Już tego samego wieczora wracaliśmy do Polski. Nie
mogliśmy tracić czasu, bo już za osiemnaście dni mieliśmy zmierzyć się z
pierwszym przeciwnikiem na drodze do półfinałów. Jeszcze nie znaliśmy
przeciwnika, ale już nasza największa sportowa duma koncentrowała się na
wygranej. Tym razem Związkowi udało się załatwić samolot, dlatego już w
okolicach północy byliśmy w Spale. Trener dał swoim podopiecznym całe trzy dni
odpoczynku, więc nie tracąc ani chwili razem z Łukaszem od razu wyruszyliśmy w
drogę do Rzeszowa. Rozgrywający ciągle mówił o tym jaki jest szczęśliwy z tego,
że w moim ciele rozwija się nasze dziecko. Nad ranem byliśmy już na miejscu.
- Wstawaj śpiochu – szturchnął mnie odpinając pasy.
- Już jesteśmy? – ziewnęłam rozcierając zaspane oczy.
- Podjechałem pod Twoje mieszkanie, stwierdziłem, że
będziesz chciała się przebrać w jakieś wygodne ubrania, a u mnie nic nie ma –
wyjaśnił wyjmując torby z bagażnika.
Otwierając drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą. Wreszcie
byłam w swoich własnych czterech kątach, gdzie czułam się najlepiej.
- Chodźmy spać. Jesteś zmęczony – pociągnęłam siatkarza
za rękaw.
- Tak się właśnie zastanawiam, że przecież nie
powiedzieliśmy reszcie drużyny, że jesteś w ciąży. Tylko Krzysiek wie, a reszta
pewnie się tylko domyśla.
- Łukasz, a Ty ciągle o tym samym? – westchnęła
rozpaczliwie, choć na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech – Najpierw umówię
się z ginekologiem na wizytę. Zadzwonię później do Aśki, może poda mi namiary
na swojego lekarza.
- Strasznie się cieszę! – krzyknął, po czym podniósł mnie
do góry i kilkakrotnie obrócił wokół własnej osi.
Po ucięciu sobie kilkugodzinnej drzemki wykonałam telefon
do Joanny. Odebrał Bartek, ale szybko przekazał własność swojej żonie. Po kilku
minutach dzierżyłam w dłoniach karteczkę z szeregiem dziewięciu cyfr, które
zaraz kolejno wciskałam na klawiaturze telefonu.
- Gdzie tak dzwonisz? – dopytywał Żygadło, który dopiero
się przebudził.
Uciszyłam Go słysząc w głośniku głos recepcjonistki.
Miałam sporo szczęścia, bo kobieta skojarzyła mnie jako dziewczynę Łukasza i
znalazła wolny termin już następnego dnia. Nie chcieliśmy tracić cennego czasu
i pięknej pogody, dlatego wyruszyliśmy na mały spacer po Rzeszowie, który
zakończyliśmy zakupowym szaleństwem w Centrum Handlowym. Pod koniec naszej
wędrówki udaliśmy się do małej kawiarenki ulokowanej niedaleko mojego
mieszkania.
- Na co masz ochotę? – zapytał przeglądając wypełnioną po
brzegi słodkościami kartę menu – To tak jakby nasza pierwsza randka od bardzo
dawna.
- Masz rację – westchnęłam – Dlatego niezmiernie cieszę
się naszą dzisiejszą spontaniczną randką – zaśmiałam się perliście.
Przez dłuższy czas oboje patrzyliśmy na apetycznie
wyglądające kawałki ciasta.
- Rozważam wybór Wu-Zetki, albo sernika – mruknęłam widząc,
że Łukasz już dawno zdecydował co zamówi.
- Weź oby dwa – wzruszył ramionami.
- Chcesz żebym się szybciej roztyła? – popatrzyłam na
niego złowrogo.
- W takim razie weź sernik – westchnął ciężko.
- Nie, nie, nie. Poproszę tiramisu – uśmiechnęłam się do
kelnerki, która akurat w tej chwili zjawiła się koło naszego stolika.
Żygadło zamówił szarlotkę i czekoladę na gorąco. Zamówienie
przyszło w ekspresowym tempie. Kelnerka z szalonym uśmiechem na ustach
nieśmiało poprosiła rozgrywającego o autograf.
- To wszystko zaczyna mnie już denerwować. Nie mogę nawet
wyjść z moją dziewczyną na spontaniczną randkę, bo cały czas ktoś prosi o
zdjęcia, czy podpisy – mruknął niezadowolony.
Faktycznie, w ciągu dzisiejszego dnia kilkakrotnie Łukasz
musiał przerywać zakupy, czy rozmowę ze mną, aby uraczyć fana kilkusekundowym
spotkaniem. Nie miałam mu tego za złe, bo wiem, że rozdawanie autografów jest
częścią jego życia, a ilość fanów siatkówki w Polsce ciągle wzrasta. Tym razem
bycie poniekąd sławną i rozpoznawalną osobą bardzo przeszkadzała siatkarzowi.
- Tak mało czasu mogę spędzić tylko z Tobą, a na każdym
kroku ktoś mi to utrudnia – fuknął zanurzając widelczyk w kawałku swojego
ciasta – Dziwię się, że jeszcze ze mną jesteś.
- Misiu – przysunęłam się do niego, bo na szczęście zajęliśmy
miejsca na kanapie po jednej stronie małego, kwadratowego stoliczka – Nawet nie
waż się tak mówić. Kocham Cię i Twoja praca w ogóle mi nie przeszkadza.
- Życie z siatkarzem potrafi być utrapieniem – westchnął
obejmując mnie ramieniem.
- Zdaje sobie sprawę i wiem na co się piszę. Tutaj –
ułożyłam jego dłoń na swoim brzuchu – rozwija się nasze dziecko i zapewne jest
bardzo dumne z osiągnięć swojego tatusia, tak jak jego mama.
Na twarzy Łukasza pojawił się wielki uśmiech, a już
chwilę później jego usta musnęły moje.
- Teraz to Ty będziesz musiał znosić moje ciążowe humorki
– zaśmiałam się.
- Przyjmuje wyzwanie – odparł – ale teraz pozwolisz, że
skosztuje Twojego kawałka ciasta.
GŁOSUJEMY: