wtorek, 22 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 107

Spała. Znów minęliśmy zieloną tabliczkę z nazwą tej miejscowości. Znów przed nami rysował się gmach hotelu i sportowych obiektów. Znów siatkarze przyjechali wylewać tutaj siódme poty na treningach, a potem wyjechać, tym razem miało przywitać nas bułgarskie powietrze.
Zaraz po obowiązkowej, choć przez nikogo nie przestrzeganej po kolacyjnej drzemce zostałam siłą zaciągnięta do stołówki przed którą czekał już Łukasz.
- Wiesz może co się tutaj do cholery dzieje? – spytałam łapiąc dłoń rozgrywającego.
- Igła jest zdolny do wszystkiego – odparł muskając moją skroń.
- Wchodzimy? – zadarłam głowę do góry aby spojrzeć w jego oczy.
- Wchodzimy – popchnął białe drewniano podobne drzwi. 
Gdy tylko przekroczyliśmy próg zostaliśmy oblani bezalkoholowymi szampanami. W pomieszczeniu rozległa się ogromna wrzawa i oklaski, niczym po wygraniu ważnego turnieju.
- Dzisiaj świętujemy podwójnie – zaśmiał się Kurek, a zza drzwi prowadzących do kuchni wyszła Aśka pchając metalowy wózek kuchenny, na którym ustawiono ogromnych rozmiarów tort czekoladowy.  
- Jesteście wspaniali – odparłam wzruszona przytulając każdego z osobna.
- Po prostu dbamy aby w przyszłości miał kto za nas grać – Żygadło wzruszył ramionami.
- Wiedziałeś co oni tutaj szykują? – zapytałam oburzona na co Łukasz tylko zamknął mnie w szczelnym uścisku.
I jak tu nie kochać siatkarzy?
Pod koniec imprezy dołączył do nas również trener Anastasi i osobiście złożył nam gratulacje oraz wypił kieliszek bezalkoholowego trunku. To nic, że pod stołami siatkarze ukrywali o wiele mocniejsze alkohole. To nic, że połowa siatkarskiej śmietanki naszego kraju, na czele z El Capitano i pierwszym młotem naszej reprezentacji była już nieźle wstawiona i z trudem utrzymywała pozycję pionową w czasie wizyty szkoleniowca.
- Jutro rano widzę wszystkich na treningu – dodał na odchodne Andrea.
- Tak jest! – zasalutował mu Zibi próbując nie spaść z krzesełka.
- Obawiam się, że z waszym porannym treningiem mogą być niewielkie problemy – zaśmiałam się widząc śpiącego pod ścianą Zatiego – lepiej się już rozejdźmy.
- Ale przecież jest tak fajnie! – krzyknął Igła, który w owej chwili przytulał się do Zagumnego – prawda Iwonko? Wreszcie mamy spokój od dzieci.
- Tak, tak kochanie – odparł Paweł puszczając w naszym kierunku perskiego oko – chodźmy już do pokoju.
- Och tak. Masz rację, korzystajmy póki możemy.
Z trudem powtrzymałam się od wybuchnięcia niepohamowanym śmiechem, który obudziłby pewnie trzy/czwarte mieszkających tutaj sportowców.
Żygadło, który na szczęście uchował się jedynie po dwóch kieliszkach pomógł mi odholować resztę towarzystwa do odpowiednich kwater i posprzątać pozostawiony na stołówce bałagan.
- Zmęczona? – zapytał gdy odświeżona wychodziłam z łazienki.
- Jak cholera, ale za to bardzo szczęśliwa – uśmiechnęłam się przytulając do jego boku.
- A myślisz, że mógłbym kochać się teraz ze swoją najpiękniejszą na świecie dziewczyną? – musnął nosem mój policzek błądząc dłoniom wśród burzy moich włosów.
- Myślę, że jest to do wykonania – odparłam siadając na nim okrakiem.
- Nie zrobimy krzywdy maleństwu? – spytał układając dłonie na moich biodrach.
- Nie – westchnęłam pochylając się nad nim i składając na jego ustach namiętny pocałunek.
Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ciepłego oddechu na mojej skórze, dłoni wywołujących dreszcze i ust, które łącząc się z moimi powodowały, że moje ciało zalewała fala ciepła.

Na śniadaniu nie pojawił się praktycznie żaden z kadrowiczów Anastasiego. Każdy z nich zmagał się z kacem mordercą w czeluściach własnego pokoju.
- Przecież oni nie wstaną na trening. Andrea nas zabije! – załamałam ręce wracając po obchodzie pokoi chłopaków. Każdy z nich jeszcze smacznie spał bądź użerał się z bólem głowy.
- Nie panikuj Złotko. Na pewno będzie dobrze – pocieszał mnie Łukasz.
- Będzie dobrze, mówisz? A widziałeś co się dzieje w Twoim pokoju? Ignaczak oplótł się wokół Gumy niczym winorośl wokół tyczki! – krzyknęłam zdenerwowana – nie chce być w pobliżu, gdy oni się obudzą.
- Za to ja chce być tam teraz – rozgrywający aż klasnął w dłonie i pobiegł do sąsiedniego pokoju, by po chwili z krzysiową kamerą w ręku uwiecznić zaistniałą sytuację.
Ustawił ją później wprost naprzeciwko łóżka, żeby nagrać pobudkę „małżeństwa” Ignaczaków, a następnie po cichu opuścił pomieszczenie.

- Idę ratować tyłki tym debilom – westchnęłam udając się do trenerskiego pokoju. 

niedziela, 16 marca 2014

ROZDZIAŁ 106.

Już tego samego wieczora wracaliśmy do Polski. Nie mogliśmy tracić czasu, bo już za osiemnaście dni mieliśmy zmierzyć się z pierwszym przeciwnikiem na drodze do półfinałów. Jeszcze nie znaliśmy przeciwnika, ale już nasza największa sportowa duma koncentrowała się na wygranej. Tym razem Związkowi udało się załatwić samolot, dlatego już w okolicach północy byliśmy w Spale. Trener dał swoim podopiecznym całe trzy dni odpoczynku, więc nie tracąc ani chwili razem z Łukaszem od razu wyruszyliśmy w drogę do Rzeszowa. Rozgrywający ciągle mówił o tym jaki jest szczęśliwy z tego, że w moim ciele rozwija się nasze dziecko. Nad ranem byliśmy już na miejscu.
- Wstawaj śpiochu – szturchnął mnie odpinając pasy.
- Już jesteśmy? – ziewnęłam rozcierając zaspane oczy.
- Podjechałem pod Twoje mieszkanie, stwierdziłem, że będziesz chciała się przebrać w jakieś wygodne ubrania, a u mnie nic nie ma – wyjaśnił wyjmując torby z bagażnika.
Otwierając drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą. Wreszcie byłam w swoich własnych czterech kątach, gdzie czułam się najlepiej.
- Chodźmy spać. Jesteś zmęczony – pociągnęłam siatkarza za rękaw.
- Tak się właśnie zastanawiam, że przecież nie powiedzieliśmy reszcie drużyny, że jesteś w ciąży. Tylko Krzysiek wie, a reszta pewnie się tylko domyśla.
- Łukasz, a Ty ciągle o tym samym? – westchnęła rozpaczliwie, choć na mojej twarzy widniał szeroki uśmiech – Najpierw umówię się z ginekologiem na wizytę. Zadzwonię później do Aśki, może poda mi namiary na swojego lekarza.
- Strasznie się cieszę! – krzyknął, po czym podniósł mnie do góry i kilkakrotnie obrócił wokół własnej osi.
Po ucięciu sobie kilkugodzinnej drzemki wykonałam telefon do Joanny. Odebrał Bartek, ale szybko przekazał własność swojej żonie. Po kilku minutach dzierżyłam w dłoniach karteczkę z szeregiem dziewięciu cyfr, które zaraz kolejno wciskałam na klawiaturze telefonu.
- Gdzie tak dzwonisz? – dopytywał Żygadło, który dopiero się przebudził.
Uciszyłam Go słysząc w głośniku głos recepcjonistki. Miałam sporo szczęścia, bo kobieta skojarzyła mnie jako dziewczynę Łukasza i znalazła wolny termin już następnego dnia. Nie chcieliśmy tracić cennego czasu i pięknej pogody, dlatego wyruszyliśmy na mały spacer po Rzeszowie, który zakończyliśmy zakupowym szaleństwem w Centrum Handlowym. Pod koniec naszej wędrówki udaliśmy się do małej kawiarenki ulokowanej niedaleko mojego mieszkania.
- Na co masz ochotę? – zapytał przeglądając wypełnioną po brzegi słodkościami kartę menu – To tak jakby nasza pierwsza randka od bardzo dawna.
- Masz rację – westchnęłam – Dlatego niezmiernie cieszę się naszą dzisiejszą spontaniczną randką – zaśmiałam się perliście.
Przez dłuższy czas oboje patrzyliśmy na apetycznie wyglądające kawałki ciasta.
- Rozważam wybór Wu-Zetki, albo sernika – mruknęłam widząc, że Łukasz już dawno zdecydował co zamówi.
- Weź oby dwa – wzruszył ramionami.
- Chcesz żebym się szybciej roztyła? – popatrzyłam na niego złowrogo.
- W takim razie weź sernik – westchnął ciężko.
- Nie, nie, nie. Poproszę tiramisu – uśmiechnęłam się do kelnerki, która akurat w tej chwili zjawiła się koło naszego stolika.
Żygadło zamówił szarlotkę i czekoladę na gorąco. Zamówienie przyszło w ekspresowym tempie. Kelnerka z szalonym uśmiechem na ustach nieśmiało poprosiła rozgrywającego o autograf.
- To wszystko zaczyna mnie już denerwować. Nie mogę nawet wyjść z moją dziewczyną na spontaniczną randkę, bo cały czas ktoś prosi o zdjęcia, czy podpisy – mruknął niezadowolony.
Faktycznie, w ciągu dzisiejszego dnia kilkakrotnie Łukasz musiał przerywać zakupy, czy rozmowę ze mną, aby uraczyć fana kilkusekundowym spotkaniem. Nie miałam mu tego za złe, bo wiem, że rozdawanie autografów jest częścią jego życia, a ilość fanów siatkówki w Polsce ciągle wzrasta. Tym razem bycie poniekąd sławną i rozpoznawalną osobą bardzo przeszkadzała siatkarzowi.
- Tak mało czasu mogę spędzić tylko z Tobą, a na każdym kroku ktoś mi to utrudnia – fuknął zanurzając widelczyk w kawałku swojego ciasta – Dziwię się, że jeszcze ze mną jesteś.
- Misiu – przysunęłam się do niego, bo na szczęście zajęliśmy miejsca na kanapie po jednej stronie małego, kwadratowego stoliczka – Nawet nie waż się tak mówić. Kocham Cię i Twoja praca w ogóle mi nie przeszkadza.
- Życie z siatkarzem potrafi być utrapieniem – westchnął obejmując mnie ramieniem.
- Zdaje sobie sprawę i wiem na co się piszę. Tutaj – ułożyłam jego dłoń na swoim brzuchu – rozwija się nasze dziecko i zapewne jest bardzo dumne z osiągnięć swojego tatusia, tak jak jego mama.
Na twarzy Łukasza pojawił się wielki uśmiech, a już chwilę później jego usta musnęły moje.
- Teraz to Ty będziesz musiał znosić moje ciążowe humorki – zaśmiałam się.

- Przyjmuje wyzwanie – odparł – ale teraz pozwolisz, że skosztuje Twojego kawałka ciasta.





GŁOSUJEMY: 

poniedziałek, 17 lutego 2014

ROZDZIAŁ 105

Wieczorem zaczęliśmy świętowanie. Kurek z zaszklonymi oczami wpadł do naszego pokoju i oznajmił, że Aśka jest w ciąży, po czym znowu napotkałam się z wymownym wzrokiem Ignaczaka. Gdy tylko Jarski dowiedział się o szczęściu przyjaciela wybiegł jak poparzony z hotelu, a już po chwili wrócił  z kilkunastoma butelkami bezalkoholowego szampana dla dzieci. Zebraliśmy się w sali konferencyjnej i razem ze sztabem szkoleniowym świętowaliśmy ten ważny dla naszego przyjmującego dzień. Do późnego wieczora fizjoterapeuci ratowali zmęczone i strenowane mięśnie. Łukasz wrócił dość wcześnie z masażu dlatego mieliśmy chwilę dla siebie. Usiedliśmy na kocu rozłożonym na balkonowych kafelkach i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone finlandzkie niebo. Rozgrywający bawił się kosmykiem moich włosów, a ja wdychałam zapach jego perfum.
- Fajnie byłoby gdybyś była w ciąży – zaczął układając dłonie na moim brzuchu.
- Serio tego chcesz? – uniosłam brwi w geście zdziwienia.
- Byłym wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi – przyznał całując mnie w czubek nosa.
- Zawsze inaczej wyobrażałam sobie moje życie. No wiesz, najpierw zaręczyny, później ślub i dopiero dziecko. Tak tradycyjnie – odparłam podsumowując wszystkie moje młodzieńcze pragnienia.
- Jestem już starym facetem i chcę jak najszybciej się z tym wszystkim uporać – westchnął.
- Przestań tak gadać. Wcale nie jesteś stary – uderzyłam go zadziornie w ramię.
- Między nami jest jakieś dziesięć lat różnicy – zauważa trafnie.
- Co nie zmienia faktu, że cholernie Cię kocham – szeptam, po czym przysuwam się bliżej niego łącząc nasze usta w pocałunku.
Zawsze, gdy tylko nasze wargi się stykają czuję coś niesamowitego. Moje ciało przechodzi wtedy bardzo przyjemna fala ciepła, która wychodzi wprost z mojego serca. Nosem wodził po moim policzku, a jego dłonie błądziły po moim ciele.
- Fajnie tutaj, co nie? – dobiegł nas cichy głos Bartka, który stał na sąsiednim balkonie i w skupieniu obserwował księżyc.
- Bardzo romantycznie – zaśmiał się Żygadło cmokając mnie w policzek.
- Macie rację. Szkoda, że nie ma tu Aśki – westchnął.
- Już za niedługo się spotkacie – posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech – Lepiej mów jak się czujesz jako przyszły ojciec!
- Jestem cały w skowronkach. Teraz to nawet zburzone wody Pacyfiku nie są mi straszne – mówił prawie skacząc z rozpierającej go radości.
Spojrzałam na Łukasza, który tylko uśmiechał się pod nosem. Okręciłam się szczelniej kocem i przyległam do jego torsu wsłuchując się w opowieści przyjmującego o niedalekiej przyszłości państwa Kurek.

Turniej rozpoczęliśmy z wysokiej półki, pokonując reprezentację gospodarzy trzy do zera. Z uśmiechami na ustach wróciliśmy do hotelu wiedząc, że nic nie może stanąć nam na drodze do finałów w bułgarskiej Sofii. Jeszcze bardziej uświadomiła nas w tym wygrana nad siatkarzami z kraju klonowego liścia, którzy również musieli uznać naszą wyższość i zejść z boiska z zerowym dorobkiem punktowym.
Trzeciego turniejowego dnia już od samego rana nasze Orzełki nie mogły usiedzieć w miejscu. Tak bardzo śpieszyło im się do wywalczenia ostatnich punktów tego etapu Ligii Światowej. Na przeszkodzie stanęła nam tylko legendarna, choć już nie niepokonana Brazylia.
Jeszcze przed śniadaniem Łukasz zatrzymał mnie w pokoju.
- Zrób coś dla mnie – poprosił przytulając się do moich pleców.
Po chwili w mojej ręce znalazł się test ciążowy, a rozgrywający delikatnie się uśmiechając pchnął mnie w stronę łazienkowych drzwi.

Na halę dostałam się na godzinę przed meczem razem ze statystykami. Nasza reprezentacja rozgrzewała się tam już kilka godzin, bo wyjechali zaraz po śniadaniu.
Po odśpiewaniu hymnów zawodnicy zebrali się wokół trenerów wsłuchując się w ich ostatnie pouczenia.
- Co Ty taka rozmarzona? – spytał mnie Ignaczak, który zszedł boiska, bo na zagrywce pojawił się Piotrek.
Z tego całego roztargnienia nawet nie zauważyłam, że spotkanie już się rozpoczęło i podopieczni Anastasiego wyrobili już sobie kilkupunktową przewagę nad reprezentacją z Ameryki Południowej.
- Krzysiek, bo Ty miałeś rację – szepnęłam dyskretnie patrząc na mojego rozgrywającego.
- Jesteś w ciąży? – uniósł głos – To wspaniale! – krzyknął zamykając mnie w swoich ramionach, co zwróciło uwagę praktycznie wszystkich zgormadzonych.
- Uspokój się, bo połowa kibiców się gapi – upomniałam go.
- Wujek Krzysiek zawsze ma rację, przyznaj to.
- Przyznaje, a teraz wchodź na boisko! – wypchnęłam go w stronę pomarańczowego pola.
Pokiwałam z politowaniem głową  widząc jak podbiega do Żygadło i szepcze mu coś do ucha. Łukasz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko kiwnęłam twierdząco głową.
Już na pierwszej przerwie technicznej tonęłam w ramionach rozgrywającego, który wręcz emanował szczęściem.
Polska uległa Brazylii tylko w trzecim secie, przegrywając czterema oczkami.

- Sofia jest nasza! – krzyknął Zbyszek, gdy tylko sędzia zakończył spotkanie.





niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.

piątek, 14 lutego 2014

ROZDZIAŁ 104


Po moich policzkach popłynęły całe strumienie łez. Siatkarze patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem nie wiedząc o co chodzi. A ja płakałam jak głupia. Cieszyłam się. Kuba wybudził się ze śpiączki i już za kilka dni wróci do Rzeszowa. Popatrzyłam z uśmiechem na Łukasza i wtuliłam się w jego ramiona. Rozgrywający ciągle powtarzał swoje a nie mówiłem i przyciskał mnie do swojego torsu.
- Powie nam ktoś o co chodzi? – Kubiak ze skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej rękami tupał nogą.
- Zrobiłaś telefonowy test i wyszło Ci, że jesteś w stanie błogosławionym? – jak widać plotka obiegła już resztę drużyny i nawet Zati przejął się moją ewentualną ciążą.
- Test telefonowy? Odbiło Ci już? – fuknął Jarski strzelając w potylicę naszego biednego Pawełka. Resztki inteligencji chyba już mu wyparowały.
Po tym jak powiedziałam reszcie o powrocie mojego brata huraoptymizm udzielił się też również im. Od nich także usłyszałam jeszcze więcej słów wsparcia i zapewnień, że od samego początku wiedzieli, że tak będzie.
Po chwili na sali nieoczekiwanie pojawiła się reprezentacja Brazylii, a z nimi przybyła również nasz rudowłosa Konstancja.
- Stęskniłam się za Wami Misiaczki – zapiszczała klepiąc Zibiego w tyłek.
Ohoho, ostro się zaczyna.
Atakujący uniósł brwi do góry i czym prędzej odsunął się na bezpieczną odległość od byłej fizjoterapeutki.
- Jak Wam beze mnie? Smutno? Nudno? No oczywiście, że tak! Zero jakichkolwiek atrakcji – wypuściła ze swojej jamy ustnej potok słów, które w ogóle nie trzymały się ani kupy, ani rzeczywistości – Ale ja Wam się muszę czymś pochwalić!
Znów po hali rozniósł się jej pisk odbijając się echem po grubych murach. Już po chwili podstawiała każdemu pod nos swój wielki pierścionek z brylantem.
- Och ten mój kochany Vissotto, tak bardzo mnie rozpieszcza – westchnęła poprawiając opadającą na czoło grzywkę – Planujemy ślub tuż po Igrzyskach Olimpijskich! Na brazylijskiej plaży, przy zachodzie słońca, a później będziemy wychowywać nasze dziecko – uśmiechnęła się gładząc dłonią swój brzuch.
- Jesteś w ciąży to tak jak… - urwał Piter widząc nasze złowrogie spojrzenia skierowane na jego osobę.
- My już chyba pójdziemy. Andrea pewnie czeka przed autokarem – oznajmił szybko Żygadło wymownie patrząc na resztę reprezentacji.
-  Miło było Cię znowu widzieć – dodał Ignaczak ciągnąc za ucho Nowakowskiego.
Przechodząc obok recepcji nasze oczy przykuły prostokątne kartki leżące na stoliku. Ulotki reklamowały oddalone o piętnaście kilometrów od Tampere lodowisko, a przynosząc bon promocyjny zamieszczony wewnątrz złożonej na pół kartki mogliśmy wypożyczyć łyżwy o połowę taniej. Bez większych narad i tworzenia rubryki plusów i minusów wymieniliśmy między sobą błyszczące spojrzenia i stworzyliśmy trzyosobowy komitet, który od razu poszedł załatwić wszystko ze sztabem.
- Zgodzili się! – ryknął Ignaczak, który jak zwykle był inicjatorem całego przedsięwzięcia. 
Takim oto sposobem zaraz po obiedzie wyruszyliśmy przydzielonym nam autobusem do małego miasteczka leżącego pod szczytem wysokich gór dziwnej nazwy, której nawet nie potrafię wypowiedzieć. Każdy ściskał w dłoni reklamę z recepcji, która pozwoli nam na wydanie mniejszej ilości forsy zmaterializowanej jako kilka cyferek na karcie od sponsora. Dość dużym wyzwaniem dla pań pracujących przy wypożyczaniu łyżew było znalezienie tak dużego rozmiaru dla ogromnych stóp naszych reprezentantów. Po długich poszukiwaniach na zapleczu magazynu udało im się odszukać rozmiary z przedziału 47-56 i mogliśmy w spokoju ściągać nasze sportowe obuwie. Czując pod stopami, a raczej ostrzem łyżwy tafle lodu od razu poczułam się jak mała dziewczynka kręcąca na rzeszowskim lodowisku koślawe piruety. W czasie jednej z zim miałam totalnego hopla na punkcie łyżwiarstwa figurowego. Miałam jakieś dziewięć lat i szukałam swojego miejsca na ziemi. Rodzice zapisali mnie nawet na specjalne lekcje, ale dość szybko mi się to znudziło. Później zamarzyłam sobie skakanie w dal i bieganie maratonów. Rodzice zawsze mnie wspierali i zapisywali na różne dodatkowe zajęcia i treningi. W końcu zamarzyłam sobie siatkarską karierę, która niestety nie zakończyła się zbytnio pomyślnie.
Jednak w tej chwili czułam się jak dziewięcioletnia dziewczynka z kucykami, która pod okiem panny Wit przemierza kolejne ósemki po lodzie co chwilę wykonując mniej lub bardziej skomplikowane figury. Po przejechaniu kilku okrążeni zaczęłam przypominać sobie wszystkie ułożenia łyżew i ciała potrzebne do wykonywania poszczególnych elementów starego jak świat układu. W głowie słyszałam takty instrumentalnej wersji piosenki, która towarzyszyła mi przez wszystkie treningi. Kolejno wykonywałam flipy axle, spirale i piruety. Na koniec ukłoniłam się, a słysząc brawa moje policzki lekko się zaczerwieniły. Uniosłam głowę do góry i rozejrzałam się dookoła. Siatkarze stali za bandami i z otwartymi ustami patrzyli jak do nich podjeżdżam.
- Skąd Ty tak? – wydusił Igła.
- W dzieciństwie dużo jeździłam – wzruszyłam ramionami odszukując w mojej torebce butelkę wody niegazowanej – Nie zamierzacie jeździć? – spojrzałam na nich z ukosa.
- Po tym co zobaczyliśmy nie chcemy się zbłaźnić – mruknął Kubiak mieląc między palcami skrawek swojej bluzy.
- Chłopaki nie przyjechaliśmy tutaj stać – pokiwałam z politowaniem głową, otwierając przed nimi furtkę. Z posępnymi minami wjechali na lodowisku, popełniając przy tym kilka mniejszych upadków lub potknięć.
Muszę przyznać, że patrzenie na ich poczynania było dość zabawne. Byli o niebo lepszymi siatkarzami niż łyżwiarzami. Bartman kilkakrotnie musiał zbierać swoje cztery litery z zimnego lodu, a Piter z Kosokiem nieustannie trzymali się band nie chcąc rozwijać skrzydeł. Zrobiłam im kilka zdjęć, aby mieć co pokazywać potomnym. Chciałam ponownie wejść na lód, ale zatrzymał mnie dźwięk dzownka wydobywającego się z mojego telefonu.
- Jestem w ciąży – zaraz po naciśnięciu zielonej słuchawki dobiegł do mnie zrozpaczony głos Aśki.
Boże, chyba w siatkarskim świecie rozwiązał się worek z napisem macierzyństwo.
- Przecież to wspaniała wiadomość! Asik dlaczego płaczesz?
- Przecież ja sobie nie poradzę. Bartek ciągle w wyjazdach… a jeśli… jeśli on mnie zostawi? Bo nie chce mieć dziecka? – panikowała przewidując najgorsze scenariusze.
- Nie martw się o to. Bartek będzie najlepszym ojcem na świecie – zaśmiałam się.
- Może i masz racje, ale on na przyszły sezon wyjeżdża do Rosji – i znów w głośniku było słychać tylko jej łkanie.
- Asia, musicie poważnie porozmawiać. Wtedy wszystko się wyjaśni – poleciłam jej.
- Masz rację. Zadzwonię do niego wieczorem jak sobie wszystko poukładam.
Zakończyłam połącznie i spojrzałam w stronę szalejących na lodowisku olbrzymów. Kurek dość nieporadnie przesuwał się po tafli lodu, co chwile łapiąc się barierek. Żygadle szło o wiele lepiej. Wyczuł, że na niego patrzę, dlatego podjechał do band i przechylając się przez nie sprzedał mi soczystego całusa.
Tak nagle zapragnęłam, aby wszystkie domysły Igły stały się prawdą.


niedziela, 9 lutego 2014

ROZDZIAŁ 103

Osłabiona wróciłam do kabiny podpierając się o ramię rozgrywającego. Nikle uśmiechnęłam się do ciągle okupujących ją siatkarzy, którzy po chwili zmyli się do swoich pokoi, chcąc dać mi chwilę odpoczynku i regeneracji.
- Ja chyba też będę rzygał – krzyknął Kurek i zakrywając swoje usta dłonią wybiegł na korytarz.
Krzysiu wywrócił oczami i przysiadł się do mnie.
- Ej Madziuchna, a może Ty w ciąży jesteś – szepnął mi do ucha.
- No Ty sobie chyba jaja robisz – mruknęłam nakrywając się kołdrą – to przez te fale i kołysanie statkiem.
- Wujek Krzysiek i tak wie swoje – skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i oburzony faktem olania jego teorii oddalił się na swoje miejsce.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową i przymknęłam powieki oddając się we władanie snu.

Obudziły mnie dziwne pomruki i jęki. W kabinie świeciło się światło. Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam Winiarskiego trzymającego się za mały palec u stopy. W długiej ręce ściskał paczkę kolorowych żelek. Swoją drogą kwaśne – moje ulubione.
- Sorry, że Cię obudziłem – szepnął siadając na krawędzi mojego łóżka. Biedak, prawie uderzył się głową o górne deski – Zgłodniałem, więc poszedłem sobie po coś do wszamania. Chcesz trochę? – podstawił mi pod nos otwartą paczkę gumowych węży.
Do moich nozdrzy dotarł ich charakterystyczny zapach, a mój żołądek znów wywinął koziołka i rozpoczęłam wyścig z wzrastającą chęcią na wymioty. Dobiegłam do łazienki i szybko pociągnęłam za drzwi. Pochylona nad sedesem zwracałam obiad i kolacje, a stojący nade mną Łukasz trzymał w garści moje rozpuszczone włosy.
- Obudziłam Cię? – spytałam przemywając twarz lodowatą wodą.
- Michał zaczął panikować i obudził pewnie cały pokład. Wysłałem go do sztabu po jakieś krople żołądkowe – objął mnie ramieniem i pomógł wrócić do naszej kabiny.
Przy wejściu spotkałam się z wymownym wzrokiem Ignaczaka, który nie zamierzał wybić sobie z głowy swojego urojenia na temat mojej ciąży. Bartek z Pitem spali jak zabici i pewnie nawet wystrzał czołgu nie zdołałby ich obudzić. Kilka chwil później wrócił Winiarski i zaczął poić mnie gorzkim lekarstwem.
- Podobno jak źle smakuje to leczy najlepiej – powtarzał, gdy ja z obrzydzeniem łykałam kolejne krople.
- Nie wiem czy na jej chorobę pomoże cokolwiek – prychnął libero.
- O czym Ty mówisz? – fuknął zdezorientowany rozgrywający.
- Jestem w stu procentach pewien, że nasz Madzia jest w ciąży. Przerabiałem to dwa razy, więc znam się na tym – strzelił palcami i uśmiechnął się triumfalnie.
- To prawda? – Żygadło spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami – Jak tak bardzo Wam na tym zależy to po powrocie do Spały kupie test ciążowy.
Łukasz pocałował mnie w skroń i nakrył kołdrą, po czym wrócił na swoje łóżku po drodze zgłaszając światło.

Nad ranem znów zwróciłam resztki z uprzednio zjedzonych posiłków, co tylko utwierdziło Igłę w jego teorii. Kilka, a może kilkanaście godzin później dotarliśmy do portu w bodajże Helsinkach. Stamtąd finlandzkimi liniami lotniczymi dostaliśmy się do Tampere. Zanim zakwaterowaliśmy się w hotelu minęła kolejna godzina. Zostawiliśmy tylko nasze walizki i poszliśmy do restauracji na kolacje. Żygadło wmusił we mnie dwie kanapki, które chwilę później również wylądowały w ubikacji. Byłam osłabiona. Wyparowały ze mnie wszystkie magazynowane siły. Nie miałam siły dojść do mojego pokoju, który po kilku minutach rozmów z trenerem dzieliłam z rozgrywającym i libero. Resztę wieczoru spędziłam leżąc w łóżku i oglądając jakieś tutejsze wiadomości.
Siatkarze zniknęli z pokoju na krótkie spotkanie ze sztabem i omówienie planu pobytu, który już na godzinę ósmą dnia następnego przewidywał pierwszy trening, a za dwa dni już pierwszy mecz. Mecz ostatniego turnieju fazy grupowej. Później już tylko wyjazd do Bułgarii, bo nie ma innej opcji niż zakwalifikowanie się do finałowych części Ligii Światowej. I miejmy nadzieję, że w Sofii zabawimy aż do ostatniego spotkania o złoto.
Po długim śnie czułam się o wiele lepiej. Udało mi się nie pozostawić w toalecie śniadania, a nawet znalazłam siły na przejazd na halę i obserwowanie poczynań naszych Orzełków. Szło im nadzwyczajnie dobrze, nie popsuli żadnej zagrywki, stawiali równe bloki, a Ignaczak wręcz szalał w obronie. Z taką drużyną możemy mierzyć w najwyższe cele.
- Chyba to wygramy – rzucił Kubiak mierzwiąc płomienną czuprynę Zagumnego.
- Ja oceniam nasze szansę fifty-fifty, jeśli interesuje Was moje zdanie – odparł rudzielec fukając na swojego dzikowego oprawcę.
- A ja tam wierze w Wasze zwycięstwo – wtrąciłam – Należy cię Wam.
- Ej, należy się NAM – poprawił mnie Możdżonek podkreślając ostatnie słowo – jesteś ważną częścią naszego zespołu. Bez Ciebie nie zaszlibyśmy tak daleko.
Pod moimi powiekami zebrały się słone krople, które później popłynęły całym potokiem po moich policzkach. Potrafią rozkleić mnie kilkoma słowami!
- Dzięki chłopaki – pociągnęłam nosem przytulając każdego z osobna. 
Nasi siatkarze są naprawdę wspaniałymi ludźmi!
- Słońce, mama dzwoni – usłyszałam za sobą niski głos Łukasza i szybko wyrwałam z jego ręki mój telefon.

sobota, 1 lutego 2014

ROZDZIAŁ 102.

Zgadzając się na spędzenie dwudziestu czterech godzin w jednym pokoju z pięcioma siatkarzami nie zdawałam sobie sprawy na co się narażam. Gdy tylko wróciliśmy z Łukaszem do naszej „kajuty” nie mogliśmy wyjść z szoku, jak w tak krótkim czasie można zdemolować tak niewielkie pomieszczenie. Torby, a raczej ich zawartości walały się po podłodze, a to tylko dlatego, że srający ze strachu Kurek nie mógł znaleźć swojego super nowego telefonu, z którego to miał zadzwonić do Aśki.
Za to nasz kochany Professore Winiarski sprawdzał, które z  dwupiętrowych łóżek jest najwygodniejsze i powywracał całą pościel do góry nogami. Natomiast Piter z Igłą bili się o to kto zajmie ostatnie łóżko „na górze”.  Widząc to wszystko nie można było nie złapać się za głowę i przekląć siarczyście kilkanaście razy.
- Czy Wy choć raz możecie się ogarnąć i przestać zachowywać się jak małolaty? – fuknęłam mierząc ich lodowatym spojrzeniem.
Panie Boże ześlij mi moc zabijania wzrokiem, proszę!
- Co Ty okres masz? – mruknął Michał układając sobie wygodniej poduszkę.
- Raczej zespół napięcia przedmiesiączkowego, bo to właśnie wtedy laski mają humory – poprawił go Pit, który akurat w tej chwili spychał libero z łóżka.
- Odczepcie się – rzuciłam wychodząc z powrotem na pokład.
Nie czułam się zbyt dobrze. Kręciło mi się w głowie i miałam odruchy wymiotne. Ale czym się tutaj dziwić, przecież jesteśmy na statku. Nade mną malowało się zachmurzone niebo. Fale rozbijały się o burtę.
- Zanosi się na burze. Wróć lepiej do środka – ni stąd ni zowąd obok mnie zjawił się trener Anastasi.
- Mogłabym polecić panu dokładnie to samo – zaśmiałam się.
- To ja tutaj powinienem dbać o mój sztab – posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech – no już, zmykaj, bo jeszcze pokój zdemolują.
- Na to jest już chyba za późno – dodałam odchodząc w kierunku korytarza.
- Potrzeba im kobiecej ręki – rzucił udając się w przeciwnym  kierunku.
Lubiłam Go. Andrea był naprawdę wspaniałym człowiekiem i niesamowitym trenerem. Potrafił przelać na chłopaków całą swoją miłość do siatkówki. Był dla nich jak drugi ojciec. Zawsze ich wspierał i pomagał im w każdej sytuacji. Nie potrafię sobie wyobrazić kadry bez tego sympatycznego Włocha. On jest po prostu nie zastąpiony.
Gdy wróciłam, w pomieszczeniu panował względny porządek, a każdy z siatkarzy oblegał swoje posłanie zajmując się indywidualnymi sprawami.
- Anastasi mówi, że zbiera się na burzę – oznajmiłam wyglądając przez małe, okrągłe okienko.
- Niech to szlag – fuknął Bartosz – nie mogliśmy już lecieć tym głupim samolotem? Przyzwyczaiłem się już do faktu, że w każdej chwili mogę roztrzaskać się o ziemię.
- No to teraz jeszcze musisz przyzwyczaić się do faktu, że w każdej chwili możesz się utopić – Żygadło wzruszył ramionami robiąc mi obok siebie miejsce.
- Oglądałem ostatnio Titanica – wtrącił Nowakowski – tylko nieliczni przeżyli katastrofę statku.
- Piterrrrrr, nie pomagasz – burknął przyjmujący, który nerwowo zaciskał pięści na kołdrze.
Chwilę później usłyszeliśmy pierwsze potężne grzmoty. Coraz głośniejsze stawały się też dźwięki zderzenia fal ze statkiem.  
Kurek trząsł się niczym galareta.
- Zróbcie coś.. bo to szczękanie zębami zaraz mnie wykończy – wrzasnął Michał, któremu nie pomagały nawet słuchawki, z których wydobywały się najnowsze przeboje disco polo.
- To może byśmy w coś zagrali! – rzucił ochoczo Ignaczak i wklepał coś w swoim telefonie.
Już kilka minut później do naszego małego pokoiku przybył Klub Miłośników Pokera. Nie wiem jaki cudem upchnęliśmy się tutaj wszyscy, ale wierzcie mi na słowo… było bardzo ciasno!
- Potrzebuje dostępu do powietrza! – lamentował Bartek śmiesznie wymachując swoimi gigantycznymi rękami.
- To twórz sobie okno – błysnął inteligencją nasz kochany Zatorski, ale zaraz… przecież Zati nie potrafi grać w pokera. On z ledwością ogrania zasady układanie pasjansa, więc po jaką cholerę zabiera nam cenne centymetry kwadratowe?
- Chcesz żeby nas zalało? W każdej chwili przez otwarte okno może wpaść tu deszcz, a w najgorszym przypadku nawet i morska woda! -  zbeształ go Bartman prężąc swoje muskuły.
Oj Zibi, Zibi i tak nikt nie poleci na Twoje bicepsy i tricepsy, ni przynajmniej nie ja, bo nie wiem co Ty tam z Dzikiem robisz w pokoju.  
- To my płyniemy, a nie lecimy? Przecież jesteśmy na promie – nasz młody i bardzo mądry libero zrobił pewną siebie minę.
- Trzymajcie mnie bo zaraz go rozerwę – wiedziałam! No po prostu wiedział, że Bartman będzie chciał jakoś zaprezentować swoją nadludzką siłę, chyba muszę mu powiedzieć aby zostawił dobre chęci na turniej w Tampere, po co  tracić parę, jak Zati i tak nie ogarnie – ile razy Ci można powtarzać, że to nie jest prom kosmiczny, ale statek!
Pawełkowe źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Oczy zaszkliły się łzami, a zaciśnięte w pięści dłonie przystawił sobie do ust.
- Ranisz  - wyszeptał, a po jego policzku popłynęła pojedyncza słona kropla – od zawsze chciałem polecieć promem, nie psuj mi tego.
Czy nasz Zbyszek ma sumienie i potrafi współczuć? Czy okaże skuchę i przeprosi Pawła za to co powiedział?
NIENIENIENIENIE!
Zibi nie ma w słowniku słowa przepraszam. Atakujący prychnął tylko głośno i wyłożył na niewielki stoliczek kolejne karty, gdyż to właśnie na niego przyszła kolej.
Spojrzałam na smutnego Zatorskiego, który zajmował miejsce w kącie pokoiku. Zrobiło mi się strasznie przykro dlatego przepchałam się pomiędzy pozostałymi siatkarzami i usiadłam koło bełchatowskiego libero.
- Rozchmurz się, młody  - klepnęłam go w ramie  - Zibi już taki jest, mówi to co mu ślina na język przyniesie. A przecież Twoje marzenia w każdej chwili mogą się spełnić. Tylko musisz cały czas w to wierzyć.
- Dzięki Mańka – przytulił mnie – dobra z Ciebie psycholożka.
- Wiem – uśmiechnęłam się.
Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze. Statek zaczął się kołysać, a moje odruchy wymiotne ciągle wzrastały.

- Przesuńcie się! Muszę do łazienki! – krzyknęłam taranując wszystkich którzy stanęli mi na drodze.