- Reprezentacja na walizkach. Reprezentacja w podróży. Reprezentacja
w drodze po złoto.. Nosz kurczaczki i co ja powinienem wybrać? – Ignaczak już
od dobrych dziesięciu minut zastanawiał się jak zatytułować kolejny odcinek
swojego videobloga.
- Jeżeli się zaraz nie przymkniesz to nowy wpis możesz zatytułować:
ostatni film przed śmiercią – warknął Bartman.
No tak, a czego by się tu dziwić. Jest 6:05. A my
jesteśmy spóźnieni na samolot do Sofii. Autokar przypomina rój złowieszczych
os, które z byle przyczyny mogą wbić Ci żądło w tyłek. Wstawanie razem ze
słońcem na pewno nie jest ulubionym zajęciem naszych zawodników, a Krzysiu na
każdym kroku coraz bardziej chciał utrudnić nam podróż do Warszawy.
- Hamuj Zibi, hamuj… kto będzie odbierał zagrywki
Stanleya? – Igła klepnął atakującego w ramię.
- Zatorski! – Bartman wzruszył ramionami – Pewnie będzie
mu to wychodziło lepiej niż Tobie – fuknął zakrywając się czerwoną bluzą z
orzełkiem na piersi.
- Taaaak uważasz? – nasz doświadczony libero zagotował
się prawie tak samo jak przedpotopowy, prywatny czajnik Winiara - W tym właśnie momencie strzelam focha.
Możecie mnie wysadzić na najbliższym przystanku! – krzyknął krzyżując ręce na
wysokości klatki piersiowej i tupiąc nogą poszedł na sam koniec autokaru, gdzie
Marcin Możdżonek robił codzienny przegląd gazetki łowieckiej.
Łukasz, nie wzruszony zaistniałą sytuacją, w skupieniu analizował
filmiki przesłane przez statystyków, głowiąc się jak zgubić blok Brazylijczyków
i Kubańczyków. Bartek pochrapywał już dwa siedzenia dalej, a Piter z trzęsącą
się ręką próbował upiększyć twarz swojego przyjaciela czarnym mazakiem.
Zapowiadała się naprawdę ciekawa podróż…
- Kto wierzy niech się modli, abyśmy na czas dotarli na
lotnisko – rzucił żartobliwie lekarz Sokal.
Nikt nie wziął sobie jego słów do serca, bo przecież
to niedorzeczne, abyśmy spóźnili się na
samolot i nie polecieli na turniej finałowy do Bułgarii. Jedynie nasi Pawłowie
cichaczem wyjęli z plecaka różaniec i na przemian odmawiali modlitwę.
Polska reprezentacja to rzeczywiście dom wariatów.
Znudzona oparłam się na Łukaszowym ramieniu i delikatnie zaczęłam
wodzić nosem po jego szyi.
- Rozpraszasz mnie kobieto – szepnął, a jego usta wykrzywiły
się w uśmiech – Jeżeli teraz popracuje to cały wieczór będę miał tylko dla
Ciebie – dodał całując mnie w czoło.
Znów zajął się analizowaniem gry naszych przeciwników, a
ja znudzona obserwowałam zmieniające się za oknem krajobrazy. W autobusie
panowała cisza, więc miałam chwilę spokoju, chwilę na zastanowienie się nad
własnym życiem. Mam wspaniałego chłopaka, którego dziecko nosze pod swoim sercem,
najlepszych na świecie przyjaciół, wymarzoną pracę… A jednocześnie czegoś mi
brakuje do pełnego ustatkowania się. To ewidentnie złota obrączka, która wisi
już na kurkowym łańcuszku i zdobi palec Aśki. Widząc mijaną witrynę sklepu z
sukniami ślubnymi jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że do pełni
szczęścia potrzebuje męża, a Łukaszowi jak na razie nie śpieszyło się na
zaręczyny.
Spojrzałam na jego idealnie zarysowany profil i
wyobraziłam sobie jak stoi przed ołtarzem, a ja krocze przez świątyni trzymana
przez tatę. Widzę dwupiętrowy drewniany dom pod Rzeszowem. Piękny ogród i
małego chłopca biegającego za tatą. Założenie prawdziwej rodziny to
niezaprzeczalnie moje największe pragnienie.
Byliśmy w podróży już od dwóch godzin. Siatkarze powoli
zaczęli wybudzać się ze snu i w autobusie robiło się coraz głośniej. Niektórzy biegali
w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, inni błagali kierowcę aby zatrzymał się w
jakimś McDonaldzie lub chociaż na stacji benzynowej. Następni walczyli ze swoim
pęcherzem, błagając na kolanach o chociażby pięciominutowy postój. Trener był
nieugięty i nie zatrzymał autokaru, bo przecież chyba chcemy dotrzeć do Sofii
na czas?
Na nasze nieszczęście przepowiednia doświadczonego
doktora Sokala powoli stawała się prawdą. Przy wjeździe do Warszawy utworzył
się już kilkunastokilometrowy korek, ponieważ dwa pasy były w remoncie. Kierowca
wyklinał wszystko dookoła, włącznie z robotnikami, którym akurat teraz zachciało się remontować drogi. I jak tu
dogodzić Polakowi? Nie robić – źle, robić – jeszcze gorzej. Do godziny zero,
czyli odlotu samolotu została nam jeszcze godzina, a my utknęliśmy w korku pod
stolicą! Pomyśleć, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdyby Jarski ustawił
budzik na właściwą godzinę…
- Trzeba się było modlić, tak jak my – mruknął Zati,
zyskując aprobatę swojego starszego imiennika – To przez Was bezbożniki nie
dotrzemy do Sofii i nie rozwalimy tych ciot!
- Młody, uważaj na słowa – Guma pogroził mu palcem.
- Przepraszam, mentorze – odparł skruszony Zatorski
potulnie kuląc się na swoim siedzeniu.
- Kto by pomyślał, że kult wyznawców Zagumnego zyska
jakiś zwolenników – mruknął Ruciak zamykając laptopa, który odmówił już
posłuszeństwa. Biedny Rucek, teraz do końca podróży będzie musiał zostawić
swoją internetową farmę na pastwę losu.
- Gumoholizm – prychnął
Nowakowski – w herbie mają pewnie listek miętowej gumy do żucia, a hymn to ta
piosenka śpiewana przez Jande.
Popatrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- Nie mówcie, że nie słyszeliście! – krzyknął, jakby
piosenka Jandy była czymś oczywistym - Guma! Guma do żucia! Nie do
nakarmienia,Nie do otrucia! – fałszował gorzej niż Żygadło pod
prysznicem.
- Och tak! Faktycznie! Lubię to piosenkę! – klasnęłam w
dłonie udając, że doskonale znam tę piosenkę. Miałam dość popisów estradowych
naszego środkowego.
- Mam wszystkie płyty Krystyny Jandy, jak chcesz to
możemy posłuchać! – ożywił się Nowakowski i błyskawicznie zaczął grzebać w
plecaku.
- To super Piter, zgłoszę się kiedyś do Ciebie – puściłam
mu oczko i opadłam na siedzenie.
Łukasz podśmiewywał się cicho. Fuknęłam złośliwie w jego
kierunku i skupiłam się na czerwonym dachu samochodu stojącego obok naszego
autokaru. Po dziesięciu minutach przesunęliśmy się w korku o kilka metrów.
- Spóźnimy się – z ust Anastasiego zapadł wyrok.
- A czego się spodziewaliście? Przecież dzisiaj piątek
trzynastego – westchnął, nie odzywający się od dłuższego czasu, Ignaczak.
Hahahahahaah piątek trzynastego ! Jak ja kocham to opowiadanie :* Mam nadzieję ze szybko pojawi się kolejny rozdział :) Rozdział superasi :* Pozdrawiam Dooma :)
OdpowiedzUsuńO kurcze.... to sie nazywa pech ;)
OdpowiedzUsuńW sumie to rzeczywiście Ziomek sie ociaga z oswiadczynami.... moze po wygranym meczu sie oswiadczy?
Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://sklotmoimdomem.blogspot.com
Nadrobiłam wszystkooo! <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam, czekam na nowy rozdział !;)
Weny !:)
Super że wróciłaś ! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny pozdrawiam ! :*