sobota, 26 października 2013

ROZDZIAŁ 88.

Zacznijmy od jednych z chyba najoczywistszych prawd: jeśli ktoś ma dwa metry wysokości i waży 100 kilogramów to MUSI dużo jeść.
I tak też było dotychczas. Jedzenie znikało ze stołu w tempie zbliżonym do przejazdu super szybkiego japońskiego samochodu.
Dziś było  i n a c z  e j.
Zazwyczaj zjadający tyle co duży słoń, Zbyszek tym razem zjadł tylko dwie kanapki z zieleniną dla królików (czytaj: sałatą). Podejrzane.
- Czemu nie jecie? Zatruli chleb, czy coś? – nie wytrzymałam i w końcu zadałam to nurtujące mnie pytanie.
- Bo dziś jemy na dworzu – Zati zatarł podstępnie dłonie.
- Jak to na dworze? – zakrztusiłam się herbatą, którą akurat popijałam kolejny kęs mojej super kanapki autorstwa pani Ani z kuchni.
- To jest właśnie ta niespodzianka – Żygadło nonszalancko zarzucił swoją długaśną rękę na moje ramiona – panowie zbierajmy się, bo ognisko samo się nie rozpali.
Pokiwał litościwie głową. Dorosłym chłopcom zachciało się siedzieć wokół ogniska, opowiadać straszne historie i piec na patykach kiełbaski? Noł łej! Siedzenie pośrodku lasu nie jest dla mnie.
Windą wjechałam na nasze piętro i wręcz zabarykadowałam się w swoim pokoju. Byłam w stanie nawet przystawić drzwi łóżkiem, byleby tylko nie iść na to nocne obcowanie z naturą.
- Jesteś już gotowa? – zza drzwi dobiegł mnie głos Łukasza.
- Nigdzie nie idę! – krzyknęłam z drugiego końca pokoju.
- Nawet sobie nie żartuj.. musisz iść!
- Nie mam zamiaru przemycać was przychmielonych! – doskonale wyczułam intencje zawodników. Nie tylko w czasach liceum ognisko równało się alkoholowej popijawie.
- Widać, że jesteś niedoinformowana. Śpimy w namiotach! – wyczułam, że na twarzy rozgrywającego maluje się szeroki uśmiech, a po głowie za pewne chodzą mu jedne z najbrudniejszych myśli – wpuścisz mnie czy będziemy gadać przez ścianę?
Ani drgnęłam. Lubiłam się  z nim drażnić, bo widok rozzłoszczonego Łukasza to miód na moje serce. Nieoczekiwanie poczułam jak do pomieszczenia napływa fala zimniejszego powietrza. Odwróciłam się, a widząc wchodzącego przez uchylone okno Łukasza zaśmiałam się w głos.
- Swego czasu, bodajże w drugiej liceum miałam chłopaka, który również wkradał się do mojego pokoju przez okno. Z tymże on najpierw musiał wspiąć się po drzewie, a nie wyjść na balkon.
- Co nie zmienia faktu, że to było równie romantyczne – zastrzegł przyciągając mnie do siebie.
- Nie… Adam był stanowczo bardziej romantyczniejszy – pokazałam mu język odwracając się w jego stronę plecami.
- Grabisz sobie panno Waroń – złapał mnie za nadgarstek wykonując ruch do siebie.
Wylądowałam wprost w jego ramionach ciężarem swojego ciała powalając go na stojące obok nas łóżko. Byłam wdzięczna, że mój pomysł z przesunięciem łóżka do drzwi nie ujrzał skutku.
Jednym zwinnym ruchem położyłam się na jego brzuchu, a jego dłonie już od dobrej chwili błądziły po moich plecach.
- Dawno się nie widzieliśmy w takiej sytuacji – mruknął tym swoim najseksowniejszym tonem, który od samego początku powodował zwiększenie moje pulsu – chyba czas nadrobić stracony czas.
- Chyba nadajemy na tej samej fali, bo pomyślałam o tym samym – zalotnie przeczesałam włosy zagarniając grzywkę do tyłu.
Żygadło podniósł się, a ja wygodnie usiadłam na nim okrakiem. Wzajemnie spijaliśmy ze swoich ust pożądanie, które wzrastało z każdą kolejną sekundą. Pozbyliśmy się naszych koszulek, napawając się widokiem naszych półnagich ciał na nowo. Wytoczyłam na jego torsie nową, tylko mi znaną ścieżkę, a natrafiając na jego pasek bez problemu go rozpięłam.  Brakowało mi ciepła bijącego od jego ciała i bliskości, bez której już nie mogłam normalnie funkcjonować.
- Ej, ej – do pokoju jak grom z jasnego nieba wleciał Piotrek – kazali mi… o kurczczki.
Gdy tylko nas zobaczył zakrył oczy i powoli zaczął się wycofywać z powrotem na korytarz.
- Przepraszam – jęknął – Igła mi kazał po Was przyjść. Demoralizuje mnie pacan jeden!
Szybko narzuciłam na siebie reprezentacyjną bluzę treningową Łukasza i dołączyłam do strasznie zażenowanego środkowego. W tej sytuacji to chyba my powinniśmy czuć się głupio.
- Piter, nic się nie stało – klepnęłam go w plecy – to gdzie mamy się udać?
- Przeszkodziłem Wam i kurde jeszcze… - machnął ręką widząc jak Żygadło również wychodzi z pokoju – chodźcie, bo Mistrzuniu Krzysiu się zdenerwuje.
- Mistrzuniu? – zagadnęłam zdziwiona nowym pseudonimem naszego ukochanego libero.
- Ten debil próbuje rozpalić ognisko dezodorantem, bo nigdzie nie mógł znaleźć żadnej podpałki, ani gazety, a Guma nie chciał pożyczyć swoich komiksów z Kaczorem Donaldem – wyjaśnił Nowakowski kiwając z politowaniem głową.
Ich pomysłowość i brak normalnego myślenia zaczynają mnie przerażać. Co będzie jak zabraknie kiełbasek? Zaczną jeść swoje palce, bo nikomu nie będzie się chciało skoczyć na kuchnię i podwędzić z lodówki kilka sztuk?
Gdy doszliśmy na docelowe miejsce tej popijawy o konspiracyjnej nazwie „ognisko relaksujące blisko natury” zastaliśmy tam pobojowisko. Namioty, które rzekomo już od dobrej godziny powinny być rozstawione leżały prawie nieruszone pod rozłożystym dębem na środku niewielkiej polanki. Ognisko, które tak zawzięcie rozpalał Mistrzunio Ignaczak, prawie wygasało, a siatkarzy ani widu, ani słychu. Ach przepraszam słychać to ich było aż za dobrze!
- Czy Was już do reszty pogrzało? – krzyknęłam namierzając wzrokiem naszych reprezentantów, którzy już po dobrych kilku kieliszkach postanowili wykąpać się w jeziorze. Szczegółowiej mówiąc ich ubrania nie kąpały się z nimi, a leżały porozrzucane na pobliskich krzakach.
- Mam świetny pomysł! – Łukasz zatkał mi usta abym nie krzyczała na chłopaków.
Zaintrygowany ideą rozgrywającego Piotrek od razu przystąpił do pracy, a my postanowiliśmy mu pomóc. Zebraliśmy po cichu ubrania bawiącej się w najlepsze zgrai dużych chłopców i czym prędzej zwialiśmy do Ośrodka. Gdy tylko znaleźliśmy się w recepcji wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem, prawie tracąc i tak już bardzo nieunormowany oddech.
- Oni Nas zabiją – skwitowałam chowając koszulki do kantorka pań woźnych.
- Nie będą w stanie – zaśmiał się Piotrek zamykając pomieszczenie na klucz, który później wrzucił do doniczki z jakąś egzotyczną rośliną hodowaną przez panią Wandzię.
- Lepiej stąd chodźmy – zaproponował Łukasz, po czym rozeszliśmy się każde w swoją stronę, to znaczy Piter poszedł do swojego pokoju, a my nadal staliśmy w recepcji zastanawiając się co będziemy teraz robić.
- Wiesz co… jeszcze nigdy nie spałam pod namiotem – wyznałam wpatrując się w czubki swoich ubrudzonych w błocie Air Maxów.

- Da się załatwić – uśmiechnął się i chwytając mnie za rękę wyprowadził z powrotem na zewnątrz. 

7 komentarzy:

  1. Piter sierota w takim momencie im przerwał;) Ciekawe w co teraz siatkarze się ubiorą;D
    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha super rozdział, uśmiałam się jak nigdy;)
    Ciekawe co tam dalej będzie się działo;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pit to jak zawsze wie kiedy wejsc hahah :D
    no ciekawie, ciekawie:D
    czekam już na njuu!:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Piotrek to ma wyczucie czasu :) Zawsze wie kiedy wejść. super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne ;) fajny rozdział :)
    Już nie mogę się doczekać następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Buah buah buahahahah :) co oni teraz zrobią? Będzie awantura, tak czuję ;p

    OdpowiedzUsuń