Zacznijmy od jednych z chyba najoczywistszych prawd:
jeśli ktoś ma dwa metry wysokości i waży 100 kilogramów to MUSI dużo jeść.
I tak też było dotychczas. Jedzenie znikało ze stołu w
tempie zbliżonym do przejazdu super szybkiego japońskiego samochodu.
Dziś było i n a c
z e j.
Zazwyczaj zjadający tyle co duży słoń, Zbyszek tym razem
zjadł tylko dwie kanapki z zieleniną dla królików (czytaj: sałatą). Podejrzane.
- Czemu nie jecie? Zatruli chleb, czy coś? – nie
wytrzymałam i w końcu zadałam to nurtujące mnie pytanie.
- Bo dziś jemy na dworzu – Zati zatarł podstępnie dłonie.
- Jak to na dworze? – zakrztusiłam się herbatą, którą
akurat popijałam kolejny kęs mojej super kanapki autorstwa pani Ani z kuchni.
- To jest właśnie ta niespodzianka – Żygadło nonszalancko
zarzucił swoją długaśną rękę na moje ramiona – panowie zbierajmy się, bo
ognisko samo się nie rozpali.
Pokiwał litościwie głową. Dorosłym chłopcom zachciało się
siedzieć wokół ogniska, opowiadać straszne historie i piec na patykach
kiełbaski? Noł łej! Siedzenie pośrodku lasu nie jest dla mnie.
Windą wjechałam na nasze piętro i wręcz zabarykadowałam
się w swoim pokoju. Byłam w stanie nawet przystawić drzwi łóżkiem, byleby tylko
nie iść na to nocne obcowanie z naturą.
- Jesteś już gotowa? – zza drzwi dobiegł mnie głos
Łukasza.
- Nigdzie nie idę! – krzyknęłam z drugiego końca pokoju.
- Nawet sobie nie żartuj.. musisz iść!
- Nie mam zamiaru przemycać was przychmielonych! –
doskonale wyczułam intencje zawodników. Nie tylko w czasach liceum ognisko równało
się alkoholowej popijawie.
- Widać, że jesteś niedoinformowana. Śpimy w namiotach! –
wyczułam, że na twarzy rozgrywającego maluje się szeroki uśmiech, a po głowie
za pewne chodzą mu jedne z najbrudniejszych myśli – wpuścisz mnie czy będziemy
gadać przez ścianę?
Ani drgnęłam. Lubiłam się
z nim drażnić, bo widok rozzłoszczonego Łukasza to miód na moje serce.
Nieoczekiwanie poczułam jak do pomieszczenia napływa fala zimniejszego
powietrza. Odwróciłam się, a widząc wchodzącego przez uchylone okno Łukasza
zaśmiałam się w głos.
- Swego czasu, bodajże w drugiej liceum miałam chłopaka,
który również wkradał się do mojego pokoju przez okno. Z tymże on najpierw
musiał wspiąć się po drzewie, a nie wyjść na balkon.
- Co nie zmienia faktu, że to było równie romantyczne –
zastrzegł przyciągając mnie do siebie.
- Nie… Adam był stanowczo bardziej romantyczniejszy –
pokazałam mu język odwracając się w jego stronę plecami.
- Grabisz sobie panno Waroń – złapał mnie za nadgarstek
wykonując ruch do siebie.
Wylądowałam wprost w jego ramionach ciężarem swojego
ciała powalając go na stojące obok nas łóżko. Byłam wdzięczna, że mój pomysł z
przesunięciem łóżka do drzwi nie ujrzał skutku.
Jednym zwinnym ruchem położyłam się na jego brzuchu, a
jego dłonie już od dobrej chwili błądziły po moich plecach.
- Dawno się nie widzieliśmy w takiej sytuacji – mruknął
tym swoim najseksowniejszym tonem, który od samego początku powodował
zwiększenie moje pulsu – chyba czas nadrobić stracony czas.
- Chyba nadajemy na tej samej fali, bo pomyślałam o tym
samym – zalotnie przeczesałam włosy zagarniając grzywkę do tyłu.
Żygadło podniósł się, a ja wygodnie usiadłam na nim
okrakiem. Wzajemnie spijaliśmy ze swoich ust pożądanie, które wzrastało z każdą
kolejną sekundą. Pozbyliśmy się naszych koszulek, napawając się widokiem
naszych półnagich ciał na nowo. Wytoczyłam na jego torsie nową, tylko mi znaną
ścieżkę, a natrafiając na jego pasek bez problemu go rozpięłam. Brakowało mi ciepła bijącego od jego ciała i
bliskości, bez której już nie mogłam normalnie funkcjonować.
- Ej, ej – do pokoju jak grom z jasnego nieba wleciał
Piotrek – kazali mi… o kurczczki.
Gdy tylko nas zobaczył zakrył oczy i powoli zaczął się
wycofywać z powrotem na korytarz.
- Przepraszam – jęknął – Igła mi kazał po Was przyjść.
Demoralizuje mnie pacan jeden!
Szybko narzuciłam na siebie reprezentacyjną bluzę
treningową Łukasza i dołączyłam do strasznie zażenowanego środkowego. W tej
sytuacji to chyba my powinniśmy czuć się głupio.
- Piter, nic się nie stało – klepnęłam go w plecy – to
gdzie mamy się udać?
- Przeszkodziłem Wam i kurde jeszcze… - machnął ręką
widząc jak Żygadło również wychodzi z pokoju – chodźcie, bo Mistrzuniu Krzysiu się
zdenerwuje.
- Mistrzuniu? – zagadnęłam zdziwiona nowym pseudonimem
naszego ukochanego libero.
- Ten debil próbuje rozpalić ognisko dezodorantem, bo
nigdzie nie mógł znaleźć żadnej podpałki, ani gazety, a Guma nie chciał
pożyczyć swoich komiksów z Kaczorem Donaldem – wyjaśnił Nowakowski kiwając z
politowaniem głową.
Ich pomysłowość i brak normalnego myślenia zaczynają mnie
przerażać. Co będzie jak zabraknie kiełbasek? Zaczną jeść swoje palce, bo
nikomu nie będzie się chciało skoczyć na kuchnię i podwędzić z lodówki kilka
sztuk?
Gdy doszliśmy na docelowe miejsce tej popijawy o
konspiracyjnej nazwie „ognisko relaksujące blisko natury” zastaliśmy tam
pobojowisko. Namioty, które rzekomo już od dobrej godziny powinny być
rozstawione leżały prawie nieruszone pod rozłożystym dębem na środku
niewielkiej polanki. Ognisko, które tak zawzięcie rozpalał Mistrzunio Ignaczak,
prawie wygasało, a siatkarzy ani widu, ani słychu. Ach przepraszam słychać to
ich było aż za dobrze!
- Czy Was już do reszty pogrzało? – krzyknęłam
namierzając wzrokiem naszych reprezentantów, którzy już po dobrych kilku
kieliszkach postanowili wykąpać się w jeziorze. Szczegółowiej mówiąc ich
ubrania nie kąpały się z nimi, a leżały porozrzucane na pobliskich krzakach.
- Mam świetny pomysł! – Łukasz zatkał mi usta abym nie
krzyczała na chłopaków.
Zaintrygowany ideą rozgrywającego Piotrek od razu
przystąpił do pracy, a my postanowiliśmy mu pomóc. Zebraliśmy po cichu ubrania
bawiącej się w najlepsze zgrai dużych chłopców i czym prędzej zwialiśmy do
Ośrodka. Gdy tylko znaleźliśmy się w recepcji wybuchliśmy niepohamowanym
śmiechem, prawie tracąc i tak już bardzo nieunormowany oddech.
- Oni Nas zabiją – skwitowałam chowając koszulki do
kantorka pań woźnych.
- Nie będą w stanie – zaśmiał się Piotrek zamykając
pomieszczenie na klucz, który później wrzucił do doniczki z jakąś egzotyczną
rośliną hodowaną przez panią Wandzię.
- Lepiej stąd chodźmy – zaproponował Łukasz, po czym
rozeszliśmy się każde w swoją stronę, to znaczy Piter poszedł do swojego
pokoju, a my nadal staliśmy w recepcji zastanawiając się co będziemy teraz
robić.
- Wiesz co… jeszcze nigdy nie spałam pod namiotem –
wyznałam wpatrując się w czubki swoich ubrudzonych w błocie Air Maxów.
- Da się załatwić – uśmiechnął się i chwytając mnie za
rękę wyprowadził z powrotem na zewnątrz.