Ma..Ma.. Marcin Go.. Go.. Gortat? – zaczęłam się jąkać niczym kilkadziesiąt minut temu Pawcio.
- No tak, gdybym miał włosy to teraz bym je przeczesał dłonią – westchnął rozbawiony rozglądając się po pokoju.
Spaliłam buraka, gdy zorientowałam się, że koszykarz namierzył leżący na -  i tak nie odbierającym praktycznie żadnych kanałów -  telewizorze plakat z jego zdjęciem, który wyrwałam kiedyś z jakiejś młodzieżowej gazety.
- Fani, wszędzie fani – zarysował prawą ręką łuk przed swoją twarzą – nie patrz na mnie tak błagalnie. Taki ślicznotką podpisuje nawet biusty.
Aha, fajnie. Mruknęłam pod nosem, podając Marcinowi marker wyjęty z szuflady biurka.
- Na cyckach też chcesz? – spytał podchodząc bliżej mnie.
- Nie, dzięki – wyrwałam z jego ręki pisak i szybko czmychnęłam w kierunku drzwi – czas na kolacje!
Gdy tylko zamknęłam drzwi za koszykarzem odetchnęłam z ulgą. Nie spodziewałam się, że on może być tak pewny siebie i tak zakochany w sobie.
Wystraszyłam się, gdy  faktura drewniano podobnych drzwi zniknęła spod moich dłoni, które na nich się opierały. Obróciłam się nerwowo, wręcz wpadając w otwarte ramiona siatkarza.
- Przestraszyłeś mnie – uspokoiłam oddech widząc rozbawioną twarz Łukasza.
- Dzięki, że małe dziewczynki straszę to wiem, ale że takie duże… - jęknął kiwając z politowaniem głową – chodź szybko na kolacje, bo później mam dla Ciebie niespodziankę!  



Ach *.* SKRA vs. EFFECTOR!
Chcę jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze!
WlazłyConteWronaKłosPlińskiTuiaUriarteZatorskiAntigaWłodarczykBrdjovićPietrzak
Kocham Was!! <3
Zdjęcia będę miała najprawdopodobniej jutro! xDD

3majcie się.
Bo u mnie czas na edukacje na jutrzejszy test z historii.

Klasa humanistyczne ILO pozdrawia ^^

makta ;*

poniedziałek, 14 października 2013

ROZDZIAŁ 86.

Wokoło panowała niesamowita wrzawa. Przechodnie zatrzymywali się i czekali z nami. Niektórzy prosili o autografy, inni o zdjęcia. Kolejni tylko przyglądali się wszystkiemu z boku, a mnie zżerała ciekawość. Nagle wszystkie piski i szepty ustały, a na środku mostu ustawił się mężczyzna w podeszłym wieku, ubrany w idealnie skrojony garnitur.
- Zabraliśmy się tutaj wszyscy, aby razem z dwójką zakochanych przeżyć jeden z najważniejszych dni w ich życiu.
- Ale jak to? – niemalże krzyknęłam, ale Łukasz wykazał się refleksem i mnie uciszył – Bartek z Aśką…
Nie dokończyłam, bo obok urzędnika stanął Kurek, a na drugim końcu mostu czekała już ubrana w zwiewną, białą sukienkę Dryja. Zbyszek jednym kliknięciem sprawił, że w okolicy rozbrzmiał tradycyjny marsz weselny. Do prowizorycznego ołtarza Joannę doprowadził…trener Andrea. Łzy wzruszenia spłynęły po moich policzkach. Byłam dumna z przyjmującego, że zdecydował się na tak ważny krok.
Anastasi dumnie „przekazał” rękę Joanny swojemu podopiecznemu szepcząc mu przy okazji coś na ucho, po czym nastąpiła kolejna część ceremonii. Po wygłoszeniu uroczystej przysięgi, w której nie zabrakło zapewnień o wierności, bezgranicznej ufności i miłości tak mocnej i trwałej, że nic nie jesteś w stanie jej zniszczyć, córka Krzyśka wniosła na most poduszeczkę z obrączkami. Byłam pod wrażeniem organizacji całej uroczystości. Wszystko mieli zaplanowane i zapięte na ostatni guzik.
- A teraz pan młody może pocałować swoją żonę – zabrzmiał głos urzędnika, a Bartek od razu przystąpił „do dzieła”.
Wśród zgormadzonych „gości” wybuchła niepochamowana radość i wrzawa oklasków. Kibice zrobili mnóstwo zdjęć, a gdy tylko ceremonia się zakończyła Młoda Para zaczęła przyjmować gratulacje. Gdy wreszcie udało mi się dotrzeć do Aśki nie ukrywam, że byłam na nią w pewnym stopniu zła.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć? – spytałam z wyrzutem.
- Przepraszam kochana, ale dowiedziałam się zaledwie kwadrans przed rozpoczęciem – wyznała, patrząc morderczym wzrokiem na Bartosza.
- To miała być niespodzianka, co nie Łukasz? – przyjmujący z uśmiechem na ustach szukał ratunku u Żygadły.
- Dokładnie i chyba się udało, co nie? – rozgrywający objął mnie w pasie.
- Tak, dziękuję Wam wszystkim -  Joanna uroniła kilka łez szczęścia i wpadła nam w objęcia.
- A teraz pani Kurek zapraszam na przejażdżkę, a następnym punktem naszej wycieczki jest wspaniała noc poślubna – Bartek wziął żonę „na ręce” i poszedł w stronę stojącej nieopodal białej, przybranej kwiatami dorożki.
- Nasz ślub będzie jeszcze lepszy – wyszeptał Żygadło przytulając mnie i całując w skroń.
- Tylko uprzedź mnie trochę wcześniej, gdy będziesz chciał się ze mną ożenić, bo nie chce dowiedzieć się o wszystkim chwile przed ceremonią – zaśmiałam się obserwując jak dorożka znika za rogiem.
- Obiecuję, że ten ślub zaplanuje razem z Tobą od początku do końca. A nawet sprzedam Ci teraz w tajemnicy pewną wiadomość – dobrze wiedział jak zapalić w moim umyśle zapałkę ciekawości – po sezonie reprezentacyjnym Bartek wyprawia prawdziwy ślub kościelny i wesele.
- Chyba powinnam już zacząć szukać sukienki.
Po dość ekspresowym zwiedzeniu części Warszawy nastał czas pożegnania zawodników z rodzinami. Zagraniczne reprezentacje zostały odwiezione na lotnisku, a my załatwialiśmy jeszcze ostatni punkt wycieczki: taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki. Panorama nocnej stolicy zapierała dech w piersiach. Oświetlone wieżowce i małe światełka pędzące po ulicach dodawały magii temu miejscu. Nad nami malowało się rozgwieżdżone, bezchmurne niebo. Ignaczak dokumentował wszystko swoją kamerą, a po chwili odczuwając magię miejsca, schował ją, a w zamian wziął w objęcia swoją żonę.
- Ciekawe co teraz robi Bartek… - marudzący Zatorski szurał swoimi butami po kamiennej posadzce zastanawiając się nad czym co w ogóle nie powinno go interesować.
- Dzieci o takie sprawy pytać nie powinny – Zibi ostudził wyobraźnie młodego libero.
- Ja tam bym chciał wiedzieć - wtrącił zasmucony Piter.
- Najpierw musisz znaleźć sobie dziewczynę – parsknął śmiechem atakujący – Konstancja chyba jest wolna.
- Muszę Ci sprawić przykrość – zaczął trochę filozoficznie nasz blondwłosy środkowy – ale nie poczułem do niej tego czegoś. Wiesz o czym mówię. Nie było tych motylków w brzuchu, chochlików w mózgu i nóg jak z waty…
- Boże, Piotrek z Tobą to gorzej jak z babą. Z takim nastawieniem to Ty nigdy nie znajdziesz dziewczyny – skwitował Winiarski.
- No, ale Magda powiedz szczerze, czy jak zobaczyłaś Łukasza to od razu wiedziałaś, że to ten jedyny, co nie? – Nowakowski zwrócił się do mnie z dość trudnym pytaniem.
Zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać. W sumie, gdy pierwszy raz spotkałam Łukasza, wtedy w gabinecie dziekana, zobaczyłam w nim świetnego siatkarza  i szansę na rozwój swojej pasji. Później, gdy znaleźliśmy się nad jeziorem spojrzałam na niego z innej perspektywy. Odkryłam w nim prawdziwego faceta, z którym poniekąd mogłabym spędzić resztę życia.
- Tak, wydaje mi się, że tak. Może nie na samym początku, ale po pewnym czasie wiedziałam, że to ten jedyny – spojrzałam głęboko w oczy rozgrywającego.
- A ja tego o Konstancji powiedzieć nie mogę – Pit drążył temat fizjoterapeutki, który Zibi rzucił dla zabawy. Piter zazwyczaj bierze wszystko na poważnie i to jet chyba jego jedyna, największa wada.
- Tak właściwie to gdzie jest ta wasza Konstancja? Z miłą chęcią zobaczyłabym dziewczynę, która załatwiła Vissotto – do rozmowy włączyła się narzeczona Marcina Możdżonka.
Wszyscy zaczęli rozglądać się dookoła, ale oprócz rudej czupryny Jarosza i Zagumnego nikt nie mógł namierzyć burzy płonących loków Kostki.
- Za pewne pałęta się gdzieś ze sztabem – Kubiak machnął lekceważąco ręką – może poznacie ją przed autokarem – dodał całując policzek swojej dziewczyny.
Nastał czas ostatecznego pożegnania z rodzinami. Dzieciaki dawno już spały w samochodach, ale partnerki ze łzami w oczach żegnały swoich chłopaków, narzeczonych, czy mężów. Czułam się głupio, że jako jedyna mam Łukasza przy sobie przez prawie 24 godziny na dobę i nie muszę przeżywać tych ciągłych rozstań i tygodni tęsknoty.
- Miej oko na te dzieciaki – Iwona po przyjacielsku cmoknęła mnie w policzek i zniknęła za drzwiami swojego samochodu.

Było już po dwudziestej trzeciej, każdy zmęczony szybko rozłożył się na swoim siedzeniu i próbował zmrużyć choć na chwilę oczy. Zamknęłam ociężałe powieki, a głowa bezwładnie opadła mi na ramię Łukasza. Byłam już jedną nogą w krainie Morfeusza, gdy do autokaru wpadł jeszcze trochę spóźniony Bartman z nowiną, która  wywołała wśród nas mieszane uczucia. 


***

rozpierniczam samą siebie. 
chce spać. ale kurna się nie da. 
polecam Wam ten stan z motylkami w brzuchu, jest świetny. <3 
ale to na górze to szłam, gniot i inne takie.
nie umiem pisać.. ;x wiec nie wiem dlaczego ciągle to robię.
chyba przestane. 

3majcie się ;* 
udanych czterech dni szkoły. 
u mnie sprawdziany -,- 

sobota, 12 października 2013

ROZDZIAŁ 85.

Nasza ciekawość osiągnęła punkt kulminacyjny, gdy skrzętnie ukrywana przez Bartosza rzecz poruszyła się. Przyjmujący z wypisaną na twarzy trwogą podniósł swoje okrycie wierzchnie.
- Asiuuuula!! – krzyknęłam entuzjastycznie widząc moją przyjaciółkę.
- Cicho, bo szef się skapnie – zgromił mnie Kurek, przytulając swoją dziewczynę.
- Co ty tutaj robisz? – ściszyłam głos wpychając się na siedzenie obok Zagumnego, który grzał miejscówkę przed Siurakiem.
- Przemycam ją do Warszawy – przyjmujący zabawnie poruszył brwiami.
- Ale tak nielegalnie? To nie łatwiej byłoby pogadać z Andreą? – spytałam nakrywając śpiącego Pawła jego reprezentacyjną bluzą.
- Czasem potrzebuje trochę adrenaliny – zaśmiał się.
- Nie łatwiej skoczyć na bungee? – zaproponowałam.
- Z Pałacu Kultury i Nauki -  dorzucił rozbawiony Żygadło.
- Ziomeek, zamilcz – wysyczał Bartek, który nagle spalił buraka i lekko się zdenerwował.
- O co chodzi? – zagaiła Aśka zaskoczona nagłą zmianą humoru swojego chłopaka.
- Takie tam głupie żarty – sprostował szybko Łukasz i ponownie wrócił do oglądania widoków za oknem.
- A tak baj de łej – nasz El Capitano zaprezentowała swoje umiejętności posługiwania się językiem angielskim – chodzą ploty, że w Warszawie mają być nasze partnerki. Taki tam suprajs od sztabu.
- Teraz nam o tym mówisz? – Aśka z miną wyrażającą gotowość do bitwy niemal rzuciła się na Marcina.
Gdy wróciłam na swoje miejsce, Łukasz już spał, więc postanowiłam go nie budzić. Wyjęłam z jego plecaka odtwarzać MP3 i skupiając się na muzyce również odpłynęłam.
Obudziła mnie wrzawa i hasał. Leniwie otwarłam oczy i przeciągnęłam się. Rozejrzałam się dookoła. Autobus świecił pustkami, a większość osób zmaterializowała się przed nim w kolejce do toalety. Obudziłam rozgrywającego i wręcz siłą wypchnęłam go z Poldka, aby kupił kawę. Pokręcił nosem, ale bez zbędnych słów cmoknął mnie w policzek i wyszedł. Postój dłużył się niemiłosiernie. Zdążyłam już wypić przyniesiony przez Łukasza napój, a w kolejce stało jeszcze kilka osób, w tym kierowca, bez którego przecież nie ruszymy.
- Szybciej będzie na pieszo – mruknął Zatorski, który jako pierwszy załatwił swoje potrzeby fizjologiczne.
- No to na co czekasz? – burknął Kurek, który od samego początku podróży strzelał fochy na wszystko co się rusza.
W końcu po męczącej podróży wjechaliśmy do zatłoczonej Warszawy. Jako pierwszy punkt mieliśmy zwiedzić Zamek Królewski. Dla każdej z reprezentacji zostało wybrane inne skrzydło, a do pakietu dorzucili nam przewodnika. Jak na nieszczęście trafiła nam się dość młoda, świeżo upieczona absolwentka jednej z warszawskich uczelni. Doskonale widziałam jak każdy z siatkarzy wręcz ślinił się na jej widok, a gdy przechodziliśmy do następnej sali gapili się na jej tyłek. Ostatnimi czasy zauważyłam, że stałam się strasznie zazdrosna. Denerwowało mnie, gdy Łukasz patrzył na przechodzące obok nas dziewczyny. Najgorsze było to, że nie miałam się komu wygadać. Aśka wymknęła się do galerii, a ja w ciszy szłam obok dwójki trenerów i co jakiś czas włączałam się do dyskusji na temat poszczególnych obrazów, czy ekspozycji.
Zatrzymałam się w jednej z sal, bodajże jakiejś balowej. Z sufitu zwisał ogromny, wysadzany kryształami żyrandol, który naprawdę budził zachwyt.
- Pięknie tu, prawda? – po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk jego głosu.
- Sprawia wrażenie – uśmiechnęłam się nawet nie odwracając się w jego stronę.
- U nas w Brazylii, nie ma takiego piękna – zdawałam sobie sprawę, że siatkarz zbliża się do mnie.
- Warszawa ma jeszcze więcej pięknych miejsce – spojrzałam w wiszące przede mną lustro, Leandro stało już praktycznie za mną. Na głowie miał czapkę, typu full-cap, która zakrywała jego nową – lepszą (?) fryzurę.
- Nie mówię o zabytkach, a o kobietach. Precyzując, mam na myśli Ciebie – przerzucił moje włosy na jedną stronę.
- Zawstydzasz mnie.
- Taka piękna kobieta zasługuje na prawienie jej komplementów. Gdzie masz narzeczonego?
- Łukasz nie jest moim narzeczonym – poprawiłam go odwracając się przodem w jego stronę.
- No to jeszcze lepiej. Chłopak nie ściana, da się przestawić – zaśmiał się – obserwowałem was i chce Ci zadać jedno pytanie. Mogę?
- Zależy jakie to pytanie – uniosłam brwi do góry i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Jesteś z nim szczęśliwa? – rzucił bez zbędnych ceregieli i owijania w bawełnę.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mu podpowiedź. Może ostatnio nie zbytnio układało mi się z Łukaszem, ale tłumaczyłam to sobie trwającą Ligą Światową. Jednego byłam pewna: kocham go i taki mały kryzys nie zepsuje relacji między nami.
- Jestem – odparłam patrząc w jego ciemne, czekoladowe źrenice.
- Powiedz prawdę – domagał się.
- Jestem z nim szczęśliwa. Kocham go.
- Pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz na mnie liczyć – wcisnął mi w rękę karteczkę ze swoim numerem i wyszedł.
Tępo patrzyłam w rząd dziewięciu cyfr zanim wklepałam je w telefon. Zapisałam numer i również udałam się na poszukiwania swojej grupy. Rozmowa z Vissotto dała mi kilka powodów do przemyślenia całej sytuacji, ale również utwierdziła mnie w przekonaniu, że w moim związku ostatnio nie dzieje się najlepiej. Takie jest życie ze sportowcem – westchnęłam.
Następnym punktem naszej wycieczki krajoznawczej był obiad. Bo blisko czterech godzinach słuchania dość monotonnego wykładu w Zamku siatkarze mogli spotkać się ze swoimi rodzinami i wspólnie zjeść posiłek. Usiadam przy stoliku razem z Łukaszem, Bartkiem i Asią. Panowie odebrali nasze talerze. Kurek na szczęście rozluźnił się i już nie straszył wszystkich marsowym wyrazem twarzy.
Później zabrali nas do „Łazienek” i dali trochę luzu. Mieliśmy godzinę na spacerowanie po Parku. Rozmawiałam z żoną Krzyśka, gdy poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu w pasie.
- Chodź ze mną – wymruczał do ucha, łapiąc mnie za dłoń.
Przeprosiłam Iwoną i ciągnięta przez Łukasza ruszyłam w stronę stawu. Usiedliśmy na prawie jedynej wolnej ławeczce w okolicy i przez chwilę w milczeniu obserwowaliśmy pływające łabędzie. Żygadło przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Zaciągnęłam się zapachem jego perfum, który tak przyjemnie drażnił moje nozdrza.
- Łukasz… - zaczęłam nie bardzo wiedząc jak kontynuować.
- Nic nie mów – uprzedził mnie – przepraszam, że nie miałem dla Ciebie aż tyle czasu, ale pomagałem Bartkowi w bardzo ważnej sprawie.
- Jakiej sprawie? – zdziwiona podniosłam głowę z jego ramienia.
- Zaraz się przekonasz. Chodź, bo się spóźnimy.

Poszliśmy praktycznie na drugą stronę parku, gdzie znajdował się jeden z mostów. W pobliżu zgromadziło się już kilku reprezentantów naszego kraju, a ja coraz bardziej chciałam dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. 

sobota, 5 października 2013

ROZDZIAŁ 84.

Zarówno Brazylijczycy jak i Kanadyjczycy i Finowie pozostali w naszym kraju jeszcze jeden calutki dzień. I właśnie w ten bonusowy dzień wszystkie cztery reprezentacje, czterema autokarami, wybraliśmy się na wycieczkę krajoznawczą po naszej pięknej stolicy.
- Jakbym ja kurna w Krakowie nigdy nie był - mruknął zaspany Kosok usadawiając swoje pośladki na jednym z kilkunastu stojących wokół stołu krzeseł.
- Grzesiu, kochanieńki ja nie chce nic mówić, ale stolicę to nam już do Warszawy przenieśli jakiś czas temu - ziewnęłam wciskając widelec w dość gruby plaster żółtego sera.
Środkowy spalił buraka i niemrawo zaczął zjadać swoją wysokoenergetyczną owsiankę.
- Musicie się zapoznać, integrować - Ignaczak parodiował wypowiedź prezesa wymachując na wszystkie strony nożem - a pff niech się sam integruje, a nam spać da!
- Uwaga, uwaga - szepnął podekscytowany Winiarski, który wbiegając do stołówki prawie zaliczył bliskie spotkanie z podłogą - Vissi gangster łysa pała idzie.
Muszę Wam powiedzieć, że brazylijskiemu atakującemu do twarzy było w króciutkiej (bo jednak nie do końca wyzerowanej, no nie licząc kilku, wyglądających na wyrwane, kęp włosów) fryzurce.
Postanowiliśmy sprawiać pozory niezainteresowanych jego nowym image. Nie chcieliśmy zwracać na siebie uwagi, aby nie wyszło, że to my maczaliśmy w tym palce.
- Patrzcie jak mi to świetnie wyszło! – krzyknęła Konstancja pewnie budząc przy tym połowę Katowic.
- Cichaj! Bo zorientują się, że to my – Możdżonek ochłodził entuzjazm fizjoterapeutki.
Leadro obdarzył nas złowieszczym, ociekającym zemstą spojrzeniem. Aż mi ciarki po plecach przeszły… W błyskawicznym tempie, porównywalnym do czasu Usaina Bolta na 100 metrów, dokończyliśmy nasz posiłek i ulotniliśmy się ze stołówki. Równie szybko zapakowaliśmy nasze torby do autobusu, nie chcąc natknąć się na jednego z członków brazylijskiej reprezentacji.

- Zabiorę Cię na wakacje – mruknął Łukasz tym swoim seksownym głosem, gdy tylko usiedliśmy na naszych stałych, autokarowych miejscach.
- Że teraz? – zrobiłam bardzo popularną wśród naszych siatkarzy minę „WTF?”.
- Jak tylko zakończymy rozgrywki w Lidze Światowej mamy dostać kilka dni wolnego. Później znowu zaczynamy zapierniczać przed Olimpiadą – westchnął chwytając moją dłoń w swoją – to gdzie chcesz jechać?
- Słyszałem, że wybieracie się na wakacje!! – tak, to zdanie mogła wypowiedzieć tylko jedna osoba.
Wszędobylski, lubiący podsłuchiwać Igła wtrynił głowę między zagłówki naszych foteli.
- Planujemy – sprostował Łukasz posyłając mi przepraszające spojrzenie.
- No to może wybierzecie się ze mną? To znaczy ze mną i Iwonką. Zostawiamy dzieciarnie u dziadków i wybywamy na podbój Las Vegas – libero w zabawny sposób poruszył brwiami. 
- Krzysiu nie chcielibyśmy robić Wam kłopotów… - zaczęłam próbując jakoś wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji.
- Ależ to żaden kłopot! -  krzyknął uradowany Ignaczak niemalże podskakując na swoim siedzeniu – wieczorami będziemy chodzić do kasyna i  na balangi  - gdyby miał miejsce zapewne zacząłby tańczyć na środku autobusu.
- Krzysiu, nie zrozum nas źle, ale chcielibyśmy te wakacje spędzić razem, tylko we dwoje – rozgrywający przejął inicjatywę, chcąc jakoś delikatnie odwlec swojego przyjaciela od pomysłu, który nie był wcale, aż taki głupi – sęk tkwił w tym, że to nasze pierwsze, wspólne wakacje .
- Rozumiem, rozumiem – Krzysiu na szczęście nie zbytnio przejął się naszą odmową. I chwała Mu za to! – jakbyście nie znaleźli fajnego miejsca do nasza willa w lesie przecież stoi dla Was otworem.
- Krzysiek, jesteś genialny! – ucałowałam libero w policzek.
- I jak przystojny! – dodał sam zainteresowany. Skromność to przecież podstawowa cecha naszych siatkarzy.

W końcu po blisko półgodzinnym okupowaniu naszych siedzisk, do Poldka dotarł także i sztab szkoleniowy. Trener Anastasi popatrzył na nas lekko podejrzliwym wzrokiem, co wprowadziło pół autokaru w stan przedzawałowy. Miejmy nadzieję, że nie dowiedział się o nocnym wybryku swoich podopiecznych.
- Buongiorno – przywitał się w swoim rodowitym języku szeroko się przy tym uśmiechając.
Odetchnęliśmy z ulgą, czując się jak na razie bezpieczni w swoich skórach. Nie trwało to jednak długo. Andrea nieoczekiwanie wstał ze swojego miejsca i przespacerował się na koniec autobusu.
- Serce mi przyśpieszyło.. chyba potrzebuje kardiologa – szepnął Winiarski. Tak, Winiarski – pan największy żartowniś przestraszył się konsekwencji naszego szatańskiego planu.
- Wylecę z roboty – pisnęła przerażona Konstancja, która jakimś magicznym sposobem znalazła sobie miejsce koło Piotrusia.
- Proponuje taktykę: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – rzucił Zagumny, który miał dość duży wkład w wykonaniu całej akcji. Bez Niego nie zorganizowalibyśmy maszynki elektrycznej i nożyczek!
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami, a gdy trener był już prawie koło nas każdy zajął się swoimi sprawami. Bartman czytał gazetę, co z tego, że trzymał magazyn do góry nogami. Kurek dziwnie usiadł na swoich siedzeniach, jakby chowając coś za plecami, a Jarosz włożył w uszy słuchawki, zapominając o podpięciu końcówki do odtwarzacza.
- Wiem, ze to Wy – szkoleniowiec wymierzył w całą ekipę palcem.
- Ale o co chodzi? – Igła wziął na siebie cały ciężar rozmowy z Włochem.
- Wy już przecież dobrze wiece o co chodzi.
- Nie mamy pojęcia – libero zgrywał totalnego idiotę.
- Christopher, to Wy urządziliście tak Vissotto! – AA podniósł głos zwracając na siebie uwagę reszty sztabu siedzącej na przedzie pojazdu.
Osz kurna, jego mać! No to mamy przerąbane.
- Należało mu się – prychnął Bartman.
- Ale ja tu nie przyszedłem dochodzić do tego czy mu się należało, czy nie – sprostował Anastasi – mieliście świetny pomysł, ale chcę zaznaczyć, że nie zamierzam tolerować takich zachowań. Więc, żeby mi się to już nie powtórzyło!
- Tak jest, szefie! – powiedzieliśmy zgodnie, a później wzrokiem odprowadziliśmy trenera do jego fotela.
- O ja pierdziu! Ale się strachu nażarłem – jęknął Piotrek, który przez całą rozmowę z Andreą był blady jak szpitalna ściana.
W końcu ruszyliśmy w podróż do stolicy naszego kraju, którą nie jest, jak to myślał Grzesiu, Kraków. W planie mieliśmy zwiedzanie typowych warszawskich zabytków, włączając w to oczywiście Zamek Królewski.
Wszystkich nurtowała jednak jedna, jedyna rzecz.

- Bartek, co Ty tam chowasz pod tymi swoimi ubraniami? – ciekawski Jarosz w końcu zadał przyjmującemu pytanie, które wszystkim chodziło po głowie.   




Dzisiaj taki misz-masz. Przepraszam, za to na górze.