czwartek, 1 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 109

- Reprezentacja na walizkach. Reprezentacja w podróży. Reprezentacja w drodze po złoto.. Nosz kurczaczki i co ja powinienem wybrać? – Ignaczak już od dobrych dziesięciu minut zastanawiał się jak zatytułować kolejny odcinek swojego videobloga.
- Jeżeli się zaraz nie przymkniesz to nowy wpis możesz zatytułować: ostatni film przed śmiercią – warknął Bartman.
No tak, a czego by się tu dziwić. Jest 6:05. A my jesteśmy spóźnieni na samolot do Sofii. Autokar przypomina rój złowieszczych os, które z byle przyczyny mogą wbić Ci żądło w tyłek. Wstawanie razem ze słońcem na pewno nie jest ulubionym zajęciem naszych zawodników, a Krzysiu na każdym kroku coraz bardziej chciał utrudnić nam podróż do Warszawy.
- Hamuj Zibi, hamuj… kto będzie odbierał zagrywki Stanleya? – Igła klepnął atakującego w ramię.
- Zatorski! – Bartman wzruszył ramionami – Pewnie będzie mu to wychodziło lepiej niż Tobie – fuknął zakrywając się czerwoną bluzą z orzełkiem na piersi.
- Taaaak uważasz? – nasz doświadczony libero zagotował się prawie tak samo jak przedpotopowy, prywatny czajnik Winiara  - W tym właśnie momencie strzelam focha. Możecie mnie wysadzić na najbliższym przystanku! – krzyknął krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i tupiąc nogą poszedł na sam koniec autokaru, gdzie Marcin Możdżonek robił codzienny przegląd gazetki łowieckiej.
Łukasz, nie wzruszony zaistniałą sytuacją, w skupieniu analizował filmiki przesłane przez statystyków, głowiąc się jak zgubić blok Brazylijczyków i Kubańczyków. Bartek pochrapywał już dwa siedzenia dalej, a Piter z trzęsącą się ręką próbował upiększyć twarz swojego przyjaciela czarnym mazakiem.
Zapowiadała się naprawdę ciekawa podróż…
- Kto wierzy niech się modli, abyśmy na czas dotarli na lotnisko – rzucił żartobliwie lekarz Sokal.
Nikt nie wziął sobie jego słów do serca, bo przecież to  niedorzeczne, abyśmy spóźnili się na samolot i nie polecieli na turniej finałowy do Bułgarii. Jedynie nasi Pawłowie cichaczem wyjęli z plecaka różaniec i na przemian odmawiali modlitwę.
Polska reprezentacja to rzeczywiście dom wariatów.
Znudzona oparłam się na Łukaszowym ramieniu i delikatnie zaczęłam wodzić nosem po jego szyi.
- Rozpraszasz mnie kobieto – szepnął, a jego usta wykrzywiły się w uśmiech – Jeżeli teraz popracuje to cały wieczór będę miał tylko dla Ciebie – dodał całując mnie w czoło.
Znów zajął się analizowaniem gry naszych przeciwników, a ja znudzona obserwowałam zmieniające się za oknem krajobrazy. W autobusie panowała cisza, więc miałam chwilę spokoju, chwilę na zastanowienie się nad własnym życiem. Mam wspaniałego chłopaka, którego dziecko nosze pod swoim sercem, najlepszych na świecie przyjaciół, wymarzoną pracę… A jednocześnie czegoś mi brakuje do pełnego ustatkowania się. To ewidentnie złota obrączka, która wisi już na kurkowym łańcuszku i zdobi palec Aśki. Widząc mijaną witrynę sklepu z sukniami ślubnymi jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że do pełni szczęścia potrzebuje męża, a Łukaszowi jak na razie nie śpieszyło się na zaręczyny.
Spojrzałam na jego idealnie zarysowany profil i wyobraziłam sobie jak stoi przed ołtarzem, a ja krocze przez świątyni trzymana przez tatę. Widzę dwupiętrowy drewniany dom pod Rzeszowem. Piękny ogród i małego chłopca biegającego za tatą. Założenie prawdziwej rodziny to niezaprzeczalnie moje największe pragnienie.
Byliśmy w podróży już od dwóch godzin. Siatkarze powoli zaczęli wybudzać się ze snu i w autobusie robiło się coraz głośniej. Niektórzy biegali w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, inni błagali kierowcę aby zatrzymał się w jakimś McDonaldzie lub chociaż na stacji benzynowej. Następni walczyli ze swoim pęcherzem, błagając na kolanach o chociażby pięciominutowy postój. Trener był nieugięty i nie zatrzymał autokaru, bo przecież chyba chcemy dotrzeć do Sofii na czas?
Na nasze nieszczęście przepowiednia doświadczonego doktora Sokala powoli stawała się prawdą. Przy wjeździe do Warszawy utworzył się już kilkunastokilometrowy korek, ponieważ dwa pasy były w remoncie. Kierowca wyklinał wszystko dookoła, włącznie z robotnikami, którym akurat teraz zachciało się remontować drogi. I jak tu dogodzić Polakowi? Nie robić – źle, robić – jeszcze gorzej. Do godziny zero, czyli odlotu samolotu została nam jeszcze godzina, a my utknęliśmy w korku pod stolicą! Pomyśleć, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdyby Jarski ustawił budzik na właściwą godzinę…
- Trzeba się było modlić, tak jak my – mruknął Zati, zyskując aprobatę swojego starszego imiennika – To przez Was bezbożniki nie dotrzemy do Sofii i nie rozwalimy tych ciot!
- Młody, uważaj na słowa – Guma pogroził mu palcem.
- Przepraszam, mentorze – odparł skruszony Zatorski potulnie kuląc się na swoim siedzeniu.
- Kto by pomyślał, że kult wyznawców Zagumnego zyska jakiś zwolenników – mruknął Ruciak zamykając laptopa, który odmówił już posłuszeństwa. Biedny Rucek, teraz do końca podróży będzie musiał zostawić swoją internetową farmę na pastwę losu.
- Gumoholizm – prychnął Nowakowski – w herbie mają pewnie listek miętowej gumy do żucia, a hymn to ta piosenka śpiewana przez Jande.
Popatrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- Nie mówcie, że nie słyszeliście! – krzyknął, jakby piosenka Jandy była czymś oczywistym - Guma! Guma do żucia! Nie do nakarmienia,Nie do otrucia!fałszował gorzej niż Żygadło pod prysznicem.
- Och tak! Faktycznie! Lubię to piosenkę! – klasnęłam w dłonie udając, że doskonale znam tę piosenkę. Miałam dość popisów estradowych naszego środkowego.
- Mam wszystkie płyty Krystyny Jandy, jak chcesz to możemy posłuchać! – ożywił się Nowakowski i błyskawicznie zaczął grzebać w plecaku.
- To super Piter, zgłoszę się kiedyś do Ciebie – puściłam mu oczko i opadłam na siedzenie.
Łukasz podśmiewywał się cicho. Fuknęłam złośliwie w jego kierunku i skupiłam się na czerwonym dachu samochodu stojącego obok naszego autokaru. Po dziesięciu minutach przesunęliśmy się w korku o kilka metrów.
- Spóźnimy się – z ust Anastasiego zapadł wyrok.

- A czego się spodziewaliście? Przecież dzisiaj piątek trzynastego – westchnął, nie odzywający się od dłuższego czasu, Ignaczak. 

4 komentarze:

  1. Hahahahahaah piątek trzynastego ! Jak ja kocham to opowiadanie :* Mam nadzieję ze szybko pojawi się kolejny rozdział :) Rozdział superasi :* Pozdrawiam Dooma :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurcze.... to sie nazywa pech ;)
    W sumie to rzeczywiście Ziomek sie ociaga z oswiadczynami.... moze po wygranym meczu sie oswiadczy?
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://sklotmoimdomem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobiłam wszystkooo! <3
    Uwielbiam, czekam na nowy rozdział !;)
    Weny !:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super że wróciłaś ! :)
    Czekam na kolejny pozdrawiam ! :*

    OdpowiedzUsuń