środa, 8 maja 2013

ROZDZIAŁ 67.

- plebs przybył - po prawie pustej stołówce rozniósł się donośny głos Konstancji oraz wtórujący mu śmiech Bartmana.
Ja jej kur..de dam plebs! Myśli, że jest nie wiadomo jaką Milordziną, bo włożyła zbychową koszulkę z napisem "jestem bogiem seksu". Zresztą może to i dobrze, że ją założyła przynajmniej maskowała wylewające się spod jej obcisłych czerwonych (to chyba kurde jej ulubiony kolor) dżinsów fałdek nadwagi. Ale nazwaniem mnie plebsem nigdy jej nie wybaczę, co to to nie!
- szlachta się znalazła - mruknął pod nosem rozwścieczony Misiek. Brakowało tylko dymu wylatującego z jego nozdrzy, tak jak mają te byki w tych wszystkich kreskówkach.
Po chwili całą stołówkę wypełnił skrzeczący śmiech nowej przyjaciółeczki naszego podstawowego atakującego. Za pewne Zbyniu pocisnął jakimś arcyciekawym i śmiesznym dowcipem lub przywalił jedną ze spalskch anegdotek. Ale co ja się będę rozczulać nad poczuciem humoru tych dwóch odmieńców. Mam lepsze zajęcia. Takie jak wysłuchiwanie internetowych mądrości Zatiego, który przez całą noc studiował anatomie cioci Wikipedii oraz przezabawnych sucharów Mistrza Ignaczaka, który znów wrócił do wysokiej formy i trudno będzie mu zabrać wyimaginowaną koronę władcy suchych żartów.
- udajmy, że bawimy się lepiej niż oni - zaproponował Dziku.
Tu aż na kilometr śmierdziało korzyściami dla przyjmującego ale czego się nie robi dla przyjaciół, osobistej niechęci do nowej fizjoterapeutki i chęci rozzłoszczenia polskiego Młota.
Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami i już po chwili wybuchnęli gromkim śmiechem. Zdziwiony Zbyszek spojrzał na mnie, a ja wiedziałam, po prostu czułam to w moich kościach, że atakujący aż rwie się do naszego stolika. Chciał wrócić - to było oczywiste jak nieprzyjemny smród z niewypranych skarpetek Kurka.  I niby tak bardzo mu nas brakowało, ale do wielkiego powrotu i przywrócenia największego siatkarskiego bromansu stała na przeszkodzie zbysiowa duma.

- no ferajna, zbierać się do autokaru! - zawył trener Anastasi machając zamaszyście ręką za pewne wskazując na nasz środek transportu, ale kto go tam wie, bo Poldka ni widu, ni słychu.
Siatkarze chwycili swoje wypakowane po same brzegi napojami, ręcznikami, strojami i tymi innymi pierdołami torby, a ja wzięłam z szafki swoją torebkę i wrzucając do niej owocowe gumy przewiesiłam przez ramię.
Pełną grupą, odliczając mistera Bartmana, który szlajał się powoli razem z Konstancją dźwigając jej maści, spraye i inne takie, doszliśmy do parkingu.
Jedna minuta, dwie minuty... Zagumny skrupulatnie odliczał spóźnienie pana kierowcy.
- no gdzie ten Don Omar?! - niecierpliwił się Anastasi wystukując w trzymaną w ręce podkładkę dziwny rytm.
- jak to Don Omar ? To naszym kierowcą nie jest nasz Stary Zdzisiek ?  - zdziwił się Piotrek. Zresztą nie tylko on.
Gdy trener wypowiedział to zacne imię (?) Don Omar wszyscy spojrzeli na niego z wymalowanym na twarzach zaskoczeniem, a Ignaczak nawet zmarszczył brwi.
- autobus zaraz wyłoni się zza zakrętu - krzyknął uradowany Zatorski, a wszystkie ślepia momentalnie przeniosły się na jego mordkę - no co? zamontowałem w autobusie nadajnik i teraz sprawdzam na tel, gdzie ten nasz badziew się podziewa.
- Pawcio, lepiej wypluj te słowa, bo ten "badziew" ma nas przetransportować na hale - polecił młodemu libero jego starszy kolega.
- świetny pomysł z tym GPS-em - posłałam w stronę Zatorskiego pokrzepiający uśmiech, gdy reszta towarzystwa przepychała się już w stronę Poldka.
- dzięki, chociaż ty jedyna potrafisz zauważać, że się staram - śmiesznie zmrużył oczka i poleciał, aż się za nim kurzyło.
Spokojnie doszłam w stronę drzwi, a u samego progu (o ile autokar w ogóle ma próg) uderzyło we mnie chłodne powietrze z klimatyzacji. Luksusy, wreszcie naprawili klimę. Już czuję te rozkminy chłopaków i ich jęki zadowolenia, bo przecież zimne powietrze lecące prosto na Twoją twarz, to jednak jest coś, prawda?
O dziwno, gdy doszłam na sam koniec Poldka, przy uprzednim przeliczeniu stada siatkarzy, chłopaki wcale nie rozpływali się wraz z zimnym powietrzem, ale dyskutowali na temat pochodzenia nowego kierowcy. Z ręką na serce muszę przyznać, że nawet nie zaszczyciłam Don Omara spojrzeniem, ale cóż, zdarza się.
- teraz patrz w lusterko - szturchnął mnie Ignaczak, a ja posłusznie uniosłam głowę, która wcześniej bezwładnie opadła na łukaszowe ramie - czy on nie wygląda jak cygan? ten odcień skóry i oczy...
- żryj gruz cyganie! - krzyknął entuzjastycznie Ruciak, a połowa sztabu szkoleniowego prawie zabiła go swoim bazyliszkowym wzrokiem.



No moje kochane czytelniczki, jutro trzymamy kciuki za IIIb *.*
aby przedstawienie się udało ! :D 

1 komentarz:

  1. zryj gruz cyganie! Hahahahhahah :D no jeblam. Leze i kwicze :D

    OdpowiedzUsuń