Róż. Róż. Wszędzie róż. Różowa sukienka. Różowe szpilki (co z tego, że nie potrafiła w nich normalnie chodzic i co rusz się potykała). Różowa torebka. Różowa biżuteria. Różowa kokarda we włosach. Różowe cienie na powiekach i wreszcie... (tu następującym wyimaginowane oklaski, fanfary i inne duperele) szyja Zibiego okręcona różowym krawatem. Era biało-czerwonych ubrań została zakończona wybuchem oczojebnego różowego wulkanu. Powiedzcie bye bye barwą narodowym. Przywitajcie dodziasty róż.
Mina Bartmana doskonale podsumowywała całą tą maskarade. Ewidentnie nie był zadowolony, rozradowany, rozanielony + inne synonimy uczucia radości. Zbyszek był raczej zły, wkurzony, zniesmaczony i chciał jak najszybciej oddać Konstancje do muzeum kiczu i tandety. Ale coś mu w tym przeszkadzało. Jego własna duma. Nie mógł ulec i wrócić jak na skrzydłach do Michała, do nas. Jak pan Bartman się obraża to nie ma przebacz, o nie!
Zajęliśmy swoje miejsca próbując przy okazji zachować nasze kreacje w stanie idealnym. Przecież nasze wielogodzinne prasowanie nie mogło pójść się jeb... na marne. Przecież blizna Kurka po oparzenu żelazkiem nie mogła tak po prostu być bezwartościowym śladem nie wiadomo skąd. Przecież konsul nie może zobaczyć nas nieidealnych.
Niczym armia super bohaterów wkroczyliśmy do budynku konsulatu. Przy okazji przechodzenia obok wielkiego lustra każdy przeczesał swoje włosy, a Kontstancja dodatkowo przejechała po ustach różowym błyszczykiem. Chodząca królowa różu. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia zastawionego po brzegi tak wyczekiwanym przez siatkarzy jedzeniem. Widząc stosy przepysznych smakołyków naszym złotkom aż oczy się zaświeciły. Przemawiała przez nich radość, szczęście a to tylko z powodu góry żarcia. Czyżby praktykowali złotą zasadę babuni przez żołądek do serca?
- trzymamy się z dala od Cruelli - oznajmił Ignaczak dyskretnie wskazując na Kostkę.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, po czym "wsłuchaliśmy" się w nie miejącą końca przemowę konsula. Oczywiście wszyscy dokładnie wiedzieli o czym on mówi i wcale nie myśli o tym aby jak najszybciej zanurzyć kły w pieczonym mięsiwie.
Jako pierwszy do stołu nie rzucił się głodomor Ignaczak, czy Kubiak, nie potrzebujący dużo zjeść Możdżonek, a właśnie nasza panna różowiasta.
O.o <- mniej więcej, a raczej więcej, tak wyglądały nasze pyszczki widząc fizjoterapeutkę wpierniczającą ciasto za ciastem.
- zostawiłabyś coś dla innych - zażartował Kubiak.
- mógłbyś do dnie nie mówić? Ani ja ani mój Zbysiu Pysiu nie chcemy z tobą rozmawiać.
Uwaga jak chodzicie, aby gdzieś nie zdeptać mojej szczęki. Może mi się jeszcze przydać.
Wymownie spojrzałam na Bartmana, a ten w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
Usiedliśmy przy długim prostokątnym stole i zaczęliśmy pogawędkę. Konsul zasypywał nas politycznymi anegdotami, których i tak nikt nie słuchał. Szczerze? Było strasznie drętwo, ale chociaż jedzenie konkretne.
- najadłem się - Jarosz rzucił się na siedzenie w autobusie.
- lepiej niż u mojej mamusi na świętach - jęknął Żygadło trzymając ręce na brzuchu. Przejadli się panowie, oj przejadli.
- ty jeszcze nie wiesz jak gotuje moja mama - szturchnęłam go łokciem w bok.
- szykuje się rodzinne spotkanie? - Igła wyłonił się zza siedzenia.
- przydałoby się zrobić - Łukasz objął mnie w pasie i już chyba knuł jak zapoznać nasze rodziny.
- uhuhu to widzę, że ostro się zapowiada - zawył Nowakowski - a co z oświadczynami?
- kto by chciał się z taką hajtać - mruknęła Konstancja, która nie wiem jakim cudem znalazła się na naszym autobusowym terytorium.
- to lepiej pomysł o sobie - warknęłam mierząc wzrokiem jej pulchną sylwetkę.
- o mnie się martw. Ja mam moje słoneczko, mojego Zbysia Pysia - usiadła na kolanach Bartmana, po czym zarzuciła mu na szyję ręce - oo, a nawet dał mi bransoletkę.
Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na nadgarstek Kostki. Nawet Zibi był zszokowany. Idę o bilety na finał Ligi Światowej z udziałem Polski, że Konstancja sama dała sobie ten prezent. Przyjrzałam się jeszcze bliżej owej bransoletce i zamarłam.
- bransoleta przyjaźni, naszej przyjaźni - szepnął Kubiak, po czym natychmiastowo zerwał ze swojej ręki identyczną.
Bartman już otwierał usta aby za pewne zmierzać z błotem swoją różowiutką koleżankę ale autobus zatrzymał się, a Kostka od razu wystrzeliła do drzwi prawie zabijając się na tych swoich pink szpilach.
Nie wiem kiedy. Nie wiem jak, ale Żygadło załatwił z Kubiakiem wolny pokój na całą noc. Jako, że na dworze już ciemno wszyscy porozchodzili się do swoich pokoi aby w pełni wypoczęci zjawili się jutro na lotnisku.
Kopniakiem otworzył drzwi, po czym szybko przekręcił w nich klucz. Stęskniłam się za dotykiem jego dłoni i smakiem ust. Błyskawicznie rozsunął zamek mojej sukienki, która trafiła w kąt pokoju. I wszystko potoczyłoby się jak zwykle, jak prawie każda nasza wspólna noc, gdyby nie krzyki dochodzące z korytarza.
Mina Bartmana doskonale podsumowywała całą tą maskarade. Ewidentnie nie był zadowolony, rozradowany, rozanielony + inne synonimy uczucia radości. Zbyszek był raczej zły, wkurzony, zniesmaczony i chciał jak najszybciej oddać Konstancje do muzeum kiczu i tandety. Ale coś mu w tym przeszkadzało. Jego własna duma. Nie mógł ulec i wrócić jak na skrzydłach do Michała, do nas. Jak pan Bartman się obraża to nie ma przebacz, o nie!
Zajęliśmy swoje miejsca próbując przy okazji zachować nasze kreacje w stanie idealnym. Przecież nasze wielogodzinne prasowanie nie mogło pójść się jeb... na marne. Przecież blizna Kurka po oparzenu żelazkiem nie mogła tak po prostu być bezwartościowym śladem nie wiadomo skąd. Przecież konsul nie może zobaczyć nas nieidealnych.
Niczym armia super bohaterów wkroczyliśmy do budynku konsulatu. Przy okazji przechodzenia obok wielkiego lustra każdy przeczesał swoje włosy, a Kontstancja dodatkowo przejechała po ustach różowym błyszczykiem. Chodząca królowa różu. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia zastawionego po brzegi tak wyczekiwanym przez siatkarzy jedzeniem. Widząc stosy przepysznych smakołyków naszym złotkom aż oczy się zaświeciły. Przemawiała przez nich radość, szczęście a to tylko z powodu góry żarcia. Czyżby praktykowali złotą zasadę babuni przez żołądek do serca?
- trzymamy się z dala od Cruelli - oznajmił Ignaczak dyskretnie wskazując na Kostkę.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, po czym "wsłuchaliśmy" się w nie miejącą końca przemowę konsula. Oczywiście wszyscy dokładnie wiedzieli o czym on mówi i wcale nie myśli o tym aby jak najszybciej zanurzyć kły w pieczonym mięsiwie.
Jako pierwszy do stołu nie rzucił się głodomor Ignaczak, czy Kubiak, nie potrzebujący dużo zjeść Możdżonek, a właśnie nasza panna różowiasta.
O.o <- mniej więcej, a raczej więcej, tak wyglądały nasze pyszczki widząc fizjoterapeutkę wpierniczającą ciasto za ciastem.
- zostawiłabyś coś dla innych - zażartował Kubiak.
- mógłbyś do dnie nie mówić? Ani ja ani mój Zbysiu Pysiu nie chcemy z tobą rozmawiać.
Uwaga jak chodzicie, aby gdzieś nie zdeptać mojej szczęki. Może mi się jeszcze przydać.
Wymownie spojrzałam na Bartmana, a ten w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
Usiedliśmy przy długim prostokątnym stole i zaczęliśmy pogawędkę. Konsul zasypywał nas politycznymi anegdotami, których i tak nikt nie słuchał. Szczerze? Było strasznie drętwo, ale chociaż jedzenie konkretne.
- najadłem się - Jarosz rzucił się na siedzenie w autobusie.
- lepiej niż u mojej mamusi na świętach - jęknął Żygadło trzymając ręce na brzuchu. Przejadli się panowie, oj przejadli.
- ty jeszcze nie wiesz jak gotuje moja mama - szturchnęłam go łokciem w bok.
- szykuje się rodzinne spotkanie? - Igła wyłonił się zza siedzenia.
- przydałoby się zrobić - Łukasz objął mnie w pasie i już chyba knuł jak zapoznać nasze rodziny.
- uhuhu to widzę, że ostro się zapowiada - zawył Nowakowski - a co z oświadczynami?
- kto by chciał się z taką hajtać - mruknęła Konstancja, która nie wiem jakim cudem znalazła się na naszym autobusowym terytorium.
- to lepiej pomysł o sobie - warknęłam mierząc wzrokiem jej pulchną sylwetkę.
- o mnie się martw. Ja mam moje słoneczko, mojego Zbysia Pysia - usiadła na kolanach Bartmana, po czym zarzuciła mu na szyję ręce - oo, a nawet dał mi bransoletkę.
Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na nadgarstek Kostki. Nawet Zibi był zszokowany. Idę o bilety na finał Ligi Światowej z udziałem Polski, że Konstancja sama dała sobie ten prezent. Przyjrzałam się jeszcze bliżej owej bransoletce i zamarłam.
- bransoleta przyjaźni, naszej przyjaźni - szepnął Kubiak, po czym natychmiastowo zerwał ze swojej ręki identyczną.
Bartman już otwierał usta aby za pewne zmierzać z błotem swoją różowiutką koleżankę ale autobus zatrzymał się, a Kostka od razu wystrzeliła do drzwi prawie zabijając się na tych swoich pink szpilach.
Nie wiem kiedy. Nie wiem jak, ale Żygadło załatwił z Kubiakiem wolny pokój na całą noc. Jako, że na dworze już ciemno wszyscy porozchodzili się do swoich pokoi aby w pełni wypoczęci zjawili się jutro na lotnisku.
Kopniakiem otworzył drzwi, po czym szybko przekręcił w nich klucz. Stęskniłam się za dotykiem jego dłoni i smakiem ust. Błyskawicznie rozsunął zamek mojej sukienki, która trafiła w kąt pokoju. I wszystko potoczyłoby się jak zwykle, jak prawie każda nasza wspólna noc, gdyby nie krzyki dochodzące z korytarza.
jejku dodawaj rozdziału częściej!
OdpowiedzUsuńa tak wgl rozwala mnie to " Zbyś Pyś" serio hahah :D i tak samo jak ta Konstancja :D
zapraszam też do siebie! :D
http://volleyball-and-love.blogspot.com/
pozdrawiam!
Trochę denerwuje mnie ta Konstancja "królowa różu" ;d Ale akcja z bransoletką też niezła;d Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńPanna zakurwisto różowiasta wkracza do akcji :D Zbysiu Pysiu? Haha :D Ale z tą branzoletką przyjaźni to przeje....przesadziła!. >.< Znajac życie coś z Konstancją na tym korytarzu się stało albo z Zibim, Kubiakiem I don't know :P Czekam na kolejny bo ten jak zwykle był świetny! :)
OdpowiedzUsuńMarta♥
Ja tu czekam na kolejne :) bo to jest boskie :)
OdpowiedzUsuńPoinformowałabyś mnie o kolejnym?
http://pasio-passione.blogspot.com/2013/06/dwojka.html
lub tu: 47665420
Pozdrawiam