Bo jest paru ludzi, bo jest parę w życiu dobrych chwil.
Bo jest parę złudzeń, które watro mieć by żyć.
Bo jest parę złudzeń, które watro mieć by żyć.
Pogoda nie sprzyjała spełnieniu mojego marzenia. Gdy
tylko znaleźliśmy się na dworze zaczęło się błyskać i pogrzmiewać. Zanosiło się
na burzę.
- Chyba nici z nocowania w namiocie – uznałam zasmucona.
- I z tym sobie poradzę – rozgrywający wypiął dumnie
pierś do przodu i oddelegował mnie pod halę.
Posłusznie ruszyłam w stronę ogromnego budynku
usytuowanego w centralnej części całego Ośrodka. Natrafiając na zamknięte drzwi
usiadłam bezradna na trawniku.
Nieoczekiwanie usłyszałam głośne krzyki. Odwróciłam głowę
w stronę z których dochodziły. Pozbawieni ubrań siatkarze biegli w stronę
hotelu zasłaniając swoje „atrybuty” gałęziami urwanymi z pobliskich drzew.
Zatkałam usta dłońmi, aby przypadkiem się nie zaśmiać i nie zwrócić na siebie
uwagi. Szybko wyjęłam z kieszeni spodni telefon i zrobiłam kilka bardzo
ciekawych zdjęć.
- Widziałaś to? – rozbawiony Łukasz zaczął prowadzić mnie
do tylnego wejścia na halę pod pachą niosąc jakieś metalowe rurki.
- Jutro te zdjęcia będą porozklejane po całym Ośrodku! –
złowieszczo zatarłam dłonie.
- I taką okrutną Cię uwielbiam – cmoknął mnie w czoło
otwierając kolejne drzwi.
W pomieszczeniu, zwanym potocznie „kanciapą świetlika”,
włączyliśmy jedną z lamp oświetlających salę, po czym na samym środku boiska
rozłożyliśmy namiot.
- Zapraszam – rozgrywający strzelił swój firmowy uśmiech
i jedną ręką otworzył „drzwi”. Weszłam do środka, co zaraz po mnie uczynił też
siatkarz. Wewnątrz panowały egipskie ciemności, więc Żygadło z ledwością
odszukał swój plecak, z którego jakimś cudem wyjął latarkę.
- Widzę, że jesteś na wszystko przygotowany – pokręciłam
z niedowierzeniem głową, wyjmując z kieszeni plecaka kanapki z masłem czekoladowo-orzechowym.
- Wątpiłaś we mnie? – spojrzał na mnie „spod byka”
wyciągając termos z gorącą herbatą.
Zjedliśmy prowizoryczną kolację, po czym rozłożyliśmy
karimatę i śpiwór.
- To co jeszcze robi się nocując pod namiotem? – spytałam
zalotnie przygryzając dolną wargę.
- Opowiada się straszne historię, ale wydaje mi się, że
można zrobić coś o wiele fajniejszego.
Jeden szybki ruch Łukasza. Jego ciało przygniatające mnie
do podłoża. Jego usta błądzące po mojej szyi. Jego ręce wsuwające się pod
bluzę. Sparaliżował mój umysł. Wprawił moje serce w szybsze uderzenia,
podwyższył puls, przyśpieszył oddech. Rozpalił wewnątrz mojego organizmu istne
ognisko. Zrobiło mi się gorąco, zdjęłam grubą bluzę opatulającą moje ciało. On
również pozbył się w swojej bluzy i
koszulki. Uwielbiałam jego umięśniony tors. Błądziłam dłońmi po każdym z jego
wyrzeźbionych mięśni, od ramion, aż po sam pasek. Nie pozwolił mi go rozpiąć.
Zacisnął moje nadgarstki w swoich dłoniach tuż nad moją głową. Całkowicie
przejął kontrolę. Zjeżdżał językiem od moich ust do brzucha, wytyczając tylko
jemu znaną trasę na wyimaginowanej mapie mojego ciała.
Wypuścił moje dłonie z silnego uścisku, tylko po co aby
pozbawić zarówno mnie jak i siebie spodni.
- Jesteś piękna – wyszeptał przejeżdżając kciukiem po
linii mojej talii – taka piękna i tylko moja.
Mój jeden szybki ruch. Użycie niemałej siły.
Przyciągnęłam go bliżej siebie, tak że między nasze ciała nie wbiło by się
nawet źdźbło trawy. Złączyliśmy nasze wargi w jedność. Pełną pasji i pożądania całość.
Po chwili połykaliśmy już wzrokiem nasze całkiem nagie
ciała. Badaliśmy je na nowo, choć i tak znaliśmy je na pamięć.
Po opustoszałej sali echem odbijały się nasze ciche
pojękiwania. Kochaliśmy się namiętniej, jakby z większym pożądaniem, na nowo
odkrywając radość jaką niosą nasze złączone ciała. Nasze usta niemal w ogóle
nie odrywały się od siebie.
Ubrałam bieliznę i bluzę i wraz z Łukaszem, usiedliśmy na
jednej z najwyższych trybu, za którą rozpościerało się okno z widokiem na park.
Deszcz lał się po szybie strumieniami, bębniąc w dach obiektu. Dodatkowo doszły
jeszcze grzmoty i błyskawice. Burza rozpoczęła się na całego.
- Ciekawe jak tam Kosa – Żygadło uśmiechnął się sam do
siebie.
- A co z nim nie tak? – zmarszczyłam czoło licząc w myślach czas pomiędzy grzmotem a błyskiem.
- Panicznie boi się burzy. Pewnie siedzi gdzieś pod
łóżkiem trzęsąc się jak galareta.
- To może być ciekawy widok - zaśmiałam się w głos wyobrażając sobie
Grześka w takiej sytuacji – ale i tak wolę spędzić ten czas z Tobą, tutaj.
- Jeszcze niecały miesiąc i będę miał trochę wolnego.
Wyjedziemy za miasto, odpoczniemy od głupich pomysłów Igły i szczekania Bobika
za drzwiami. Chciałbym też zacząć budować dom.. – westchnął łapiąc mnie za rękę
– nasz dom.
Mimowolnie uniosłam kąciki ust do góry i mocniej wtuliłam
się w siatkarza.
Nasz dom – to
brzmi bardzo poważnie. To taki następny poziom naszego związku,
przypieczętowanie tego wszystkiego co razem przeżyliśmy.
Nasz dom – nowe
obowiązki, inny porządek dnia i spędzanie ze sobą czasu cały dzień, dokładnie
24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- Chodźmy spać – pocałował mnie w czoło i łapiąc za dłoń
sprowadził z powrotem na płytę boiska.
Weszliśmy do namiotu i szczelnie zakopaliśmy się w
śpiworach. Nie mogłam zasnąć. Męczył mnie ciągły stukot kropli deszczu o dach i
nieustające grzmoty.
- Ty też się boisz burzy? – zagadnął rozgrywający mocniej
mnie przytulając.
- Niee – szybko zaprzeczyłam – po prostu nie mogę zasnąć.
- To może przełożymy nasze nocowanie w namiocie i wrócimy
do hotelu?
- Jestem za! – z uśmiechem na ustach zaczęłam
błyskawicznie składać karimatę.
Namiot schowaliśmy do kantorka, aby szybciej móc pokonać
trasę dzielącą oba miejsca. Łukasz schował do plecaka tylko pozostałości naszej
prowizorycznej kolacji.
Na dworze nie padało. Tam lało jak z cebra! Odległość
dzielącą salę i hotel pokonaliśmy w błyskawicznym czasie porównywalnym do
wyniku Bolta na setkę, a to przecież nie lada osiągnięcie. Cali mokrzy, zostawiając za sobą plamy wody
doczłapaliśmy się do mojego pokoju, po drodze mijając śpiącego w recepcji
Kosoka. Powiesiliśmy ociekające wodą ubrania na suszarce w łazience.
Łóżko jest jednak tysiąc pięćset osiemdziesiąt dwa razy
lepsze niż jakiś tam materacyk, a kołdra jest miliard razy cieplejsza niż
śpiwór.
- Nie uważasz, że coś jest nie tak? – głos rozgrywającego
wyciągnął mnie z otchłani snu, w której
byłam już jedną nogą.
- Co masz na myśli? – zaświeciłam lampkę stojącą na
szafce nocnej i bystrym okiem spojrzałam na Łukasza.
- Z pokoju obok dochodzą jakieś dziwne pomruki.
Faktycznie. Zza ściany dało się słyszeć jakiś bełkot i
pojękiwania. Zerwaliśmy się na równe nogi i pospiesznie się ubierając
wtargnęliśmy do pierwotnego lokum Krzyśka i Łukasza.
uhuhuhuhuhuhuuh. nie lubię tego -,-
jest mi smutno. jestem rozczarowana i jest mi tak cholernie dziwnie.
zabierzcie mnie stąd.
Bardzo mi się podoba;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny i pozdrawiam;)
hehe, ciekawe kogo tam ponosi za ścianą:D
OdpowiedzUsuńmoże Kosa, bojący się burzy?:D
/ nie smutaj, będzie dobrze!:)
pozdrawiam :*
Ciekawe co bedzie zza scianom
OdpowiedzUsuńSpoczko rozdział. Ciekawi mnie co tam za ściana się dzieje :P. Pozdrawiam Dooma :).
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogłam doczekać kolejnego rozdziału :) bardzo fajny :)
OdpowiedzUsuńPS. Nie smuć się, będzie ok ;)