niedziela, 4 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 110

- Ej czaicie to? – zagadnął Piter, gdy ze łzami w oczach obserwowaliśmy jak nasz samolot wzbija się w powietrze – ostatnio byłem u siostry, tu w Wawie i jej córka miała przeczytać „Pana Tadeusza”.
- Ale jak to? – wtrąci Zati – przecież „Pan Tadeusz” to taka wódka.
- No Ty się na pewno najbardziej na tym znasz – fuknął Zbyszek, po czym padł jak długi na stojący nieopodal rząd krzeseł.
- Mogę kontynuować? – Nowakowski wywrócił oczami.
- A ma to coś wspólnego z faktem, że odleciał nam samolot? – spytał, tak dla upewnienia się Zagumny.
- Nie ma – oparł środkowy.
- No to jak musisz to mów –starszy wiekiem rozgrywający wzruszył tylko ramionami, po czym pogrążył się w rozmowie z Możdżonkiem, na temat tego jak teraz najszybciej dostaniemy się do Bułgarii.
Zostawili Nas samych, na pastwę piotrusiowych opowieści i rozważań nad epopeją Adama Mickiewicza.
- W takim razie, na czym ja skończyłem? Ach, tak! No i ta moja siostrzenica zaczęła mi opowiadać o tym Tadeuszu. I wiecie co? Wszyscy myślą, że Jackowi Soplicy podali czarną polewkę, a tak naprawdę nie widomo czy to się wydarzyło, czy nie – zaklasnął w dłonie, jakby właśnie odkrył coś niezwykle ważnego i potrzebnego do dalszego rozwoju i egzystencji ludności.
- Wow, to serio interesujące – wtrącił Kurek z ledwością tłumiąc ziewnięcie.
- Też tak sądzę. I dlatego postanowiłem przyjrzeć się tej sprawie bliżej. Dlatego pożyczyłem od mojego szwagra odrzutowiec, no i pilota oczywiście, bo sam nie potrafię latać i udałem się do Rzeszowa, żeby sobie wypożyczyć „Pana Tadeusza”.
- Głupi Ty – jęknął Zati – przecież tę wódkę to możesz w każdym monopolowym kupić. Z tak swoją drogą, to nie wiedziałem, że alkohol można w bibliotece wypożyczać. Chyba muszę się tam kiedyś udać…
- Piotrusiu, najdroższy – szybko zmaterializowałam się obok wysokiego blondyna – Możesz to jeszcze raz powtórzyć? – zapytałam, a wśród reszty zawodników rozległ się jęk rozpaczy.
- No dobrze, jeżeli tak bardzo chcesz. Więc ta czarna polewka…
- Trochę dalej – ponagliłam go.
- Chciałem przyjrzeć się tej sprawie bliżej…
- Jeszcze dalej – zachęcałam go ruchem ręki, a reszta reprezentacji prawie zabijała mnie wzrokiem.
- Wypożyczyłem sobie z biblioteki „Pana Tadeusza”. Chcesz zobaczyć? – zaczął grzebać w swoim plecaku.
- Nie kłopocz się, Piotrusiu. Powiedz lepiej co powiedziałeś trochę wcześniej.
- No, ze pożyczyłem sobie odrzutowiec od mojego szwagra, tak?
- Bingo! – krzyknęłam i zaciągnęłam Nowakowskiego przed oblicze samego i niezawodnego trenera Anastasiego.

Gościliśmy się w prywatnym odrzutowcu szwagra Piotrka, który jest sławnym i ociekającym pieniędzmi warszawskim biznesmenem. Siedzenia, obite kremową skórą, były niemiłosiernie wygodne, a siatkarze wreszcie mieli miejsce na wyciągnięcie swoich długaśnych nóg. Nalewając do szklanek gazowanej wody wznieśliśmy toast za Piotrka, dzięki któremu jednak dotrzemy na czas do Sofii.
- No Piter, spisałeś się – Guma klepnął go w plecy, co było dla naszego młodego przyjaciela prawie tym czym w starożytności wygranie Olimpiady.
Chyba wreszcie zaczęliśmy choć w pewnym stopniu szanować naszego głupie.. to znaczy mało inteligentnego blondwłosego środkowego bloku.
Rozłożyłam się wygodnie, pozwalając aby oparcie mojego fotela opadło kilkanaście centymetrów w dół. Łukasz zrobił to samo ze swoim siedzeniem i przez chwilę mogliśmy cieszyć się chwilą błogiego spokoju. Muzyka płynąca z głośników przyjemnie drażniła moje bębenki uszne, pozwalając na totalne wyciszenie i chwilę pełnego, tak dawno zapomnianego relaksu. Jednakże to dziwne uczucie wypełniające mnie od środka nie pozwoliło mi na kompletne oczyszczenie organizmu. Cały czas miałam w pamięci te wszystkie chwile, w których panowała względna harmonia pomiędzy wszystkimi reprezentantami, do czasu, w którym ktoś nie zaczął odpieprzać. I tak też stało się i teraz. Tym razem burzącym cały nasz dotychczas niezakłócany spokój był nasz kochany stary weteran, który już chyba przestał boczyć się na cały otaczający go świat, na czele ze Zbigniewem Bartmanem. Wyciągnął to swoje ustrojstwo, które już wieloma sposobami próbowaliśmy poddać destrukcji, jednakże za każdym razem odradzało się jak feniks z popiołów. Zręcznie lawirował między fotelami próbując zadać każdemu bardziej lub mniej inteligentne pytanie, chociaż więcej zdarzało się tych drugich. Któryś tam podłożył mu nogę, inny próbował wyrwać kamerę i tak rozpętało się istne piekło, w którym górą okazała się większa część reprezentacji, część, która jedyne czego chciała to spokój.
Wychyliłam głowę znad laptopa, na którym zapisywałam kolejne spostrzeżenia na temat naszych siatkarzy potrzebne do oceny psychicznej i postępów umysłowych każdego z zawodników naszego dream teamu. Ignaczak został przywiązany do swojego siedzenia za pomocą Zbigniewowego paska do spodni, bo jak się okazało to on był najszerszy w biodrach. Z jego kamery zostały wyjęte baterie i karta pamięci, które szybko zostały skutecznie zdetronizowana, poprzez schowanie ich między bielizną słynącego z rzadkiego prania swoich ubrań Winiarskiego. Dodatkowo usta zawiązali mu moją apaszką, którą nawet nie chce wiedzieć jakim cudem wyciągnęli z mojej walizki.
Teraz dopiero mogliśmy cieszyć się względnym spokojem, który zagłuszał już tylko ryk silników. Chłonęłam tą ciszę jak tylko mogłam, próbując skupić się na notowaniu kolejnych spostrzeżeń i podliczaniu punktów, które mam obowiązek przyznawać każdemu siatkarzowi za ich postęp lub jego brak. Jednakże Łukasz postanowił mi to skutecznie uniemożliwić. Bawił się moimi włosami, nawijając pojedyncze kosmyki na swoje długie palce.
- Stęskniłem się za Tobą – szepnął muskając ustami mój policzek.
- O nie, panie Żygadło. Teraz to ja tutaj muszę trochę popracować – odgryzłam się mu za wcześniejsze odrzucenie w autobusie.

Delikatnie musnęłam jego wargi swoimi, po czym wróciłam do pracy, a on opadł ponownie na fotel ciężko wzdychając. 

czwartek, 1 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 109

- Reprezentacja na walizkach. Reprezentacja w podróży. Reprezentacja w drodze po złoto.. Nosz kurczaczki i co ja powinienem wybrać? – Ignaczak już od dobrych dziesięciu minut zastanawiał się jak zatytułować kolejny odcinek swojego videobloga.
- Jeżeli się zaraz nie przymkniesz to nowy wpis możesz zatytułować: ostatni film przed śmiercią – warknął Bartman.
No tak, a czego by się tu dziwić. Jest 6:05. A my jesteśmy spóźnieni na samolot do Sofii. Autokar przypomina rój złowieszczych os, które z byle przyczyny mogą wbić Ci żądło w tyłek. Wstawanie razem ze słońcem na pewno nie jest ulubionym zajęciem naszych zawodników, a Krzysiu na każdym kroku coraz bardziej chciał utrudnić nam podróż do Warszawy.
- Hamuj Zibi, hamuj… kto będzie odbierał zagrywki Stanleya? – Igła klepnął atakującego w ramię.
- Zatorski! – Bartman wzruszył ramionami – Pewnie będzie mu to wychodziło lepiej niż Tobie – fuknął zakrywając się czerwoną bluzą z orzełkiem na piersi.
- Taaaak uważasz? – nasz doświadczony libero zagotował się prawie tak samo jak przedpotopowy, prywatny czajnik Winiara  - W tym właśnie momencie strzelam focha. Możecie mnie wysadzić na najbliższym przystanku! – krzyknął krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i tupiąc nogą poszedł na sam koniec autokaru, gdzie Marcin Możdżonek robił codzienny przegląd gazetki łowieckiej.
Łukasz, nie wzruszony zaistniałą sytuacją, w skupieniu analizował filmiki przesłane przez statystyków, głowiąc się jak zgubić blok Brazylijczyków i Kubańczyków. Bartek pochrapywał już dwa siedzenia dalej, a Piter z trzęsącą się ręką próbował upiększyć twarz swojego przyjaciela czarnym mazakiem.
Zapowiadała się naprawdę ciekawa podróż…
- Kto wierzy niech się modli, abyśmy na czas dotarli na lotnisko – rzucił żartobliwie lekarz Sokal.
Nikt nie wziął sobie jego słów do serca, bo przecież to  niedorzeczne, abyśmy spóźnili się na samolot i nie polecieli na turniej finałowy do Bułgarii. Jedynie nasi Pawłowie cichaczem wyjęli z plecaka różaniec i na przemian odmawiali modlitwę.
Polska reprezentacja to rzeczywiście dom wariatów.
Znudzona oparłam się na Łukaszowym ramieniu i delikatnie zaczęłam wodzić nosem po jego szyi.
- Rozpraszasz mnie kobieto – szepnął, a jego usta wykrzywiły się w uśmiech – Jeżeli teraz popracuje to cały wieczór będę miał tylko dla Ciebie – dodał całując mnie w czoło.
Znów zajął się analizowaniem gry naszych przeciwników, a ja znudzona obserwowałam zmieniające się za oknem krajobrazy. W autobusie panowała cisza, więc miałam chwilę spokoju, chwilę na zastanowienie się nad własnym życiem. Mam wspaniałego chłopaka, którego dziecko nosze pod swoim sercem, najlepszych na świecie przyjaciół, wymarzoną pracę… A jednocześnie czegoś mi brakuje do pełnego ustatkowania się. To ewidentnie złota obrączka, która wisi już na kurkowym łańcuszku i zdobi palec Aśki. Widząc mijaną witrynę sklepu z sukniami ślubnymi jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że do pełni szczęścia potrzebuje męża, a Łukaszowi jak na razie nie śpieszyło się na zaręczyny.
Spojrzałam na jego idealnie zarysowany profil i wyobraziłam sobie jak stoi przed ołtarzem, a ja krocze przez świątyni trzymana przez tatę. Widzę dwupiętrowy drewniany dom pod Rzeszowem. Piękny ogród i małego chłopca biegającego za tatą. Założenie prawdziwej rodziny to niezaprzeczalnie moje największe pragnienie.
Byliśmy w podróży już od dwóch godzin. Siatkarze powoli zaczęli wybudzać się ze snu i w autobusie robiło się coraz głośniej. Niektórzy biegali w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, inni błagali kierowcę aby zatrzymał się w jakimś McDonaldzie lub chociaż na stacji benzynowej. Następni walczyli ze swoim pęcherzem, błagając na kolanach o chociażby pięciominutowy postój. Trener był nieugięty i nie zatrzymał autokaru, bo przecież chyba chcemy dotrzeć do Sofii na czas?
Na nasze nieszczęście przepowiednia doświadczonego doktora Sokala powoli stawała się prawdą. Przy wjeździe do Warszawy utworzył się już kilkunastokilometrowy korek, ponieważ dwa pasy były w remoncie. Kierowca wyklinał wszystko dookoła, włącznie z robotnikami, którym akurat teraz zachciało się remontować drogi. I jak tu dogodzić Polakowi? Nie robić – źle, robić – jeszcze gorzej. Do godziny zero, czyli odlotu samolotu została nam jeszcze godzina, a my utknęliśmy w korku pod stolicą! Pomyśleć, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdyby Jarski ustawił budzik na właściwą godzinę…
- Trzeba się było modlić, tak jak my – mruknął Zati, zyskując aprobatę swojego starszego imiennika – To przez Was bezbożniki nie dotrzemy do Sofii i nie rozwalimy tych ciot!
- Młody, uważaj na słowa – Guma pogroził mu palcem.
- Przepraszam, mentorze – odparł skruszony Zatorski potulnie kuląc się na swoim siedzeniu.
- Kto by pomyślał, że kult wyznawców Zagumnego zyska jakiś zwolenników – mruknął Ruciak zamykając laptopa, który odmówił już posłuszeństwa. Biedny Rucek, teraz do końca podróży będzie musiał zostawić swoją internetową farmę na pastwę losu.
- Gumoholizm – prychnął Nowakowski – w herbie mają pewnie listek miętowej gumy do żucia, a hymn to ta piosenka śpiewana przez Jande.
Popatrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- Nie mówcie, że nie słyszeliście! – krzyknął, jakby piosenka Jandy była czymś oczywistym - Guma! Guma do żucia! Nie do nakarmienia,Nie do otrucia!fałszował gorzej niż Żygadło pod prysznicem.
- Och tak! Faktycznie! Lubię to piosenkę! – klasnęłam w dłonie udając, że doskonale znam tę piosenkę. Miałam dość popisów estradowych naszego środkowego.
- Mam wszystkie płyty Krystyny Jandy, jak chcesz to możemy posłuchać! – ożywił się Nowakowski i błyskawicznie zaczął grzebać w plecaku.
- To super Piter, zgłoszę się kiedyś do Ciebie – puściłam mu oczko i opadłam na siedzenie.
Łukasz podśmiewywał się cicho. Fuknęłam złośliwie w jego kierunku i skupiłam się na czerwonym dachu samochodu stojącego obok naszego autokaru. Po dziesięciu minutach przesunęliśmy się w korku o kilka metrów.
- Spóźnimy się – z ust Anastasiego zapadł wyrok.

- A czego się spodziewaliście? Przecież dzisiaj piątek trzynastego – westchnął, nie odzywający się od dłuższego czasu, Ignaczak. 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 108

Powinnam zostać oficjalnym ratownikiem tyłków zawodników naszej reprezentacji. Który to już raz wymyślam szalony plan i z łomoczącym jak flaga na wietrze sercem staje przed drzwiami kwatery Anastasiego? Po zakończeniu sezonu będę ubiegać się chyba o jakąś szczególną nagrodę za moje zasługi w sukcesach naszych Orzełków. 
- Zawodnicy gotowi na trening?  - zagaił Andrea gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju.
- I tak,  i nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą próbując nakierować rozmowę na właściwie tory- Wie Pan ostatnio dużo się zmieniło w życiu naszej reprezentacji i uważam,  że muszę przeprowadzić przyspieszoną sesje grupową.  
- Nie pomyślałem o tym- kołcz przybrał posępny wyraz twarzy- Masz racje. Przerzucę nasz trening na popołudnie,  a teraz dam Ci kilka godzin na psychologiczne sprawy.  Powiadomisz chłopaków? 
- Oczywiście- posłałam w jego kierunku promienny uśmiech- Dziękuję. 
- To ja dziękuję. Czasem nie zauważona najprostszych rzeczy.
Oł oł oł. Czy trener mi właśnie za coś podziękował?  I to za rzecz,  którą właśnie wyssałam z palca?  Och,  najwidoczniej ma się ten dar przekonywania. 
Tanecznym krokiem wróciłam do swojego pokoju. Byłam z siebie ogromnie dumna. Znów udało mi się zbajerować samego Srebrnego Lisa!  Tylko czy to aby na pewno nie jest przestępstwo? 
- Coś Ty taka zadowolona?  - zapytał Żygadło podnosząc do góry głowę. 
Leżał rozłożony na moim łóżku przeglądając na tablecie internetowe portale.
- Załatwiłam Wam wolne popołudnie!  - uradowana klasnęłam w dłonie. 
Uśmiech na twarzy Łukasza znacznie się powiększył. 
- Czyli może wybierzemy się na jakąś przejażdżkę?  Mam już dość tych spalskich przestrzeni. 
- Nie marudź.  Dopiero co tutaj przyjechaliśmy- westchnęłam kładąc się koło niego.
- No ale wybrać to byśmy się gdzieś mogli- zrobił minę zbitego pieska,  która nie powiem ale chyba przez te hormony związane z ciążą zaczynała na mnie w jakimś stopniu działać.  
- Przykro mi,  ale warunkiem Waszej wolności była grupowa sesja .
- Lepszego pomysłu to już nie miałaś- zironizował łamiąc przy tym moją dumę i moje serce.
- To wypieprzaj na trening- krzyknęłam po czym zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. 
Byłam zła.  Naprawdę starałam się z całych sił,  aby chociaż trochę ułatwić siatkarzom regeneracje bo wczorajszej libacji.  Najwyraźniej nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy. 
Nie zważając na lejący się z nieba żar ruszyłam w stronę spalskich uliczek.  
Kilkakrotnie odwróciłam się za siebie.  Nie gonił mnie?  Nie szukał? 
Napadły mnie złe myśli, a może po prostu wszystko zbyt bardzo wyolbrzymiłam? Coraz bardziej przestawałam kontrolować moje zachowanie, byłam rozchwiana emocjonalnie. Zamiast płakać zaczynałam się śmiać, a zamiast wielkiego uśmiechu na ustach po moich policzkach spływały łzy. W jednej sekundzie potrafiłam zmienić się z miłej pani psycholog na prawdziwą wiedźmę o paskudnym charakterze. Niejednokrotnie słyszałam, że kobiety w ciąży już tak mają, ale myślałam, że moja osobowość – jak na panią psycholog – jest a tyle silna, że uda mi się ominąć ten etap stanu błogosławionego.
Nogi poprowadziły mnie prosto nad niewielki ukryty w gęstwinie stawik, który odkryliśmy kiedyś w czasie jednej z naszych reprezentacyjnych wycieczek, często służących jako przed treningowy rozruch lub zastępowały bieganie. Usiadłam na skrawku zielonej trawy, a przepuszczane przez korony drzew promienie słoneczne oświetlały moją twarz, rażąc mnie w oczy. Głupi ma zawsze szczęście? Świergot chowających się w liściach ptaków doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie wiedziałam, że mogę tak szybko się zdenerwować.
- Jestem głupia – krzyknęłam wrzucając kamyki do wody.
- Jestem beznadziejny – usłyszałam po drugiej stronie zbiornika, a później zobaczyłam jak płaski kamyczek podskakuje odbijając się od tafli wody.
Jakież było moje zaskoczenie, chociaż w sumie ukrycie miałam nadzieję, że w końcu przyjdzie, gdy moim towarzyszem rozpaczań i rozważań okazał się nie kto inny jak Łukasz.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, oddzieleni sześcioma metrami szerokości sadzawki. Milczeliśmy. Biliśmy się na spojrzenia, chcąc jak najwięcej wyczytać z mimiki twarzy i intensywności naszego kontaktu wzrokowego. Milczeliśmy. Oddychaliśmy ciężko jakbyśmy dopiero co przebiegli maraton wykręcając rekordowe czasy. Milczeliśmy. A krople deszczu powoli, leniwie spadały z nieba, delikatnie zraszając wszystko wokoło. Milczeliśmy. Lecz nasze milczenie miało w sobie coś tajemniczego. Coś pięknego. W tej właśnie chwili rozumieliśmy się bez słów. Tęsknotę wyrażaliśmy spojrzeniem. Ból – faktem, że nie mogliśmy się dotknąć.
Przymknęłam powieki. Deszcz coraz bardziej przybierał na sile, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jego krople mieszają się z moimi łzami.
Świat jest naprawdę do bani. Prawdziwe życie całkowicie różni się od tych romantycznych historii, do których oglądania przynosiłam sobie pudełko chusteczek i ciepłą herbatę.
Chociaż czasami wcale nie odbiega od scen z kultowych romansów.
- Twoje humorki czasem mnie wykończą – zamruczał mi do ucha otulając swoimi ramionami.
Na dźwięk jego głosu po moim ciele przeszły ciarki. Tak bardzo pragnęłam go w tym momencie dotknąć. Obróciłam się przodem do rozgrywającego i pogładziłam opuszkami palców jego trzy dniowy zarost.
- Przepraszam – wyszeptaliśmy jednocześnie. Jednocześnie również wpadając w śmiech.
Żygadło nachylił się i otarł swoim nosem o mój, układając swoje dłonie na moich policzkach.

Świat jest naprawdę do bani. I nie zamierzam odchodzić od tego poglądu. Ale faktem jest też to, że w życiu zdarzają nam się chwile, które warto przeżyć i mieć je w pamięci. To właśnie takie błahe sytuacje ubarwiają nam ten szary świat. Sprawiają, że do nudnej rzeczywistości wkracza promyk światła i sprawia, że chociaż na moment można poczuć się komuś potrzebnym, dla kogoś ważnym, a przede wszystkim kochanym.




co mnie nie zabije to mnie wzmocni.
naprawdę nie wiem co tu jeszcze robię...

wtorek, 22 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 107

Spała. Znów minęliśmy zieloną tabliczkę z nazwą tej miejscowości. Znów przed nami rysował się gmach hotelu i sportowych obiektów. Znów siatkarze przyjechali wylewać tutaj siódme poty na treningach, a potem wyjechać, tym razem miało przywitać nas bułgarskie powietrze.
Zaraz po obowiązkowej, choć przez nikogo nie przestrzeganej po kolacyjnej drzemce zostałam siłą zaciągnięta do stołówki przed którą czekał już Łukasz.
- Wiesz może co się tutaj do cholery dzieje? – spytałam łapiąc dłoń rozgrywającego.
- Igła jest zdolny do wszystkiego – odparł muskając moją skroń.
- Wchodzimy? – zadarłam głowę do góry aby spojrzeć w jego oczy.
- Wchodzimy – popchnął białe drewniano podobne drzwi. 
Gdy tylko przekroczyliśmy próg zostaliśmy oblani bezalkoholowymi szampanami. W pomieszczeniu rozległa się ogromna wrzawa i oklaski, niczym po wygraniu ważnego turnieju.
- Dzisiaj świętujemy podwójnie – zaśmiał się Kurek, a zza drzwi prowadzących do kuchni wyszła Aśka pchając metalowy wózek kuchenny, na którym ustawiono ogromnych rozmiarów tort czekoladowy.  
- Jesteście wspaniali – odparłam wzruszona przytulając każdego z osobna.
- Po prostu dbamy aby w przyszłości miał kto za nas grać – Żygadło wzruszył ramionami.
- Wiedziałeś co oni tutaj szykują? – zapytałam oburzona na co Łukasz tylko zamknął mnie w szczelnym uścisku.
I jak tu nie kochać siatkarzy?
Pod koniec imprezy dołączył do nas również trener Anastasi i osobiście złożył nam gratulacje oraz wypił kieliszek bezalkoholowego trunku. To nic, że pod stołami siatkarze ukrywali o wiele mocniejsze alkohole. To nic, że połowa siatkarskiej śmietanki naszego kraju, na czele z El Capitano i pierwszym młotem naszej reprezentacji była już nieźle wstawiona i z trudem utrzymywała pozycję pionową w czasie wizyty szkoleniowca.
- Jutro rano widzę wszystkich na treningu – dodał na odchodne Andrea.
- Tak jest! – zasalutował mu Zibi próbując nie spaść z krzesełka.
- Obawiam się, że z waszym porannym treningiem mogą być niewielkie problemy – zaśmiałam się widząc śpiącego pod ścianą Zatiego – lepiej się już rozejdźmy.
- Ale przecież jest tak fajnie! – krzyknął Igła, który w owej chwili przytulał się do Zagumnego – prawda Iwonko? Wreszcie mamy spokój od dzieci.
- Tak, tak kochanie – odparł Paweł puszczając w naszym kierunku perskiego oko – chodźmy już do pokoju.
- Och tak. Masz rację, korzystajmy póki możemy.
Z trudem powtrzymałam się od wybuchnięcia niepohamowanym śmiechem, który obudziłby pewnie trzy/czwarte mieszkających tutaj sportowców.
Żygadło, który na szczęście uchował się jedynie po dwóch kieliszkach pomógł mi odholować resztę towarzystwa do odpowiednich kwater i posprzątać pozostawiony na stołówce bałagan.
- Zmęczona? – zapytał gdy odświeżona wychodziłam z łazienki.
- Jak cholera, ale za to bardzo szczęśliwa – uśmiechnęłam się przytulając do jego boku.
- A myślisz, że mógłbym kochać się teraz ze swoją najpiękniejszą na świecie dziewczyną? – musnął nosem mój policzek błądząc dłoniom wśród burzy moich włosów.
- Myślę, że jest to do wykonania – odparłam siadając na nim okrakiem.
- Nie zrobimy krzywdy maleństwu? – spytał układając dłonie na moich biodrach.
- Nie – westchnęłam pochylając się nad nim i składając na jego ustach namiętny pocałunek.
Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ciepłego oddechu na mojej skórze, dłoni wywołujących dreszcze i ust, które łącząc się z moimi powodowały, że moje ciało zalewała fala ciepła.

Na śniadaniu nie pojawił się praktycznie żaden z kadrowiczów Anastasiego. Każdy z nich zmagał się z kacem mordercą w czeluściach własnego pokoju.
- Przecież oni nie wstaną na trening. Andrea nas zabije! – załamałam ręce wracając po obchodzie pokoi chłopaków. Każdy z nich jeszcze smacznie spał bądź użerał się z bólem głowy.
- Nie panikuj Złotko. Na pewno będzie dobrze – pocieszał mnie Łukasz.
- Będzie dobrze, mówisz? A widziałeś co się dzieje w Twoim pokoju? Ignaczak oplótł się wokół Gumy niczym winorośl wokół tyczki! – krzyknęłam zdenerwowana – nie chce być w pobliżu, gdy oni się obudzą.
- Za to ja chce być tam teraz – rozgrywający aż klasnął w dłonie i pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili z krzysiową kamerą w ręku uwiecznić zaistniałą sytuację.
Ustawił ją później wprost naprzeciwko łóżka, żeby nagrać pobudkę „małżeństwa” Ignaczaków, a następnie po cichu opuścił pomieszczenie.

- Idę ratować tyłki tym debilom – westchnęłam udając się do trenerskiego pokoju. 

niedziela, 16 marca 2014

ROZDZIAŁ 106.

Już tego samego wieczora wracaliśmy do Polski. Nie mogliśmy tracić czasu, bo już za osiemnaście dni mieliśmy zmierzyć się z pierwszym przeciwnikiem na drodze do półfinałów. Jeszcze nie znaliśmy przeciwnika, ale już nasza największa sportowa duma koncentrowała się na wygranej. Tym razem Związkowi udało się załatwić samolot, dlatego już w okolicach północy byliśmy w Spale. Trener dał swoim podopiecznym całe trzy dni odpoczynku, więc nie tracąc ani chwili razem z Łukaszem od razu wyruszyliśmy w drogę do Rzeszowa. Rozgrywający ciągle mówił o tym jaki jest szczęśliwy z tego, że w moim ciele rozwija się nasze dziecko. Nad ranem byliśmy już na miejscu.
- Wstawaj śpiochu – szturchnął mnie odpinając pasy.
- Już jesteśmy? – ziewnęłam rozcierając zaspane oczy.
- Podjechałem pod Twoje mieszkanie, stwierdziłem, że będziesz chciała się przebrać w jakieś wygodne ubrania, a u mnie nic nie ma – wyjaśnił wyjmując torby z bagażnika.
Otwierając drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą. Wreszcie byłam w swoich własnych czterech kątach, gdzie czułam się najlepiej.
- Chodźmy spać. Jesteś zmęczony – pociągnęłam siatkarza za rękaw.
- Tak się właśnie zastanawiam, że przecież nie powiedzieliśmy reszcie drużyny, że jesteś w ciąży. Tylko Krzysiek wie, a reszta pewnie się tylko domyśla.
- Łukasz, a Ty ciągle o tym samym? – westchnęła rozpaczliwie, choć na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech – Najpierw umówię się z ginekologiem na wizytę. Zadzwonię później do Aśki, może poda mi namiary na swojego lekarza.
- Strasznie się cieszę! – krzyknął, po czym podniósł mnie do góry i kilkakrotnie obrócił wokół własnej osi.
Po ucięciu sobie kilkugodzinnej drzemki wykonałam telefon do Joanny. Odebrał Bartek, ale szybko przekazał własność swojej żonie. Po kilku minutach dzierżyłam w dłoniach karteczkę z szeregiem dziewięciu cyfr, które zaraz kolejno wciskałam na klawiaturze telefonu.
- Gdzie tak dzwonisz? – dopytywał Żygadło, który dopiero się przebudził.
Uciszyłam Go słysząc w głośniku głos recepcjonistki. Miałam sporo szczęścia, bo kobieta skojarzyła mnie jako dziewczynę Łukasza i znalazła wolny termin już następnego dnia. Nie chcieliśmy tracić cennego czasu i pięknej pogody, dlatego wyruszyliśmy na mały spacer po Rzeszowie, który zakończyliśmy zakupowym szaleństwem w Centrum Handlowym. Pod koniec naszej wędrówki udaliśmy się do małej kawiarenki ulokowanej niedaleko mojego mieszkania.
- Na co masz ochotę? – zapytał przeglądając wypełnioną po brzegi słodkościami kartę menu – To tak jakby nasza pierwsza randka od bardzo dawna.
- Masz rację – westchnęłam – Dlatego niezmiernie cieszę się naszą dzisiejszą spontaniczną randką – zaśmiałam się perliście.
Przez dłuższy czas oboje patrzyliśmy na apetycznie wyglądające kawałki ciasta.
- Rozważam wybór Wu-Zetki, albo sernika – mruknęłam widząc, że Łukasz już dawno zdecydował co zamówi.
- Weź oby dwa – wzruszył ramionami.
- Chcesz żebym się szybciej roztyła? – popatrzyłam na niego złowrogo.
- W takim razie weź sernik – westchnął ciężko.
- Nie, nie, nie. Poproszę tiramisu – uśmiechnęłam się do kelnerki, która akurat w tej chwili zjawiła się koło naszego stolika.
Żygadło zamówił szarlotkę i czekoladę na gorąco. Zamówienie przyszło w ekspresowym tempie. Kelnerka z szalonym uśmiechem na ustach nieśmiało poprosiła rozgrywającego o autograf.
- To wszystko zaczyna mnie już denerwować. Nie mogę nawet wyjść z moją dziewczyną na spontaniczną randkę, bo cały czas ktoś prosi o zdjęcia, czy podpisy – mruknął niezadowolony.
Faktycznie, w ciągu dzisiejszego dnia kilkakrotnie Łukasz musiał przerywać zakupy, czy rozmowę ze mną, aby uraczyć fana kilkusekundowym spotkaniem. Nie miałam mu tego za złe, bo wiem, że rozdawanie autografów jest częścią jego życia, a ilość fanów siatkówki w Polsce ciągle wzrasta. Tym razem bycie poniekąd sławną i rozpoznawalną osobą bardzo przeszkadzała siatkarzowi.
- Tak mało czasu mogę spędzić tylko z Tobą, a na każdym kroku ktoś mi to utrudnia – fuknął zanurzając widelczyk w kawałku swojego ciasta – Dziwię się, że jeszcze ze mną jesteś.
- Misiu – przysunęłam się do niego, bo na szczęście zajęliśmy miejsca na kanapie po jednej stronie małego, kwadratowego stoliczka – Nawet nie waż się tak mówić. Kocham Cię i Twoja praca w ogóle mi nie przeszkadza.
- Życie z siatkarzem potrafi być utrapieniem – westchnął obejmując mnie ramieniem.
- Zdaje sobie sprawę i wiem na co się piszę. Tutaj – ułożyłam jego dłoń na swoim brzuchu – rozwija się nasze dziecko i zapewne jest bardzo dumne z osiągnięć swojego tatusia, tak jak jego mama.
Na twarzy Łukasza pojawił się wielki uśmiech, a już chwilę później jego usta musnęły moje.
- Teraz to Ty będziesz musiał znosić moje ciążowe humorki – zaśmiałam się.

- Przyjmuje wyzwanie – odparł – ale teraz pozwolisz, że skosztuje Twojego kawałka ciasta.





GŁOSUJEMY: 

poniedziałek, 17 lutego 2014

ROZDZIAŁ 105

Wieczorem zaczęliśmy świętowanie. Kurek z zaszklonymi oczami wpadł do naszego pokoju i oznajmił, że Aśka jest w ciąży, po czym znowu napotkałam się z wymownym wzrokiem Ignaczaka. Gdy tylko Jarski dowiedział się o szczęściu przyjaciela wybiegł jak poparzony z hotelu, a już po chwili wrócił  z kilkunastoma butelkami bezalkoholowego szampana dla dzieci. Zebraliśmy się w sali konferencyjnej i razem ze sztabem szkoleniowym świętowaliśmy ten ważny dla naszego przyjmującego dzień. Do późnego wieczora fizjoterapeuci ratowali zmęczone i strenowane mięśnie. Łukasz wrócił dość wcześnie z masażu dlatego mieliśmy chwilę dla siebie. Usiedliśmy na kocu rozłożonym na balkonowych kafelkach i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone finlandzkie niebo. Rozgrywający bawił się kosmykiem moich włosów, a ja wdychałam zapach jego perfum.
- Fajnie byłoby gdybyś była w ciąży – zaczął układając dłonie na moim brzuchu.
- Serio tego chcesz? – uniosłam brwi w geście zdziwienia.
- Byłym wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi – przyznał całując mnie w czubek nosa.
- Zawsze inaczej wyobrażałam sobie moje życie. No wiesz, najpierw zaręczyny, później ślub i dopiero dziecko. Tak tradycyjnie – odparłam podsumowując wszystkie moje młodzieńcze pragnienia.
- Jestem już starym facetem i chcę jak najszybciej się z tym wszystkim uporać – westchnął.
- Przestań tak gadać. Wcale nie jesteś stary – uderzyłam go zadziornie w ramię.
- Między nami jest jakieś dziesięć lat różnicy – zauważa trafnie.
- Co nie zmienia faktu, że cholernie Cię kocham – szeptam, po czym przysuwam się bliżej niego łącząc nasze usta w pocałunku.
Zawsze, gdy tylko nasze wargi się stykają czuję coś niesamowitego. Moje ciało przechodzi wtedy bardzo przyjemna fala ciepła, która wychodzi wprost z mojego serca. Nosem wodził po moim policzku, a jego dłonie błądziły po moim ciele.
- Fajnie tutaj, co nie? – dobiegł nas cichy głos Bartka, który stał na sąsiednim balkonie i w skupieniu obserwował księżyc.
- Bardzo romantycznie – zaśmiał się Żygadło cmokając mnie w policzek.
- Macie rację. Szkoda, że nie ma tu Aśki – westchnął.
- Już za niedługo się spotkacie – posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech – Lepiej mów jak się czujesz jako przyszły ojciec!
- Jestem cały w skowronkach. Teraz to nawet zburzone wody Pacyfiku nie są mi straszne – mówił prawie skacząc z rozpierającej go radości.
Spojrzałam na Łukasza, który tylko uśmiechał się pod nosem. Okręciłam się szczelniej kocem i przyległam do jego torsu wsłuchując się w opowieści przyjmującego o niedalekiej przyszłości państwa Kurek.

Turniej rozpoczęliśmy z wysokiej półki, pokonując reprezentację gospodarzy trzy do zera. Z uśmiechami na ustach wróciliśmy do hotelu wiedząc, że nic nie może stanąć nam na drodze do finałów w bułgarskiej Sofii. Jeszcze bardziej uświadomiła nas w tym wygrana nad siatkarzami z kraju klonowego liścia, którzy również musieli uznać naszą wyższość i zejść z boiska z zerowym dorobkiem punktowym.
Trzeciego turniejowego dnia już od samego rana nasze Orzełki nie mogły usiedzieć w miejscu. Tak bardzo śpieszyło im się do wywalczenia ostatnich punktów tego etapu Ligii Światowej. Na przeszkodzie stanęła nam tylko legendarna, choć już nie niepokonana Brazylia.
Jeszcze przed śniadaniem Łukasz zatrzymał mnie w pokoju.
- Zrób coś dla mnie – poprosił przytulając się do moich pleców.
Po chwili w mojej ręce znalazł się test ciążowy, a rozgrywający delikatnie się uśmiechając pchnął mnie w stronę łazienkowych drzwi.

Na halę dostałam się na godzinę przed meczem razem ze statystykami. Nasza reprezentacja rozgrzewała się tam już kilka godzin, bo wyjechali zaraz po śniadaniu.
Po odśpiewaniu hymnów zawodnicy zebrali się wokół trenerów wsłuchując się w ich ostatnie pouczenia.
- Co Ty taka rozmarzona? – spytał mnie Ignaczak, który zszedł boiska, bo na zagrywce pojawił się Piotrek.
Z tego całego roztargnienia nawet nie zauważyłam, że spotkanie już się rozpoczęło i podopieczni Anastasiego wyrobili już sobie kilkupunktową przewagę nad reprezentacją z Ameryki Południowej.
- Krzysiek, bo Ty miałeś rację – szepnęłam dyskretnie patrząc na mojego rozgrywającego.
- Jesteś w ciąży? – uniósł głos – To wspaniale! – krzyknął zamykając mnie w swoich ramionach, co zwróciło uwagę praktycznie wszystkich zgormadzonych.
- Uspokój się, bo połowa kibiców się gapi – upomniałam go.
- Wujek Krzysiek zawsze ma rację, przyznaj to.
- Przyznaje, a teraz wchodź na boisko! – wypchnęłam go w stronę pomarańczowego pola.
Pokiwałam z politowaniem głową  widząc jak podbiega do Żygadło i szepcze mu coś do ucha. Łukasz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko kiwnęłam twierdząco głową.
Już na pierwszej przerwie technicznej tonęłam w ramionach rozgrywającego, który wręcz emanował szczęściem.
Polska uległa Brazylii tylko w trzecim secie, przegrywając czterema oczkami.

- Sofia jest nasza! – krzyknął Zbyszek, gdy tylko sędzia zakończył spotkanie.





niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.