piątek, 5 lipca 2013

ROZDZIAŁ 76.

Wiecie jakie to wspaniałe uczucie wejść do ulubionego pokoju, w którym spędza się tyyyyle czasu? Wiecie jakie to wspaniałe uczucie znów położyć się na tym niezbyt wygodnym, skrzypiącym łóżku, włożyć swoje ubrania do tej starej, drewnianej szafy i przejrzeć się w tym prostokątnym lustrze zakupionym gdzieś na chińskim bazarze? Nie wiecie? No i się nie dowiecie! Nie no aż talk wredna nie będę. Powiem Wam, że to uczucie jest wprost nie do opisania.
Głęboko odetchnęłam tym spalskim powietrzem przesiąkniętym zapachem drzew iglastych i kwitnących kwiatów zasadzonych na rabatach przy fontannie.
- nareszcie w domu - westchnęłam siadając na wytartym fotelu na balkonie.
Przejechałam palcem po zakurzonym drewnianopodobnym podłokietniku.
- dom to my dopiero wybudujemy kochanie - Żygadło oparł się o barierkę na przeciwko mnie, zasłaniając mi przy tym tak przyjemnie świecące promienie słoneczne - taki duży z ogrodem i basenem.
Podziałał na moją wyobraźnię. Już widziałam zarys NASZEGO domu. Przestronny, jasny i przede wszystkim przystosowany dla dzieci. Przed domem idealnie przystrzyżony żywopłot, kolorowe tulipany..i Dżizas ja chce już budować ten dom!
- idziemy na miasto! No come on! - z letargu moich rozmyśleń wyrwał mnie głos Zibiego, który przechadzał się alejką razem ze swoim psem - wy tam na górze też!
- myślisz, że jak nie pójdziemy to poszczuje nas Bobkiem? - zażartowałam z trudem podnosząc swoje cztery litery w fotela.
- już sobie wyobrażam jak uciekasz przed tym maluchem - podszedł do mnie i złapał mnie od tylu w pasie opierając swoją głowę o moje ramię.
- spadaj Żygadło - westchnęłam i wyswobodzając się z uścisku rozgrywającego ile sił w nogach zbiegłam po schodach na parter.
- gdzie idziecie? - a już myślałam, że chociaż dziś tego piskliwego głosika już nie usłysze. Myliłam się.
Różowa spódniczka z ledwością przykrywała jej obszerny tyłek, a z jasno żółtej bokserki wylewały się jej cycki.
- idziemy na miasto - oznajmił bezmyślnie Ruciak, w ogóle nie zastanawiając się nad skutkami swojej wypowiedzi.
- idę z wami - krzyknęła uradowana Kostka, a my z mordem w oczach spoglądaliśmy to na Rucka, to na nią.
- NIEEEEEEEEEE! - krzyknął Piter właśnie w taki sposób okazując swoją radość z przybycia nam nowej towarzyszki podróży.
- Konstancja, trener kawał mi Cię zawołać. Musi coś z Tobą ustalić - Ziomek nerwowo podrapał się po karku.
- poczekacie na mnie? - fizjoterapeutka, u której nikt nie chciał się masować, uśmiechnęła się szeroko ukazując przy tym swoje krzywe zęby.
- taa, jasne - odparliśmy zgodnie, po czym odprowadziliśmy rudowłosą do drzwi.
- wiejemy ! - zarządził Łukasz.
Włączyliśmy piąty bieg i jak najszybciej minęliśmy brame ośrodka.
Całą szerokością drogi szliśmy niczym gangsta przez opustoszłą Spałę. Słońce nie pomagało nam w dotarciu do najbliższego sklepu, a chłopaki tak upatrzyli sobie ten na drugim końcu miasta.
- nie mam już siły - jęknęłam widząc zarys górski na którą musieliśmy wejść.
- niech Cię Łukasz poniesie - zaproponował żartobliwie Ignaczak.
Podłapałam pomysł i błagalnie spojrzałam na rozgrywającego.
- spadaj, Waroń - odgryzł się pokazując mi język.
- uuu, grubo - zawył Kubiak - jak chcesz to ja Cię mogę ponosić - zaproponował, sądząc za pewne, że się nie zgodze.
- okej - odparłam zadowlona wdrpując się na jego plecy.
Teraz przewyższałam nawet samego Możdżonka!
- Dziku dotyka Twojej dziewczyny - Bartman podpuszczał Łukasza na wszystkie sposoby, ten jednak pozostał nieugięty. Skubany.
W końcu udało nam się dojść do marketu.
- no ja już mam żelki. Możemy iść - oznajmił Kurek, który cały koszyk wypchał owym przysmakiem.
- wlekliśmy się taki kawał jedynie po jakieś gumowe miśki? - aż mi się słabo robi gdy uświadamiam sobie, że muszę przeżyć z nimi i ich znikomym poziomem inteligencji aż tyle czasu.
- to nie są jakieś gumowe miśki. To są żelki najwyższej produkcji niemieckiej - uświadamiał mnie Bartek, gdy kasjerka kasowała już pięćdziesiąte ósme opakowanie.
- cudze chwalicie swego nie znacie - zaśmiał się Winiar wykładając na taśmociąg zupki chińskie produkcji firmy Knorr.
- i kto to mówi. Nie powinieneś reklamować firmy Winiary? - fuknął Kuraś wyciągając z koszyka swoje firmowe serki homogenizowany.
- Winiary dobre pomysły, dobry smak - zanucił Piter, za co wszyscy zamiast obsypać go oklaskami, zgromili spojrzeniem. Talentu wokalnego ten nasz Piotr nie ma, oj nie ma.
Gdy w końcu każdy niósł już coś w swojej niby ekologicznej reklamówce mogliśmy opuścić market i udać się w jakże smętnie zapowiadającą się drogę powrotną. A może jednak nie będzie aż tak smętna? Po minie nadchodzącego Bartmana jestem tego niemal w stu procentach pewna.
- nie ma Bobka! - krzyknął zrozpaczony atakujący chowając swoją twarz w dłonie.

5 komentarzy:

  1. Fajny rozdział;) Ach ten Bartek i jego żelki;d Świetnie się czyta to co piszesz;) Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie :D
    Czytam je z uśmiechem na ustach ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne :)
    Chciałabym ich tak na zakupach spotkać :)
    Pozdrawiam serdecznie
    Zapraszam do siebie: http://pasio-passione.blogspot.com/2013/07/piatka.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pod wrażeniem Twojego bloga, dlatego też nominowałam Cię do Liebster Awards.
    Szczegóły: http://pasio-passione.blogspot.com/2013/07/liebster-awards.html

    OdpowiedzUsuń