- Ej czaicie to? – zagadnął Piter, gdy ze łzami w oczach
obserwowaliśmy jak nasz samolot wzbija się w powietrze – ostatnio byłem u
siostry, tu w Wawie i jej córka miała przeczytać „Pana Tadeusza”.
- Ale jak to? – wtrąci Zati – przecież „Pan Tadeusz” to
taka wódka.
- No Ty się na pewno najbardziej na tym znasz – fuknął
Zbyszek, po czym padł jak długi na stojący nieopodal rząd krzeseł.
- Mogę kontynuować? – Nowakowski wywrócił oczami.
- A ma to coś wspólnego z faktem, że odleciał nam
samolot? – spytał, tak dla upewnienia się Zagumny.
- Nie ma – oparł środkowy.
- No to jak musisz to mów –starszy wiekiem rozgrywający
wzruszył tylko ramionami, po czym pogrążył się w rozmowie z Możdżonkiem, na
temat tego jak teraz najszybciej dostaniemy się do Bułgarii.
Zostawili Nas samych, na pastwę piotrusiowych opowieści i
rozważań nad epopeją Adama Mickiewicza.
- W takim razie, na czym ja skończyłem? Ach, tak! No i ta
moja siostrzenica zaczęła mi opowiadać o tym Tadeuszu. I wiecie co? Wszyscy myślą,
że Jackowi Soplicy podali czarną polewkę, a tak naprawdę nie widomo czy to się
wydarzyło, czy nie – zaklasnął w dłonie, jakby właśnie odkrył coś niezwykle
ważnego i potrzebnego do dalszego rozwoju i egzystencji ludności.
- Wow, to serio interesujące – wtrącił Kurek z ledwością
tłumiąc ziewnięcie.
- Też tak sądzę. I dlatego postanowiłem przyjrzeć się tej
sprawie bliżej. Dlatego pożyczyłem od mojego szwagra odrzutowiec, no i pilota
oczywiście, bo sam nie potrafię latać i udałem się do Rzeszowa, żeby sobie
wypożyczyć „Pana Tadeusza”.
- Głupi Ty – jęknął Zati – przecież tę wódkę to możesz w
każdym monopolowym kupić. Z tak swoją drogą, to nie wiedziałem, że alkohol
można w bibliotece wypożyczać. Chyba muszę się tam kiedyś udać…
- Piotrusiu, najdroższy – szybko zmaterializowałam się obok
wysokiego blondyna – Możesz to jeszcze raz powtórzyć? – zapytałam, a wśród
reszty zawodników rozległ się jęk rozpaczy.
- No dobrze, jeżeli tak bardzo chcesz. Więc ta czarna
polewka…
- Trochę dalej – ponagliłam go.
- Chciałem przyjrzeć się tej sprawie bliżej…
- Jeszcze dalej – zachęcałam go ruchem ręki, a reszta
reprezentacji prawie zabijała mnie wzrokiem.
- Wypożyczyłem sobie z biblioteki „Pana Tadeusza”. Chcesz
zobaczyć? – zaczął grzebać w swoim plecaku.
- Nie kłopocz się, Piotrusiu. Powiedz lepiej co
powiedziałeś trochę wcześniej.
- No, ze pożyczyłem sobie odrzutowiec od mojego szwagra,
tak?
- Bingo! – krzyknęłam i zaciągnęłam Nowakowskiego przed
oblicze samego i niezawodnego trenera Anastasiego.
Gościliśmy się w prywatnym odrzutowcu szwagra Piotrka,
który jest sławnym i ociekającym pieniędzmi warszawskim biznesmenem. Siedzenia,
obite kremową skórą, były niemiłosiernie wygodne, a siatkarze wreszcie mieli
miejsce na wyciągnięcie swoich długaśnych nóg. Nalewając do szklanek gazowanej
wody wznieśliśmy toast za Piotrka, dzięki któremu jednak dotrzemy na czas do
Sofii.
- No Piter, spisałeś się – Guma klepnął go w plecy, co
było dla naszego młodego przyjaciela prawie tym czym w starożytności wygranie
Olimpiady.
Chyba wreszcie zaczęliśmy choć w pewnym stopniu szanować
naszego głupie.. to znaczy mało inteligentnego blondwłosego środkowego bloku.
Rozłożyłam się wygodnie, pozwalając aby oparcie mojego
fotela opadło kilkanaście centymetrów w dół. Łukasz zrobił to samo ze swoim
siedzeniem i przez chwilę mogliśmy cieszyć się chwilą błogiego spokoju. Muzyka płynąca
z głośników przyjemnie drażniła moje bębenki uszne, pozwalając na totalne
wyciszenie i chwilę pełnego, tak dawno zapomnianego relaksu. Jednakże to dziwne
uczucie wypełniające mnie od środka nie pozwoliło mi na kompletne oczyszczenie
organizmu. Cały czas miałam w pamięci te wszystkie chwile, w których panowała
względna harmonia pomiędzy wszystkimi reprezentantami, do czasu, w którym ktoś
nie zaczął odpieprzać. I tak też stało się i teraz. Tym razem burzącym cały
nasz dotychczas niezakłócany spokój był nasz kochany stary weteran, który już
chyba przestał boczyć się na cały otaczający go świat, na czele ze Zbigniewem
Bartmanem. Wyciągnął to swoje ustrojstwo, które już wieloma sposobami
próbowaliśmy poddać destrukcji, jednakże za każdym razem odradzało się jak
feniks z popiołów. Zręcznie lawirował między fotelami próbując zadać każdemu
bardziej lub mniej inteligentne pytanie, chociaż więcej zdarzało się tych
drugich. Któryś tam podłożył mu nogę, inny próbował wyrwać kamerę i tak
rozpętało się istne piekło, w którym górą okazała się większa część
reprezentacji, część, która jedyne czego chciała to spokój.
Wychyliłam głowę znad laptopa, na którym zapisywałam
kolejne spostrzeżenia na temat naszych siatkarzy potrzebne do oceny psychicznej
i postępów umysłowych każdego z zawodników naszego dream teamu. Ignaczak został
przywiązany do swojego siedzenia za pomocą Zbigniewowego paska do spodni, bo
jak się okazało to on był najszerszy w biodrach. Z jego kamery zostały wyjęte
baterie i karta pamięci, które szybko zostały skutecznie zdetronizowana,
poprzez schowanie ich między bielizną słynącego z rzadkiego prania swoich ubrań
Winiarskiego. Dodatkowo usta zawiązali mu moją apaszką, którą nawet nie chce
wiedzieć jakim cudem wyciągnęli z mojej walizki.
Teraz dopiero mogliśmy cieszyć się względnym spokojem,
który zagłuszał już tylko ryk silników. Chłonęłam tą ciszę jak tylko mogłam,
próbując skupić się na notowaniu kolejnych spostrzeżeń i podliczaniu punktów,
które mam obowiązek przyznawać każdemu siatkarzowi za ich postęp lub jego brak.
Jednakże Łukasz postanowił mi to skutecznie uniemożliwić. Bawił się moimi
włosami, nawijając pojedyncze kosmyki na swoje długie palce.
- Stęskniłem się za Tobą – szepnął muskając ustami mój
policzek.
- O nie, panie Żygadło. Teraz to ja tutaj muszę trochę popracować
– odgryzłam się mu za wcześniejsze odrzucenie w autobusie.
Delikatnie musnęłam jego wargi swoimi, po czym wróciłam
do pracy, a on opadł ponownie na fotel ciężko wzdychając.