poniedziałek, 8 lipca 2013

ROZDZIAŁ 77.

Wypady z przyjaciółmi powinny kończyć się happyendem, a nie tak jak prawie zawsze u nas jakąś przypadkową sytuacją zmierzającą do tragicznego końca. Bo gdzie my znajdziemy małego Yorka wśród upalnego miasta i wielkich lasów otaczających całą Spałe?
- Jak to nie ma? - Możdżon uniósł wzrok znad paczki czekoladowych ciasteczek.
- Przywiązałem smycz do takiej rurki, jak wróciłem Bobka już nie było - lamentował atakujący już prawie nie powstrzymując łez. Faceci nie płaczą, panie Bartman.
- Aby pies był przywiązanany smycz musi być przypięta zarówno do tej rurki jak i do obroży - Zagumny dokładnie przestudiował instrukcje obsługi smyczy.
- Zibi przysiąłeś końcówkę smyczy do obroży Bobka? - delikatnie dotknęłam ramienia siatkarza.
- Zapomiałem - burknął oburzony.
Załamaliśmy ręce. Przybliliśmy miliard sto dwadzieścia osiem facepalm'ów i ledwo co udało nam się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem, niepohamowanym śmiechem.
- Przestaniecie się śmiać i pomożecie szukać Bobka, czy mam iść sam? - uuuUwaga Bartman zaraz wybuchnie jak wulkan na Islandii.
Jak się pewnie domyślacie reprezentaja polski w piłce siatkowej mężczyzn jest bardzo dobroduszną, pomocną i w ogóle tacy super hiroł z nich.
Znów przemierzaliśmy Spalskie ulice, uliczki, kąty, zakątki i i kilka sklepów, w których zakupiliśmy kolejne tony słodyczy.
- Znowu ślepa uliczka - westchnęłam piętnasty już raz widząc przed sobą ceglany mur.
- No to może wystarczy jej założyć okulary. Co? Nie pomyśleliście. Nic nie macie w tych pustych głowach - Kłos razem z Zatorskim podzielili się z wszystkimi swoją błyskotliwą ideą. I kto tu ma pustkę w głowie?
Postanowiliśmy przemilczeć ich wypowiedź aby jeszcze bardziej nie pogrążać młodych siatkarzy. Jeszcze się speszą, czy coś.

Po czterech godzinach dwudziestu ośmiu minutach i czterdziestu dwóch sekundach, ze zdartymi od nawoływania psa, oblani potem zrobiliśmy do ośrodka po bezowocnych poszukiwaniach. Zmęczeni opadliśmy na kanapie w strefie relaksacyjnej, a nasz oddany sługa, po dostaniu zaliczki w kwocie ośmiu złotych piętnastu groszy i zużytej gumie do żucia poszedł nam po zimne napoje. Po chwili nasz wspaniały KaroLLo przyszedł naładowany zinnymi puszkami popularnej coli w czerwonych puszkach.
- Podziel się radością Ty i Misiek - Winiar odczytał napis na swojej puszce.
- Forever alone - podsumował rozweselony Igła.
- Zamroziłem sobie język - wybełkotał Kubiak.
- Dobrze, że sobie mózgu nie zamroziłeś - zaśmiałam się przykładając usta do krawędzi aluminiowego walca.
- Przecież on nie ma mózgu - prychnął Kurek, który dopiero co oderwał swoje niebieskie patrzadła od ekranu dotykowego telefonu. Asica mu już nawet spokojnie coli nie daje wypić.
W czasie gdy my przeżywaliśmy chwilę orzeźwienia i schłodzenia swoich rozgrzanych organizów nasz niezastąpiony atakujący - Zbigniew Bartman - siedział pochylony nad ekranem swojego laptopa i namiętnie wciskał kolejne klawisze tworząc ogłoszenie o zaginięciu swojego pupila. 
Gdy tylko skończył znów wybraliśmy się w maraton po Spale rozwieszając na słupach i tablicach nasze ogłoszenie. Chłopaki wciskali kartki w ręce napotkanych przechodniów.
Bobek dalej nie wrócił.

- A jak on już nie wróci? - Zibi ciągle nie mógł pogodzić się z nagłą utratą swojego ulubieńca i nawet przy kolacji poruszył temat jego zniknięcia.
- Zbyszek nie martw się. Bobik na pewno się znajdzie - próbowałam go jakoś pocieszyć.
- Wabi się Bobek nie Bobik - mruknął, po czym kawałek jajecznicy wylądował w jego buzi.
- Przepraszam - odparłam pełna skruchy.
Zaraz po kolacji każdy rozszedł się do swoich pokoi, a Możdżonek z Zagumnym zaproponowali, że ułożą jutrzejszy plan poszukiwania małego Yorka.

Już od rana każdy z nas chodził z dokładnym planem miasteczka i okolic. Wszyscy dokładnie zaznaczali obszary swoich poszukiwań, które miały się zaczął zaraz przed śniadaniem, a trwać aż do do pierwszego treningu, czyli czekały nas bite trzy godziny chodzenia po lasach i nawoływania Bobika, Bobencja, Bobka, czy jak mu tam było.
Nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i chwytając butelkę schłodzonej wody zjawiłam się na zbiórkę.
Gdy wszyscy zebrali się już przy fontannie naszym oczom ukazała się długonoga blondynka, która powoli kroczyła w naszą stronę.
- Przepraszam - chrząknęła - szukam Zbigniewa Bartmana.
- To ja - Zibi podszedł do kobiety, która stała kilkanaście kroków od nas.
- Widziałam ogłoszenie i chyba dziś jest pana szczęśliwy dzień - zaśmiała się i ze swojej specjalnej torby na psy wyjęła Bobka - wyszłam wczoraj z moją Sonią na spacer... - zaczęła swoją opowieść, a my dyskretnie daliśmy sobie znaki, żeby pozostawić ich samych.
- Chyba muszę kupić sobie psa - westchnął Nowakowski i opadł na skórzaną kanapę.
- Żebyśmy musieli za nim latać po całej Spale. Nie dzięki - burknął Kurek próbując wydobyć z automatu puszkę schłodzonego napoju.
- Będę podrywał na niego laski - środkowy zaśmiał się złowieszczo ukazując swój perfekcyjny zgryz.
Banda idiotów. Po prostu banda idiotów.
- Zwiewamy stąd - ryknął Żygadło - zło wcielone na drugiej. 

2 komentarze:

  1. Zibi taki z zewnątrz twardziel, a w środku wrażliwy facet jest;) Dobrze, że piesek się znalazł;) Jak zawsze fajny i momentami zabawny rozdział;) Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na XVI zsiatkowkacalezycie.blogspot.com

      Usuń