- Ja tu dłużej nie wytrzymam - jęknął
Żygadło i chwytając moją biało czerwoną bluzę narzucił ją na głowę.
- hipopotam jej chyba na ucho nadepnął -
mruknął Nowakowski trzymając swoje palce w uszach.
- jesteśmy uratowani. Zati znalazł objazd !
- zawył uradowany Możdżonek, wypychając Pawła na przód autobusu.
- wyobrażacie sobie co byli ludzie
powiedzieli jakbyśmy się na mecz spóźnili ? - zagaił po chwili intensywnej
ciszy Kurek
- za pewne powiedzieliby coś w stylu :
polska reprezentacja spóźniła się na własny mecz - odparł doszczętnie znudzony
Zagumny, przerywając na chwilę rozwiązywanie jednej ze swoich panoramicznych
krzyżówek z młodą, uśmiechniętą brunetką na okładce.
- no co ty nie powiesz - zironizował Ruciak robiąc przy tym minę sławnego mema Genius.
Nasz Poldek skręcił gdzieś w boczną
uliczkę, za pewne tą którą wskazał mu pawełkowy GPS Jechaliśmy chwilę krętą
ulicą, po czym naszym oczom ukazały się jakieś... pola. No wy sobie chyba ze
mnie żartujecie. Autokar wjechał na piaszczystą dróżkę. Na prawo rozciągały się
złociste łany żyta.. a nie sorry Jarosz podpowiada mi że to jest pszenica. A na
lewo zielona jak trawa, trawa.
- wow.. krowa - krzyknął mega podjarany
Winiarski.
- tak to już jest jak się całe życie spędza
w dużym mieście. A niestety w zoo krów nie pokazują - naśmiewał się Ignaczak,
który nie mógł przepuścić takiej okazji i zaczął latać po całym autokarze ze
swoją kamerą komentując i nagrywając każdą żywą istotę. A nawet i te nieżywe -
zabite przez Kurka muchy.
Ni stąd ni zowąd, niespodziewanie,
niepostrzeżenie, a może postrzeżenie? Poldek zatrzymał się na środku pustkowia.
Rozkraczył się jak Kubiak próbujący zrobić szpagat.
- Paweł i jego pieroński GPS, to musiało
się tak skończyć - skwitował Nowakowski po czym przybił gwoździa w oparcie
fotela.
Po długich naradach ze sztabem szkoleniowym
i wielokrotnych próbach przywrócenia autokaru do życia zadecydowaliśmy ruszyć w
drogę do najbliższego domostwa lub dzielnicy.
- w prawo czy w lewo ? - zapytał Kosok
który jako pierwszy opuścił autobus.
- w prawo - stwierdził po chwili Anastasi.
Chłopaki wzięli swoje torby, a sztab
medyczny walizki z wszelakiego rodzaju medykamentami.
Ruszyliśmy w drogę. W drogę donikąd lub
jak to stwierdził Zati w drogę bez powrotu.
Słońce świeciło niemiłosiernie mocno. Pot
lał się strumieniami gorzej niż po meczu z połączoną drużyną Brazylii, Rosji i
USA. Czyli nie zbyt kolorowo, a raczej zbyt pachnąco. I pomyśleć, że Oni
jeszcze muszą zagrać mecz o ile w ogóle na niego zdążymy.
- przerwa. Zróbmy przerwę - błagał Jarosz
klęcząc przed Andreą ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi.
- zostało mam jeszcze czterdzieści pięć
minut do rozpoczęcia meczu. Nie możemy dać się walkowerem - oznajmiłam
zarzucając swoją bluzę na głowę aby chociaż trochę uchronić się od promieni
słonecznych.
- i pomyśleć że to wszystko przez tego
głupiego Zaporskiego - krzyknęła oburzona Konstancja, która jakimś cudem
bezpiecznie zeszła z Bartmanowych pleców.
Nie wiem jakim cudem wytrzymał z Nią na
plecach. Wiem za to, że trzeba działać, bo nikt nie będzie obrażał żadnego z
reprezentantów przy okazji myląc jeszcze jego nazwisko.
- Ty! - wskazałam na nią palcem
- palcem się nie pokazuje. Mamusia nie
nauczyła ? - fizjoterapeutka podeszła do mnie z zaciśniętą w pięść dłonią.
- a Ciebie mamusia nauczyła, że nie wolno
obrażać nieznajomych? - zakręciłam ramionami z miną mówiącą tylko jedno: dawaj
na gołe klaty patafianie.
hej. Fajny rozdzial :). mysle,ze rozdzialy bedziesz szybciej dodawac :)) pozdrawiam. xoxo
OdpowiedzUsuńdodaj coś , bo zwariuje , proszę no !!! <3
OdpowiedzUsuńweź nie bądź taka i dodaj w takim momencie ;c
Kiedy będzie kolejny rozdział? ;)
OdpowiedzUsuńjutro :)
Usuń