Znam cię na pamięć, ty mnie pewnie też.
Nie muszę nic mówić, jak nikt rozumiesz mnie.
Nie muszę nic mówić, jak nikt rozumiesz mnie.
Hurraoptymizm. Nieopisana radość. Niepohamowane szczęście,
a nawet i łzy. Z takimi oto nastrojami opuszczamy autokar tuż pod Głową Cukru,
czymkolwiek ona jest.
Kierowca szeroko się do uśmiechnął, wiec odwzajemniłam
gest i wyszłam na zewnątrz. Powoli zaczynałam mieć dość brazylijskiego słońca i
upału, ale przecież następnym razem w Rio mogę być za kilka lat, albo w ogóle
już tu nie zawitam.
- Zbiórka! – krzyknęłam wskazując siatkarzom na krawężnik,
wzdłuż którego mieli się ustawić w dwu szeregu.
Jednakże w słowniku naszych reprezentantów pojęcie zbiórki w dwuszeregu nie istnieje. Zati popędził
gdzieś do kramów kupować pamiątki, Zibi zaczął obracać się za kręcącymi tym co w genach mama dała brazylijskimi
dziewczynami, a reszta z tępym wyrazem
twarzy wpatrywała się we mnie z dziwnymi uśmieszkami pod nosem.
- Daruj nam opowieści przewodnika, bo Guma streścił nam
pół Wikipedii w czasie gdy ty spałaś – mruknął Bartman podnosząc okulary
słoneczne do góry, aby kolejny raz zerknąć na zgrabne nogi przechodzących
mieszkanek państwa kanarków.
- Psujecie mi całą zabawę – fuknęłam obracając się na
pięcie – dobierzcie się w dwójki i maszerujcie za mną!
- Boże, Ziomek jak Ty z nią wytrzymujesz? Ja bym już
zwariował – Igła załamał ręce człapiąc nogami, i co chwilę nadeptując mi na
pięty.
- Na to już za późno, Krzysiu – parsknęłam machając
trzymanymi w dłoni biletami.
Podeszłam do kasy, w celu okazania stosika kartonowych
prostokątów z motywem brazylijskiej flagi. Profesjonalną angielszczyzną
porozumiałam się z dość młodą dziewczyną, która z wręcz nienaturalnie wielkim
uśmiechem przyglądała się mojej twarzy.
- Ludzie tu są dziwni. Patrzą się na mnie z dziwnymi
uśmieszkami. Źle wyglądam, czy co? – zmarszczyłam czoło rozdając chłopakom wejściówki
na kolejkę linową.
- Skądże znowu, wyglądasz dziś bardzo pięknie. Zresztą jak
zawsze – komplementował mnie Winiarski, a ja pod wpływem jego magnetycznych
oczu uwierzyłabym w każde słowo.
Zajęliśmy swoje miejsca na podwójnych ławeczkach, które
powoli wznosiły się do góry. Na dole pozostawiliśmy Bartosza, który przez swój
lęk wysokości nie odważył się wjechać na szczyt 396 metrową górę, i Piotra,
który postanowił dotrzymać towarzystwa swojemu współlokatorowi.
Podziwiałam rozciągające się na prawo i lewo piękne
krajobrazy. Przed nami malowała się lazurowe
morze, a pod czubki zielonych drzew. Widok zapierał dech w piersiach, a jeszcze
piękniej było na zrobionym na szczycie Głowy Cukru punkcie widokowym.
- No to może cyknę Wam fotkę? – zaproponował Ignaczak,
gdy w objęciach Łukasza podziwialiśmy niekończący się ocean.
- A może lepiej nie? – Kubiak odciągnął naszego libero na
bok – o, patrz! Tutaj cyknij Możdżonowi!
- Jakoś dzisiaj dziwnie się zachowują – westchnęłam nasuwając
na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Wydaje Ci się. Wczesne wstawanie im nie służy – Łukasz machnął
ręką i pocałował mnie w policzek.
Chwilę później zjeżdżaliśmy już w dół, gdzie czekała na
nas zniecierpliwiona dwójka siatkarzy. Po zakupie tysiąca pamiątek, figurek,
obrazków i magnesów odnaleźliśmy na parkingu nasz autokar i wyruszyliśmy do
drugiego z trzech punktów naszej wycieczki krajoznawczej. Tam czekała już na
nas pani przewodnik.
- To gdzie ta piękna, długonoga Brazylijka? – nasz napalony
Bartman wybiegł z autobusu jak strzała.
- Przedstawiam Wam Elizabeth Gless – uśmiechnęłam się
wskazując na kobietę w wieku około czterdziestu lat, z wylewającym się spod
krótkich spodenek cellulitem Zibi, Misiu, możesz już zarywać.
Owa kobieta oprowadził nas po Stadionie
Maracana. Z pasją opowiadała o każdym zakątku budowli, w której może
zasiąść zaledwie 103 tysiące kibiców
piłki nożnej. A gdyby tak zrobić tam mecz siatkówki polskiej reprezentacji?
Nasza pani przewodnik w skrócie opowiedziała nam o
mijanych za oknem autobusu zabytkach, po czym pozostawiła nas samych sobie na
wielkiej plaży Copacabana.
Związałam włosy w kitkę, po czym rozłożyłam na nagrzanym
piasku ręcznik plażowy i zdjęłam zbędne ubrania pozostając jedynie z stroju
kąpielowym. Chłopaki poszli pływać, lub przynajmniej próbować nie zatonąć, a ja
w spokoju nagrzewałam się dającą poczucie szczęścia i radości energię słońca,
które notabene, tutaj w Brazylii, grzeje jakoś inaczej niż w Polsce.
- Popływała być z Nami – mruknął Ignaczak zajmując
większą połowę mojego niezbyt dużych rozmiarów kocyka w delfiny.
- Ale jak nie chcesz to wcale nie musisz, co nie Krzysiu?
– wysyczał niemal przez zaciśnięte zęby Kurek, charakterystycznie rozszerzając
źrenice.
To zaczynało się robić naprawdę dziwne i denerwujące. Od samego
rana coś przede mną ukrywali, niczym jakaś konspiracja, a przecież ja zawsze
chce dla nich jak najlepiej.
Usiadłam na ręczniku przesypując piasek między palcami,
po chwili przysiadł się do mnie Żygadło delikatnie gładząc dłonią moje udo. Przez
moje ciało przeszły takie przyjemnie dreszczem, zresztą jak zawsze gdy nasze
ciała się stykają. Wytwarza się między nami istne napięcie elektryczne, a każdy
kontakt może spowodować porażenie prądem, i to w ten pozytywny sposób.
- Nie miej mi nic za złe, dobrze? – zagaił nagle kładąc
się na ręczniku.
- Nie wiem o co Ci chodzi, ale trochę mnie przestraszyłeś
– obróciłam się do niego przodem i zaczęłam kreślić wzroki na jego umięśnionym
brzuchu.
- Nie musisz się bać, to nic takiego – posłał w moim
kierunku wielki uśmiech, który rozwiał wszystkie niepewności.
- To może tak cykniemy sobie fotkę na Copacabana Beach? –
zaproponowałam entuzjastycznie wyjmując z plecaka aparat.
- Czemu nie – wzruszył ramionami i podniósł się z pozycji
leżącej do siedzącej.
Zrobiłam kilkanaście samojebek, których za pewne pozazdrościł
by nam Karol Kłos, który niestety nie wyruszył z nami na podbój Brazylii, a
szkoda, bo byłoby dość zabawnie. W końcu po długiej sesji fotograficznej
postanowiłam obejrzeć fotografię. Zaczęłam od zdjęć ze szczytu Głowy Cukru,
przez te ze stadionu, a skończywszy na tych, na których zależało mi
najbardziej. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze z nich miałam ochotę zabić każdego z
siatkarzy po kolei, a później zmielić ich ciała i dać psom na pożarcie.
***
nie wiem co z tego wyszło, ale macie coś takiego tam na górze.
jestem rozbita.