Miasto w północnej Polsce, położone nad Morzem Bałtyckim.
Obowiązkowy punkt wycieczek turystów pragnących spędzić choć chwilę na Pobrzeżu
Gdańskim. Miasto portowe. Wchodzi w skład Trójmiasta. Gdynia. Przecież
ona nawet w jednej dziesiątej nie jest podobna do Tampere - miasta w
południowej Finlandii.
Z lekkim przerażeniem i niedowierzaniem stawiałam kolejne
kroki na gdyńskiej ziemi nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co tutaj
robimy. Siatkarze również byli zaskoczeni tak nagłym lądowaniem. Sztab
szkoleniowy cały czas nas popędzał tłumacząc, że jesteśmy bardzo spóźnieni i
tylko dzięki modlitwą i wstawiennictwem wszystkich świętych dotrzemy do celu. Przed
lotniskiem czekał już nas podstawiony autobus gdańskiego lotosu.
- Trenerze, co my w ogóle robimy? – oburzył się Zibi
zajmując upatrzone miejsce.
- Związek nie mógł znaleźć szybszego transportu do
Tampere – wyjaśniał drugi z naszych szkoleniowców – dlatego popłyniemy promem.
- Promem? – Jarosz otworzył buzię, przez co zaraz został
upomniany przez Ignaczaka.
- Nie wiecie co to prom? – Gardini wręcz załamał ręce.
- Niech trener nie robi z nas aż takich debili – burknął Zatorski
– przecież wszyscy wiedzą, że prom to taki statek kosmiczny.
Możecie sobie tylko wyobrazić sytuację jak wszyscy
pasażerowie w tym samym czasie odbijają wewnętrzne części dłoni na czole. Po całym
autokarze rozniósł się jeden wielki plask. Tylko Pawcio nie wiedział co się
dzieje i lekko zdezorientowany błądził wzrokiem po naszych twarzach.
- Nie patrzcie tak na mnie… Powinniście lepiej martwić
się o Siuraka, to on ma lęk wysokości, a my przecież będziemy lecieć tysiące
kilometrów nad ziemią – tłumaczył dalej nasz młody libero wprawiając nas w
coraz większe niedowierzanie.
Gdyby tak zsumować poziom inteligencji wszystkich siatkarzy
naszej reprezentacji wynik zapewne równałby się wielkością IQ przedszkolaka.
- Nie zwracajcie uwagi na jego dziwne pomysły – polecił nam
Anastasi – dobierzcie się szóstkami, bo tak będziecie zakwaterowani.
I wtedy się zaczęło. Każdy na wyścigi umawiał się z kim
będzie w jednej kabinie, praktycznie bijąc się o współlokatorów.
- Emmmm – już od dobrych dziesięciu minut Kurek jęczał mi
nad uchem – bądź ze mną w pokoju, plissss. Weźmiemy jeszcze Żygiego, Igłę, Pita
i Winiara. Tylko bądź ze mną w pokoju!
- Czemu tak bardzo Ci na tym zależy? – przeniosłam wzrok
znad magazynu na jego wystającą między siedzeniami twarz.
- Bo boję się, że będę miał chorobę morską i chciałbym żeby
ktoś zaufany był przy mnie – przyznał zawstydzony spuszczając wzrok.
- Boże, co ta Aśka będzie z Tobą miała - zaśmiałam się zamykając modowe pisemko i chowając
je z powrotem do plecaka.
- Co będzie miała? Na pewni gromadkę dzieci – przyjmujący
posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech.
- Nasze dzieci i tak będą fajniejsze – wtrącił Łukasz
całując mnie w skroń.
- Jeszcze zobaczymy – odgryzł się Bartek.
- Kto by chciał mieć takie rozwydrzone małe Kurki z
odstającymi uszami i miliardem przeróżnych fobii – rozgrywający kontynuował dopiekanie
swojemu reprezentacyjnemu koledze.
- Oczywiście lepsze będą Twoje kujonki z zapadniętymi
policzkami – odgryzł z przekąsem Bartosz.
- Musicie być dla siebie tak bardzo niemili? – zapytałam znudzona
ich głupią i nikomu nie potrzebną wymianą zdań – jeszcze zobaczycie jak nasze
dzieci będą bawić się na jednym placu zabaw.
- I będą grać w drużynie narodowej – panowie wypieli
dumnie piersi do przodu.
- I zdobywać te trofea, którym Wam się nie udało –
podsumowałam całując Łukasza w policzek.
Reszta podróży upłynęła mi na tworzeniu listy dla Andrei.
Po podzieleniu wszystkich na pokoje mogłam spokojnie skupić myśli, które jak
zwykle zaczęły krążyć wokół Kuby. Wyjęłam z kieszeni telefon, ale mimo
kilkukrotnego sprawdzania nie widniała na nim ani jedna wiadomość od rodziców.
- Nie martw się. Za tydzień lub dwa Kuba będzie już w
domu – szepnął Żygadło widząc jak nerwowo stukam palcami w ekran komórki.
- Ciągle obawiam się najgorszego – przyznałam ocierając z
policzka pojedynczą łzę.
- Musisz myśleć pozytywnie. Nie możesz ciągle przewidywać
tylko najgorszych scenariuszy. Gdybyśmy my tak robili nie nawet nie wyszlibyśmy
z szatni, gdyby po przeciwnej stronie siatki miała stanąć Brazylia.
- Łatwo Ci mówić. W siatkówce nie chodzi o czyjeś życie –
westchnęłam wpatrując się w martwy punkt gdzieś za oknem.
- Magda, spójrz na mnie – polecił mi, obracając moją
głowę w swoją stronę i układając dłonie na policzki – przyrzekam Ci, że
wszystko będzie dobrze. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby Twój brat wrócił do
kraju. Zobaczysz jeszcze będziesz tańczyć z nim na naszym ślubie – dodał całując
mnie w czoło i mocno przytulając.
Jego słowa były dla mnie ogromnym wsparciem i tylko one
dawały mi jeszcze jakąś nadzieje na „odzyskanie” brata. Wtulona w jego ramię
wypłakiwałam ostatnie łzy, chcąc już na zawsze pozbyć się wszelkich obaw i
negatywnych myśli.
Ocierając rękawem bluzy mokre policzki założyłam na
ramiona plecak i wyszłam z autokaru. Moje włosy rozwiał wiejący od morza wiatr,
a w około roznosił się ten charakterystyczny morski zapach. Uśmiechnęłam się
na samo wspomnienie wyjazdu z reprezentacją do Gdańska i poznania pani Lodzi.
Siedząc na murku obserwowałam jak kilku siatkarzy zbiegło
na plaże i mimo zimna moczyło nogi w wodzie. Zachowywali się jak mali chłopcy
chcący czerpać z danej chwili jak najwięcej. Ta błoga chwila nie trwała zbyt
długo, bo już po chwili zniecierpliwiony Andrea przywołał wszystkich do siebie
i wskazał statek który miał nas dostarczyć na drugi brzeg Morza Bałtyckiego.
Po otrzymaniu klucza do pokoju mogliśmy pozostawić swoje
walizki i udać się na przechadzkę po pokładzie. Zabrałam z plecaka lustrzankę i
oparta o barierkę wpatrywałam się w oddalającą się gdyńską plażę. Po chwili
dołączył do mnie również i Łukasz. Narzucił na moje ramiona swoją bluzę i
przytulając mnie od tyłu oparł swój podbródek na moim ramieniu.
Było tak idealnie.