środa, 13 lutego 2013

ROZDZIAŁ 52.

Wszyscy grzebali widelcami w swoich kanadyjskich talerzach. Ogólnie wszystko tu było kanadyjskie. Kanadyjskie nazwy, kanadyjskie krzesła, stoły, talerze, dania. No, ale przecież jesteśmy w Kanadzie, więc jak by mogło być inaczej. Ale wracając do pysznego posiłku niczym na obiadku u babci Winiarskiej, wszyscy oczywiście z przymusowymi uśmiechami przyklejonymi klejem Super Glue do twarzy zachwalali wykwintne dania kanadyjskich kucharek. Tylko Igła siedział i nerwowo stukał o blat stołu swoim sztućcem nie szczędząc przy tym wiązanki przekleństw, bo jak można nie być podjaranym na wieść o jego super newsie. 
- jak pies je to nie szczeka, bo mu miska ucieka 
- to dzisiaj pierwsza złota myśl naszego Gumy, na jego cześć HIP HIP.. - zaczął Bartman
- HURRA! - dokończyła reszta. Zagumny wstał i ładnie podziękował za tak piękną owację i brawa.
- ło panie- jęknął Krzysiek i przybił tzw. facetable lub jak ktoś woli wbił gwoździa w stół
- nie marudźcie bo zupka wystygnie - upomniał wszystkich Ruciak
- ty to nazywasz zupką ? Przecież to są jakieś pomyje! - oburzył się Kurek
- lepsza wodzianka niż pusty żołądek.. - mruknął Jarosz i podstawił sobie pod usta kolejną łyżkę tak bardzo lubianej przez wszystkich siatkarzy "zupki"
- wiecie co, ja chyba powinnam mieć w pokoju jakieś zupki chińskie - oznajmiłam - miłego jedzonka . 
- Madziuchna.. no nie bądź taka, podziel się posiłkiem - błagał Ignaczak, brakowało tylko aby padł na kolana i bym się taka chwycić na te maślane oczka. 
- nie - ucięłam 
- no to się nie dowiecie gdzie wybieramy się po obiadku... jeżeli to coś można w ogóle nazwać obiadkiem..
- nie musisz nam mówić. nie chcemy wiedzieć - burknął Piter mieszając w swojej "zupie" łyżką - o patrzcie niosą drugie danie ! - krzyknął uradowany. 
- ziemniaczki i schabosczyk ! - Kubiakowi aż ślinka poleciała 
- Kubi, uważaj, bo ja nie wiem czy to jest taki nasz polski schabowy, czy może taki jakiś ich.. z dzika lub łosia - naśmiewać się Bartman
- jak z dzika, to ja dziękuję - Michał odsunął talerz i podparł swoją brodę rękami
- solidaryzuje się ze swoimi - ciągnął swoje Zbyszek 
- oj przestańcie.. ten schabowy na pewno nie jest z dzika - machnęłam ręką i jako pierwsza włożyłam do ust kawałek o panierowanego mięsa 
- no a z czego, panno "wszystko wiem najlepiej " Żygadło ? - dopytywał Kurek, a ten jego dziwny wyraz twarzy wyrażał więcej niż tysiąc słów
- panie "jestem super przystojny" Dryja, jak sama nazwa mówi schabowy, czyli ze schabu... - wywróciłam oczami
- a schab, czyli świnia.. a świnia jest bardzo podobna do dzika, bo dzik to taka dzika świnia - rzucił swoją mądrością Możdżonek
- czekajcie, bo ja już nie nadążam... czyli to mięso w końcu jest z dzika czy nie ? - Zatorski dokładnie zbadał wzrokiem zawartość swojego talerza
- tak jakby, to jest.. - mruknęłam
Podjęliśmy szybką, męską decyzję i zrezygnowaliśmy z dzisiejszego posiłku. Potajemnie czmychnęliśmy do mojego pokoju i zajadaliśmy się zupką chińską. O chwała, dla tego, który wymyślił aby w każdym pokoju był elektryczny czajnik i jakaś mini zastawa. Oczywiście moja zacna kolekcja makaronowych przysmaków nie była aż tak obszerna aby wyżywić stado tych głodomorów, ale zawsze coś niż nic, czytaj : schabowe z dzika.
Jak się chwilę później okazało tą superhiperfajną niespodzianką był wyjazd do najlepszego SPA w Kraju Klonowego Liścia. Tak więc, załadowaliśmy nasze cztery litery do Poldka i odjechaliśmy na wyjechane w kosmos popołudnie relaksu. Czujecie moją radość na taki sposób spędzenia kilku godzin? Siedzieć dwie godziny w saunie, a potem jeszcze popływać w basenie i ponudzić się w jacuzzi. No ekstra, po prostu bomba.
W szatni przebraliśmy się, rozebraliśmy się, czy jak tam kto woli i ruszyliśmy tam gdzie nas nogi poniosą. Tak więc część wielkoludów ruszyła na masaże, ale byli strasznie zawiedzeni, bo panie masażystki nie były zręcznymi skośnookimi Azjatkami, tylko... i tu was zaskoczę... KANADYJKAMI!. 
- kto wpadł na pomysł aby masowały nas Kanadyjki... a już się nastawiałem na jakieś japonki.. - zniesmaczony Winiarski wparował do sauny i usadowił się obok mnie
- Michaś, chcę Ci przypomnieć, że jesteśmy w Kandzie, a nie w Japonii, Chinach, czy na Tajwanie... tak więc o pięknych, malutkich Azjatkach możesz zapomnieć - klepnęłam go w udo, ale chyba trochę za mocno, bo dźwięk zderzenia się mojej dłoni z jego skórą, przeszedł chyba przez całe SPA. 
- a pamiętacie jak fajnie było w Nagoi ? - zagaił Igła, który również wparował do "pomieszczenia wypocin i wspomnień". 
- pamiętamy, pamiętamy..
I tak z każdym wypowiedzianym zdaniem na temat Pucharu Świata w japońskiej Nagoi, do sauny przybywało coraz więcej naszych Orzełków, a ja musiałam wysłuchiwać jakich to oni przygód nie przeżyli i jacy to oni super nie są. 
- ja was przepraszam, ale chyba przyszedł czas na moją kąpiel w błocie - pomachałam im ręką na pożegnanie i opuściłam ich tajne zgromadzenie
Doszłam do pomieszczenia, gdzie był dojść spory zbiornik z błotnistą mazią i zrzuciłam swój firmowy szlafrok pozostając tylko w stroju kąpielowym. Ale jak już wiecie, to co piękne i uspokajające nie trwa wiecznie. Więc zgodnie z tą maksymą, którą nasi siatkarze umieją na wyrywki i nawet w nocy o północy po całodniowej libacji wyrecytują każde słowo bez zająknięcia, nasze Złotka wkroczyły na moją strefę samotności i razem ze mną rozkoszowali się... błotem. Tak, wiem jak to dziwnie brzmi ale tak było. Usiedliśmy w okrągłym zbiorniku prawie po szyję zanurzeni w brązowej mazi, Oparłam głowę o kafelki i przymknęłam oczy. Takiego relaksu było mi trzeba.
- o patrzcie nawet hydromasaże i bąbelki tu mają - wyszczerzył się Zati. 
- z tego co wiem to w tej kąpieli nie ma takich nowinek technologicznych - rzuciłam
- bo to nie jest żaden hydromasaż tylko moja noga baranie  - wydarł się Wiśniewski
- a te bąbelki, są zapewne sprawą siedzącego i drzemiącego w najlepsze Ignaczaka - wyjaśnił Żygadło.
Wszyscy czym prędzej opuściliśmy basen i niepostrzeżenie wymknęliśmy się z pomieszczenia, zostawiając Krzysztofa jedynie z jego "bąbelkami". 
Panowie postanowili przemóc swe lęki i oddać swe napięte mięśnie w ręce Kanadyjek. Ja tym czasem udałam się na odświeżającą maseczkę, bo jak już korzystać to na całego. A co mi tam, przecież ja na za to nie płacę.
Po pięciu godzinach intensywnego obijania się i leniuchowania wróciliśmy do hotelu. Chłopaki pobiegli na krótki jogging w celu rozruszania do końca mięśni, a potem wszyscy jak jeden mąż zasiedli przy wieczerzy. No może prawie wszyscy... 

6 komentarzy:

  1. Kocham to opowiadanie ;D Już czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. obstawiam, że zapomnieli o Ignaczaku, który został ze swoim błotem i bąbelkami :-D

    czemu tak mało Łukasza i Magdy razem? :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej zostałaś/zostałeś nominowana/y przezemnie do zabawy Liebster Award więc zapraszam do mnie. http://siatkarzesanajlepsi.blogspot.com/2013/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejuuu..to jest świetne! *_* ale już napewno dużo osób ci to 'powiedziało' (czyt. napisało) więc ja jestem kolejna :D :D
    Oj no...kocham to i tyle ;)
    Czekam na więcej: Marta♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział ;)
    Zapraszam w wolnej chwili do siebie na nowy rozdział http://peryferiesiatkarskie.blog.pl/2013/02/16/rozdzial-25-kazdy-jest-kowalem-wlasnego-losu/

    OdpowiedzUsuń
  6. Niedawno zaczęłam czytać ten blog... chyba w 2-3 wieczorki pochłonęłam wszystkie rozdziały i jestem zachwycona!
    Uwielbiam Twój styl pisania!

    Czekam na więcej! ;*

    OdpowiedzUsuń