piątek, 1 listopada 2013

ROZDZIAŁ 89.

Bo jest paru ludzi, bo jest parę w życiu dobrych chwil.
Bo jest parę złudzeń, które watro mieć by żyć.




Pogoda nie sprzyjała spełnieniu mojego marzenia. Gdy tylko znaleźliśmy się na dworze zaczęło się błyskać i pogrzmiewać. Zanosiło się na burzę.
- Chyba nici z nocowania w namiocie – uznałam zasmucona.
- I z tym sobie poradzę – rozgrywający wypiął dumnie pierś do przodu i oddelegował mnie pod halę.
Posłusznie ruszyłam w stronę ogromnego budynku usytuowanego w centralnej części całego Ośrodka. Natrafiając na zamknięte drzwi usiadłam bezradna na trawniku.
Nieoczekiwanie usłyszałam głośne krzyki. Odwróciłam głowę w stronę z których dochodziły. Pozbawieni ubrań siatkarze biegli w stronę hotelu zasłaniając swoje „atrybuty” gałęziami urwanymi z pobliskich drzew. Zatkałam usta dłońmi, aby przypadkiem się nie zaśmiać i nie zwrócić na siebie uwagi. Szybko wyjęłam z kieszeni spodni telefon i zrobiłam kilka bardzo ciekawych zdjęć.
- Widziałaś to? – rozbawiony Łukasz zaczął prowadzić mnie do tylnego wejścia na halę pod pachą niosąc jakieś metalowe rurki.
- Jutro te zdjęcia będą porozklejane po całym Ośrodku! – złowieszczo zatarłam dłonie.
- I taką okrutną Cię uwielbiam – cmoknął mnie w czoło otwierając kolejne drzwi.
W pomieszczeniu, zwanym potocznie „kanciapą świetlika”, włączyliśmy jedną z lamp oświetlających salę, po czym na samym środku boiska rozłożyliśmy namiot.
- Zapraszam – rozgrywający strzelił swój firmowy uśmiech i jedną ręką otworzył „drzwi”. Weszłam do środka, co zaraz po mnie uczynił też siatkarz. Wewnątrz panowały egipskie ciemności, więc Żygadło z ledwością odszukał swój plecak, z którego jakimś cudem wyjął latarkę.
- Widzę, że jesteś na wszystko przygotowany – pokręciłam z niedowierzeniem głową, wyjmując z kieszeni plecaka kanapki z masłem czekoladowo-orzechowym.
- Wątpiłaś we mnie? – spojrzał na mnie „spod byka” wyciągając termos z gorącą herbatą.
Zjedliśmy prowizoryczną kolację, po czym rozłożyliśmy karimatę i śpiwór.
- To co jeszcze robi się nocując pod namiotem? – spytałam zalotnie przygryzając dolną wargę.
- Opowiada się straszne historię, ale wydaje mi się, że można zrobić coś o wiele fajniejszego.

Jeden szybki ruch Łukasza. Jego ciało przygniatające mnie do podłoża. Jego usta błądzące po mojej szyi. Jego ręce wsuwające się pod bluzę. Sparaliżował mój umysł. Wprawił moje serce w szybsze uderzenia, podwyższył puls, przyśpieszył oddech. Rozpalił wewnątrz mojego organizmu istne ognisko. Zrobiło mi się gorąco, zdjęłam grubą bluzę opatulającą moje ciało. On również pozbył się  w swojej bluzy i koszulki. Uwielbiałam jego umięśniony tors. Błądziłam dłońmi po każdym z jego wyrzeźbionych mięśni, od ramion, aż po sam pasek. Nie pozwolił mi go rozpiąć. Zacisnął moje nadgarstki w swoich dłoniach tuż nad moją głową. Całkowicie przejął kontrolę. Zjeżdżał językiem od moich ust do brzucha, wytyczając tylko jemu znaną trasę na wyimaginowanej mapie mojego ciała.
Wypuścił moje dłonie z silnego uścisku, tylko po co aby pozbawić zarówno mnie jak i siebie spodni.
- Jesteś piękna – wyszeptał przejeżdżając kciukiem po linii mojej talii – taka piękna i tylko moja.
Mój jeden szybki ruch. Użycie niemałej siły. Przyciągnęłam go bliżej siebie, tak że między nasze ciała nie wbiło by się nawet źdźbło trawy. Złączyliśmy nasze wargi w jedność. Pełną pasji i pożądania całość.
Po chwili połykaliśmy już wzrokiem nasze całkiem nagie ciała. Badaliśmy je na nowo, choć i tak znaliśmy je na pamięć.
Po opustoszałej sali echem odbijały się nasze ciche pojękiwania. Kochaliśmy się namiętniej, jakby z większym pożądaniem, na nowo odkrywając radość jaką niosą nasze złączone ciała. Nasze usta niemal w ogóle nie odrywały się od siebie.
Ubrałam bieliznę i bluzę i wraz z Łukaszem, usiedliśmy na jednej z najwyższych trybu, za którą rozpościerało się okno z widokiem na park. Deszcz lał się po szybie strumieniami, bębniąc w dach obiektu. Dodatkowo doszły jeszcze grzmoty i błyskawice. Burza rozpoczęła się na całego.
- Ciekawe jak tam Kosa – Żygadło uśmiechnął się sam do siebie.
- A co z nim nie tak? – zmarszczyłam czoło licząc w  myślach czas pomiędzy grzmotem a błyskiem.
- Panicznie boi się burzy. Pewnie siedzi gdzieś pod łóżkiem trzęsąc się jak galareta.
- To może być ciekawy widok  - zaśmiałam się w głos wyobrażając sobie Grześka w takiej sytuacji – ale i tak wolę spędzić ten czas z Tobą, tutaj.
- Jeszcze niecały miesiąc i będę miał trochę wolnego. Wyjedziemy za miasto, odpoczniemy od głupich pomysłów Igły i szczekania Bobika za drzwiami. Chciałbym też zacząć budować dom.. – westchnął łapiąc mnie za rękę – nasz dom.
Mimowolnie uniosłam kąciki ust do góry i mocniej wtuliłam się w siatkarza.
Nasz dom – to brzmi bardzo poważnie. To taki następny poziom naszego związku, przypieczętowanie tego wszystkiego co razem przeżyliśmy.
Nasz dom – nowe obowiązki, inny porządek dnia i spędzanie ze sobą czasu cały dzień, dokładnie 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- Chodźmy spać – pocałował mnie w czoło i łapiąc za dłoń sprowadził z powrotem na płytę boiska.
Weszliśmy do namiotu i szczelnie zakopaliśmy się w śpiworach. Nie mogłam zasnąć. Męczył mnie ciągły stukot kropli deszczu o dach i nieustające grzmoty.
- Ty też się boisz burzy? – zagadnął rozgrywający mocniej mnie przytulając.
- Niee – szybko zaprzeczyłam – po prostu nie mogę zasnąć.
- To może przełożymy nasze nocowanie w namiocie i wrócimy do hotelu?
- Jestem za! – z uśmiechem na ustach zaczęłam błyskawicznie składać karimatę.
Namiot schowaliśmy do kantorka, aby szybciej móc pokonać trasę dzielącą oba miejsca. Łukasz schował do plecaka tylko pozostałości naszej prowizorycznej kolacji.
Na dworze nie padało. Tam lało jak z cebra! Odległość dzielącą salę i hotel pokonaliśmy w błyskawicznym czasie porównywalnym do wyniku Bolta na setkę, a to przecież nie lada osiągnięcie.  Cali mokrzy, zostawiając za sobą plamy wody doczłapaliśmy się do mojego pokoju, po drodze mijając śpiącego w recepcji Kosoka. Powiesiliśmy ociekające wodą ubrania na suszarce w łazience.
Łóżko jest jednak tysiąc pięćset osiemdziesiąt dwa razy lepsze niż jakiś tam materacyk, a kołdra jest miliard razy cieplejsza niż śpiwór.
- Nie uważasz, że coś jest nie tak? – głos rozgrywającego wyciągnął mnie z otchłani snu,  w której byłam już jedną nogą.
- Co masz na myśli? – zaświeciłam lampkę stojącą na szafce nocnej i bystrym okiem spojrzałam na Łukasza.
- Z pokoju obok dochodzą jakieś dziwne pomruki.

Faktycznie. Zza ściany dało się słyszeć jakiś bełkot i pojękiwania. Zerwaliśmy się na równe nogi i pospiesznie się ubierając wtargnęliśmy do pierwotnego lokum Krzyśka i Łukasza. 






uhuhuhuhuhuhuuh. nie lubię tego -,- 
jest mi smutno. jestem rozczarowana i jest mi tak cholernie dziwnie. 
zabierzcie mnie stąd. 

5 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba;)
    Czekam na kolejny i pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe, ciekawe kogo tam ponosi za ścianą:D
    może Kosa, bojący się burzy?:D
    / nie smutaj, będzie dobrze!:)
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe co bedzie zza scianom

    OdpowiedzUsuń
  4. Spoczko rozdział. Ciekawi mnie co tam za ściana się dzieje :P. Pozdrawiam Dooma :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Już się nie mogłam doczekać kolejnego rozdziału :) bardzo fajny :)

    PS. Nie smuć się, będzie ok ;)

    OdpowiedzUsuń