czwartek, 11 lipca 2013

ROZDZIAŁ 78.

Że też Konstancja musiała wybrać akurat ten korytarz na przeprowadzenie rozmowy telefonicznej. Przecież w całym Ośrodku jest ich milion!
Rudoloczna stawiała dinozaurze krok za swoich różowych sandałach z rożyczka przyspojonych do dwunasto-centymetrowych obcasów. Na swoje krótkie, niezgrabne nogi ubrała leginsy typu galaxy, które w jej przypadku jedynie pogarszały sytuację. Obcisła bokserka, z której wylewały się jej wielkie cycki miseczki XYZ zakrywała jej jedynie połowę brzucha, a skrzeczący głos dało się rozpoznać z końca korytarza.
- Chowajmy się - polecił Igła, po czym wszyscy rozbiegli się na różne kierunki.
Żygadło pociągnął mnie za rękę i wciągnął do kantorka pani woźnej uprzednio wyganiając stamtąd Bogu winnego Zatorka.
Zaśmiałam się zalotnie, gdy rozgrywający przycisnął mnie do szafy, z której czubka niespodziewanie spadły rolki papieru toaletowego.
- Łukaszku Pysiaczku ! - zaświergotała rudowłosa podbieraczka facetów.
Niech ta łajza odwali się od mojego chłopaka, albo zapamięta do końca życia cios wymierzony wprost w jej krzywy nos.
- Teraz cicho, bo jak nas znajdzie to będę miał przesrane - wyszeptał wprost do mojego ucha.
- Chyba zaryzykuje - oznajmiłam półszeptem przez co trochę go rozzłościłam. Uhuhu, peszek.
- Tak się chcesz bawić? - zaśmiał się gardłowo przygryzając płatek mojego ucha.
Skubany wie jak mnie podejść. Wymruczałam coś bliżej nie określonego usadzając swój tyłek na stojącym obok stoliku. Pociągnęłam za kołnierzyk jego czerwonej polówki przyciągając go bliżej siebie. Stanął między moimi nogami swoją długą ręką przekręcając kluczyk w drzwiach. Okręciłam nogi wokół jego bioder nosem wodząc w okolicy jego ust. Na reakcje nie musiałam długo czekać, bo po chwili jego język już szalał w mojej jamie ustnej. Zimne dłonie błyskawicznie znalazły się pod moją koszulką zwinnie podciągając materiał do góry. Na moment przeniósł usta na moją szyję pozostawiając na niej mokre ślady, aby później znów wbić się w moje stęsknione jego obecnością wargi. Moja koszulka poleciała gdzieś w kąt zatrzymując się na kiju od miotły, a zaraz dołączyła do niej również polówka Łukasza.
Położył mnie na stoliku układając dłonie tuż koło mojej głowy. Napierał na drewnianą płytę całym swoim ciężarem, bo nieoczekiwanie poczułam jak... spadam w dół. Krzyknęłam przerażona lądując na twardym dębowym blacie.
- Stół się załamał - zaśmiał się Żygadło pomagając mi pozbierać swoje obolałe kości z podłogi.
- No co ty nie powiesz? - żachnęłam zabierając z miotły moją koszulkę - kończymy tą serenade kochaniutki - poklepałam go po policzku podając jego T-shirt.
- Ej no - jęknął zawiedziony.
- To mnie teraz wszystko boli - skrzywiłam się rozmasowując bojący kark.
- No patrz Ciebie już wszystko boli, a ja jeszcze nie ściągnąłem nawet Twoich spodni - zaśmiał się żartobliwie.
- Grabisz sobie Żygadło - pogroziłam mu palcem siłując się z zamkiem w drzwiach.
- Nie w tą stronę kręcisz kluczem - westchnął.
- Faktycznie. Dzięki - mruknęłam popychając do przodu drzwi - i jakby ktoś pytał ten stolik to nie my, jasne?
- Jak słońce, pani kapitan - zarzucił rękę na moje ramiona i cmoknął mój polik.

- O tutaj jesteś mój Żygusiu - Konstancja niespodziewanie wyłoniła się zza rogu.
Wdech. Wydech. Pamiętaj M. przłóż jej na tyle mocno aby cię zapamiętała i na tyle lekko abyś jej nie zabiła!
- Czego chcesz ? - warknął w jej stronę rozgrywający.
- Nie tak ostro złociutki - poprawiła stanik i wsunęła jeden z wystających drutów.
- Czyli nic nie chcesz? Tak więc z łaski swojej przesuń się bo blokujesz całe przejście - mocno ścisnął moją dłoń.
- Nie tak prędko. Andi kazał przywołać Warońkę do siebie - wymierzyła we mnie palcem. Mama jej chyba nie nauczyła, że palcem się nie pokazuje. Ale nie ma się czego dziwić. Jej mamą była przecież pani mors z jednym dużym kłem.
- Andi? - uniosłam zdziwiona brwi do góry.
- No ten cały Atanasi.. nie bardzo ogarnęłam o co mu kaman, bo z angola to ja licha byłam - zachichotała.
- Anastasi - westchnęłam przybijając sobie zadomowiony już w reprezentacji gest znany facepalm'em.
- Nie ważne. Masz się u niego natychmiast zjawić. I nie martw się ja się Łukaszkiem zajmę właściwie - pogłaskała policzek rozgrywającego i łapiąc go pod łokciem pociągnęła w stronę strefy relaksu.
Widziałam tylko jak Żygadło odwraca się w moją stronę i patrzy błagalnym spojrzeniem. Uniosłam kciuk do góry i szybko udałam się do pokoju trenera.
Działam w myśl sentencji: czym predzej wejdę, tym szybciej wyjdę.
Oby tylko nie chodziło o ten połamany stolik w kantorku, bo jak ja mam się z tego niby wytłumaczyć?

poniedziałek, 8 lipca 2013

ROZDZIAŁ 77.

Wypady z przyjaciółmi powinny kończyć się happyendem, a nie tak jak prawie zawsze u nas jakąś przypadkową sytuacją zmierzającą do tragicznego końca. Bo gdzie my znajdziemy małego Yorka wśród upalnego miasta i wielkich lasów otaczających całą Spałe?
- Jak to nie ma? - Możdżon uniósł wzrok znad paczki czekoladowych ciasteczek.
- Przywiązałem smycz do takiej rurki, jak wróciłem Bobka już nie było - lamentował atakujący już prawie nie powstrzymując łez. Faceci nie płaczą, panie Bartman.
- Aby pies był przywiązanany smycz musi być przypięta zarówno do tej rurki jak i do obroży - Zagumny dokładnie przestudiował instrukcje obsługi smyczy.
- Zibi przysiąłeś końcówkę smyczy do obroży Bobka? - delikatnie dotknęłam ramienia siatkarza.
- Zapomiałem - burknął oburzony.
Załamaliśmy ręce. Przybliliśmy miliard sto dwadzieścia osiem facepalm'ów i ledwo co udało nam się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem, niepohamowanym śmiechem.
- Przestaniecie się śmiać i pomożecie szukać Bobka, czy mam iść sam? - uuuUwaga Bartman zaraz wybuchnie jak wulkan na Islandii.
Jak się pewnie domyślacie reprezentaja polski w piłce siatkowej mężczyzn jest bardzo dobroduszną, pomocną i w ogóle tacy super hiroł z nich.
Znów przemierzaliśmy Spalskie ulice, uliczki, kąty, zakątki i i kilka sklepów, w których zakupiliśmy kolejne tony słodyczy.
- Znowu ślepa uliczka - westchnęłam piętnasty już raz widząc przed sobą ceglany mur.
- No to może wystarczy jej założyć okulary. Co? Nie pomyśleliście. Nic nie macie w tych pustych głowach - Kłos razem z Zatorskim podzielili się z wszystkimi swoją błyskotliwą ideą. I kto tu ma pustkę w głowie?
Postanowiliśmy przemilczeć ich wypowiedź aby jeszcze bardziej nie pogrążać młodych siatkarzy. Jeszcze się speszą, czy coś.

Po czterech godzinach dwudziestu ośmiu minutach i czterdziestu dwóch sekundach, ze zdartymi od nawoływania psa, oblani potem zrobiliśmy do ośrodka po bezowocnych poszukiwaniach. Zmęczeni opadliśmy na kanapie w strefie relaksacyjnej, a nasz oddany sługa, po dostaniu zaliczki w kwocie ośmiu złotych piętnastu groszy i zużytej gumie do żucia poszedł nam po zimne napoje. Po chwili nasz wspaniały KaroLLo przyszedł naładowany zinnymi puszkami popularnej coli w czerwonych puszkach.
- Podziel się radością Ty i Misiek - Winiar odczytał napis na swojej puszce.
- Forever alone - podsumował rozweselony Igła.
- Zamroziłem sobie język - wybełkotał Kubiak.
- Dobrze, że sobie mózgu nie zamroziłeś - zaśmiałam się przykładając usta do krawędzi aluminiowego walca.
- Przecież on nie ma mózgu - prychnął Kurek, który dopiero co oderwał swoje niebieskie patrzadła od ekranu dotykowego telefonu. Asica mu już nawet spokojnie coli nie daje wypić.
W czasie gdy my przeżywaliśmy chwilę orzeźwienia i schłodzenia swoich rozgrzanych organizów nasz niezastąpiony atakujący - Zbigniew Bartman - siedział pochylony nad ekranem swojego laptopa i namiętnie wciskał kolejne klawisze tworząc ogłoszenie o zaginięciu swojego pupila. 
Gdy tylko skończył znów wybraliśmy się w maraton po Spale rozwieszając na słupach i tablicach nasze ogłoszenie. Chłopaki wciskali kartki w ręce napotkanych przechodniów.
Bobek dalej nie wrócił.

- A jak on już nie wróci? - Zibi ciągle nie mógł pogodzić się z nagłą utratą swojego ulubieńca i nawet przy kolacji poruszył temat jego zniknięcia.
- Zbyszek nie martw się. Bobik na pewno się znajdzie - próbowałam go jakoś pocieszyć.
- Wabi się Bobek nie Bobik - mruknął, po czym kawałek jajecznicy wylądował w jego buzi.
- Przepraszam - odparłam pełna skruchy.
Zaraz po kolacji każdy rozszedł się do swoich pokoi, a Możdżonek z Zagumnym zaproponowali, że ułożą jutrzejszy plan poszukiwania małego Yorka.

Już od rana każdy z nas chodził z dokładnym planem miasteczka i okolic. Wszyscy dokładnie zaznaczali obszary swoich poszukiwań, które miały się zaczął zaraz przed śniadaniem, a trwać aż do do pierwszego treningu, czyli czekały nas bite trzy godziny chodzenia po lasach i nawoływania Bobika, Bobencja, Bobka, czy jak mu tam było.
Nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i chwytając butelkę schłodzonej wody zjawiłam się na zbiórkę.
Gdy wszyscy zebrali się już przy fontannie naszym oczom ukazała się długonoga blondynka, która powoli kroczyła w naszą stronę.
- Przepraszam - chrząknęła - szukam Zbigniewa Bartmana.
- To ja - Zibi podszedł do kobiety, która stała kilkanaście kroków od nas.
- Widziałam ogłoszenie i chyba dziś jest pana szczęśliwy dzień - zaśmiała się i ze swojej specjalnej torby na psy wyjęła Bobka - wyszłam wczoraj z moją Sonią na spacer... - zaczęła swoją opowieść, a my dyskretnie daliśmy sobie znaki, żeby pozostawić ich samych.
- Chyba muszę kupić sobie psa - westchnął Nowakowski i opadł na skórzaną kanapę.
- Żebyśmy musieli za nim latać po całej Spale. Nie dzięki - burknął Kurek próbując wydobyć z automatu puszkę schłodzonego napoju.
- Będę podrywał na niego laski - środkowy zaśmiał się złowieszczo ukazując swój perfekcyjny zgryz.
Banda idiotów. Po prostu banda idiotów.
- Zwiewamy stąd - ryknął Żygadło - zło wcielone na drugiej. 

piątek, 5 lipca 2013

ROZDZIAŁ 76.

Wiecie jakie to wspaniałe uczucie wejść do ulubionego pokoju, w którym spędza się tyyyyle czasu? Wiecie jakie to wspaniałe uczucie znów położyć się na tym niezbyt wygodnym, skrzypiącym łóżku, włożyć swoje ubrania do tej starej, drewnianej szafy i przejrzeć się w tym prostokątnym lustrze zakupionym gdzieś na chińskim bazarze? Nie wiecie? No i się nie dowiecie! Nie no aż talk wredna nie będę. Powiem Wam, że to uczucie jest wprost nie do opisania.
Głęboko odetchnęłam tym spalskim powietrzem przesiąkniętym zapachem drzew iglastych i kwitnących kwiatów zasadzonych na rabatach przy fontannie.
- nareszcie w domu - westchnęłam siadając na wytartym fotelu na balkonie.
Przejechałam palcem po zakurzonym drewnianopodobnym podłokietniku.
- dom to my dopiero wybudujemy kochanie - Żygadło oparł się o barierkę na przeciwko mnie, zasłaniając mi przy tym tak przyjemnie świecące promienie słoneczne - taki duży z ogrodem i basenem.
Podziałał na moją wyobraźnię. Już widziałam zarys NASZEGO domu. Przestronny, jasny i przede wszystkim przystosowany dla dzieci. Przed domem idealnie przystrzyżony żywopłot, kolorowe tulipany..i Dżizas ja chce już budować ten dom!
- idziemy na miasto! No come on! - z letargu moich rozmyśleń wyrwał mnie głos Zibiego, który przechadzał się alejką razem ze swoim psem - wy tam na górze też!
- myślisz, że jak nie pójdziemy to poszczuje nas Bobkiem? - zażartowałam z trudem podnosząc swoje cztery litery w fotela.
- już sobie wyobrażam jak uciekasz przed tym maluchem - podszedł do mnie i złapał mnie od tylu w pasie opierając swoją głowę o moje ramię.
- spadaj Żygadło - westchnęłam i wyswobodzając się z uścisku rozgrywającego ile sił w nogach zbiegłam po schodach na parter.
- gdzie idziecie? - a już myślałam, że chociaż dziś tego piskliwego głosika już nie usłysze. Myliłam się.
Różowa spódniczka z ledwością przykrywała jej obszerny tyłek, a z jasno żółtej bokserki wylewały się jej cycki.
- idziemy na miasto - oznajmił bezmyślnie Ruciak, w ogóle nie zastanawiając się nad skutkami swojej wypowiedzi.
- idę z wami - krzyknęła uradowana Kostka, a my z mordem w oczach spoglądaliśmy to na Rucka, to na nią.
- NIEEEEEEEEEE! - krzyknął Piter właśnie w taki sposób okazując swoją radość z przybycia nam nowej towarzyszki podróży.
- Konstancja, trener kawał mi Cię zawołać. Musi coś z Tobą ustalić - Ziomek nerwowo podrapał się po karku.
- poczekacie na mnie? - fizjoterapeutka, u której nikt nie chciał się masować, uśmiechnęła się szeroko ukazując przy tym swoje krzywe zęby.
- taa, jasne - odparliśmy zgodnie, po czym odprowadziliśmy rudowłosą do drzwi.
- wiejemy ! - zarządził Łukasz.
Włączyliśmy piąty bieg i jak najszybciej minęliśmy brame ośrodka.
Całą szerokością drogi szliśmy niczym gangsta przez opustoszłą Spałę. Słońce nie pomagało nam w dotarciu do najbliższego sklepu, a chłopaki tak upatrzyli sobie ten na drugim końcu miasta.
- nie mam już siły - jęknęłam widząc zarys górski na którą musieliśmy wejść.
- niech Cię Łukasz poniesie - zaproponował żartobliwie Ignaczak.
Podłapałam pomysł i błagalnie spojrzałam na rozgrywającego.
- spadaj, Waroń - odgryzł się pokazując mi język.
- uuu, grubo - zawył Kubiak - jak chcesz to ja Cię mogę ponosić - zaproponował, sądząc za pewne, że się nie zgodze.
- okej - odparłam zadowlona wdrpując się na jego plecy.
Teraz przewyższałam nawet samego Możdżonka!
- Dziku dotyka Twojej dziewczyny - Bartman podpuszczał Łukasza na wszystkie sposoby, ten jednak pozostał nieugięty. Skubany.
W końcu udało nam się dojść do marketu.
- no ja już mam żelki. Możemy iść - oznajmił Kurek, który cały koszyk wypchał owym przysmakiem.
- wlekliśmy się taki kawał jedynie po jakieś gumowe miśki? - aż mi się słabo robi gdy uświadamiam sobie, że muszę przeżyć z nimi i ich znikomym poziomem inteligencji aż tyle czasu.
- to nie są jakieś gumowe miśki. To są żelki najwyższej produkcji niemieckiej - uświadamiał mnie Bartek, gdy kasjerka kasowała już pięćdziesiąte ósme opakowanie.
- cudze chwalicie swego nie znacie - zaśmiał się Winiar wykładając na taśmociąg zupki chińskie produkcji firmy Knorr.
- i kto to mówi. Nie powinieneś reklamować firmy Winiary? - fuknął Kuraś wyciągając z koszyka swoje firmowe serki homogenizowany.
- Winiary dobre pomysły, dobry smak - zanucił Piter, za co wszyscy zamiast obsypać go oklaskami, zgromili spojrzeniem. Talentu wokalnego ten nasz Piotr nie ma, oj nie ma.
Gdy w końcu każdy niósł już coś w swojej niby ekologicznej reklamówce mogliśmy opuścić market i udać się w jakże smętnie zapowiadającą się drogę powrotną. A może jednak nie będzie aż tak smętna? Po minie nadchodzącego Bartmana jestem tego niemal w stu procentach pewna.
- nie ma Bobka! - krzyknął zrozpaczony atakujący chowając swoją twarz w dłonie.

niedziela, 30 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 75.

Zacznijmy od tego co za pewne najbardziej Was ciekawi. A mianowicie nasz wspaniały, jedyny, niepowtarzalny Minister Obrony Narodowej, profesor w swoim fachu, Krzysztof Ignaczak (za te komplementa powinien mi stopy całować) wyszedł cało po nocy spędzonej w czterech ścianach z Konstancją. Jedyną oznaką przypominającą ubiegłą noc był markotny, niewyspany Igła.
- całą noc czuwałem aby przypadkiem ta wariatka nie zrobiła mi krzywdy - ziewnął wchodząc do autobusu mającego zawieźć nas na lotnisko.
- uważaj, bo teraz zamiast Zbysia Pysia będzie Krzysiu Misiu - zaśmiał się Ruciak, po czym jego ramię miało okazję przywitać się z krzyśkową pięścią.
- ZIEMIAAA!!! - krzyknął uradowany Kuraś calując betonową płytę lotniska.
Wreszcie mogliśmy odetchnąć świeżym, polskim powietrzem.
- zauważyliście, że ten nasz tlen jest całkiem inny niż ten kanadyjski ? Zati, ach ten nasz kochany, głupiutki Zati...
- a wiecie, że za chwilę napadną Was media? - klasnęłam w dłonie i łapiąc swoją walizkę uciekłam.
Po chwili tabun rozwścieczonych dziennikarek, które za pewne o siatkówce wiedzą tyle co przeciętny facet o porządku biegły w stronę naszych siatkarzy. Za nimi z wywieszonymi językami biegli otyli operatorzy kamer i całego tego medialnego sprzętu. Błyskawicznie chłopaków zalała lawina przeróżnych pytań. Nawet nie było mi ich szkoda.. niech się pomęczą.

Po jakiś pięćdziesięciu dwóch minutach i trzydziestu ośmiu sekundach, a teraz już czterdziestu, mogliśmy spokojnie zająć swoje miejsca w naszym Poldku. Możdżonek, jako ten najwyższy, który zjadł najwięcej drożdży i wypił najwięcej mleka, wniósł przysypiającego Krzysztofa do środka. Czekała nas kilkugodzinna podróż do domu: do Spały. Nikt nie miał siły na pogaduchy, żarty, czy granie w karty. Normalnie nie poznawałam tych dwumetrowców. Wszyscy potulnie jak baranki zajęli swoje miejsca, nawet się przy tym nie przepychając. Prawie wszyscy założyli słuchawki i odpłynęli. Jednakże spanie nie było nam pisane. A to czemu? A to kurde przez taką rudą pinde, która chrapała jak stary niedźwiedź drzemiący w pędzącym po zardzewiałych szynach pociągu.
- kuźwa, jego mać - wyzwisk i niecenzuralnych słów nie było końca. Posypało się nawet kilka w italiańskim języku naszego rodowitego Włocha.
- może zatkamy jej nos? - zaproponował Guma i szybko podbiegł do siedzenia Konstancji.
- Ja nie wiem jak ty to wytrzymywałeś Bartman. Jestem pełna uznania - zwróciłam się w stronę atakującego.
- tak w tajemnicy powiem wam, że zwinąłem Andrei jakieś tabletki nasenne - zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni bluzy małe pudełeczko.
- za te przekręty to powinni was już dawno wsadzić do więzienia - podsumowałam i podgłośniłam muzykę wypływającą z moich słuchawek.
Kilka sekund później Zagumny wrócił ze swojej misji. Przyniósł w prezencie gęstą wydzieline z nosa Konstantyny, która upodobała sobie jego palce. Fuuuuuuuuuuuuuuuj - wzdrygnęliśmy się widząc jak Paweł wyciera dłoń w bluzę śpiącego w najlepsze Ignaczaka.
- taki suuprajs będzie miał gdy wstanie - parsknął śmiechem Nowakowski, który w czasie niedyspozycji Igły przejął jego kamerę.

- stoimy na przejeździe kolejowym, czy co? - Krzysiek obudził się za pewne słysząc odgłosy chrapania wydobywające się z ust Rudej.
Nikt mu nie odpowiedział, więc ten nakrył się tylko swoją bluzą i znów usnął. Wzięło mnie na wymioty, gdy zobaczyłam jak Igła otula się rękawem, w który zaledwie kilkanaście minut wcześniej Guma wytarł swoje palce.Obleśne. Okropne. Obrzydliwe...

W końcu po wielu postojach, na których uzupełnialiśmy swoje żołądki, jak również wypróżnialiśmy pęcherze i te sprawy, zauważyliśmy zieloną tabliczkę, na której białe litery składał się w jakże piękny i wzruszający napis : SPAŁA. Razem z Winiarskim wzruszyliśmy się na tyle mocno, że potrzebne były nam chusteczki, którymi jak z rękawa sypał MocnoPomocny Kosa. Kurek upadł na kolana i bił pokłony przed głównym wejściem do ośrodka, a nasz kochany Zbysiu Pysiu od razu poleciał do recepcji, a chwilę później wyszedł razem ze swoim psem, a raczej pieskiem, psinką, piesiuniem. No powiem Wam, że trudno byłoby wyobrazić mi sobie tego rosłego, potężnie zbudowanego, dwumetrowego Bartmana z małym, merdającym ogonkiem Yorkiem, gdybym nie zobaczyła tego na prawdę.

niedziela, 23 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 74.

- zamknąć ryje! Ludzie tu chcą spać! - Łukasz w jak najbardziej kulturalny sposób poprosił o spokój.
Dopiero, gdy postanowiliśmy opuścić nasze "gniazdko" zorientowaliśmy się kto nie pozwala nam spać. Konstancja stała w drzwiach zbysiowego pokoju i trajkotała jak najęta o tym jak urządzą wesele. Natomiast jej domniemany mąż - niejaki Zbigniew Bartman - stał jak osłupiały nie wyrażając żadnych emocji. A i jeszcze w tą całą chorą sytuację zamieszał się nasz Kubiaczek, który postanowił bronić swojego (eks?)przyjaciela i ładować do tego pustego łba Kostki, że z niej i Zbyszka dzieci nie będzie, a jeżeli będą to tylko po jego trupie. Takim oto sposobem w całym hotelu, a nawet zaryzykuje, że i w całym Toronto, nie było słychać nic oprócz podniesionych głosów przyjmującego i rudej fizjoterapeutki. Dobrze, że tutaj [to jest w Kanadzie] nie rozumieją po polskiemu.
- o co tyle zamieszania ? - zaspany Nowakowski wyszedł ze swojego pokoju i usiadł za podłodze zaraz obok podjadającego pop-corn Ignaczaka.
- na razie takie nudne gadanie, ale zaraz zacznie się prawdziwe kino akcji, mówię ci. Jeszcze będą latały buty, krzesła i talerze - Krzysiek podstawił pod nos środkowego pudełko z prażoną kukurydzą.
Razem z Łukaszem wystawiliśmy sobie krzesła z naszego pokoju i w skupieniu obserwowaliśmy rozwój wydarzeń.
- przeginasz pałe - fuknął Kubiak nie wytrzymując paplania Konstantyny o ślubnej liście gości (na którą notabene zapisała również i mnie. Jupii! Niestety zapomniała zapisać Michała).
- nie wierzysz, że wyjdę za mojego Zbysia Pysia?
- po moim trupie - wysyczał przez zaciśnięte zęby. 
- no to chyba najwyższy czas pożegnać się z życiem.
Błyskawicznie z tylnej kieszeni obcisłych rurek wyjęła złożoną w kostkę kartkę papieru. Do naszych uszu dobiegła charakterystyczna muzyka grozy, którą jak się później okazało w swoich muzycznych zbiorach posiadał Zagumny. Dzwine, co nie?
- o proszę! - Konstancja z chytrym uśmiechem na twarzy podała Michałowi ów tajemncizy świstek - kiedyś poprosiłam Zbysia Pysia o autograf, mój kotlecik nie wiedział wtedy, że podpisuje się pod aktem małżeńskim.
Między widownią przeszedł odgłos totalnego zaskoczenia. Wydaliśmy z siebie tylko tradycyjne ooooooo, po czym zamilkliśmy, no może nie wszyscy zamilkli.
- takiej akcji to nawet ja bym nie wymyślił - oznajmił Igła z buzią wypchaną po brzegi pop-cornem.
Podeszłam do Bartmana, który stał bez ruchu już dobre kilka minut. Wyglądał niczym Ci ludzie, których kiedyś tam zalała wulkaniczna magma. Kojarzycie?
- Zbyszek?
Cisza.
- Zibi?
Cisza.
Szturchnęłam go lekko w ramię, ale nawet to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Zbyszek był jakby w transie; był jakby zamknięty w swoim małym świecie.
- Bartman do jasnej cholery Bobek uciekł! - krzyknął Żygadło co od razu "obudziło" atakującego.
- co się dzieje? Gdzie Bobek? - zasypałby nas jeszcze większą ilością pytań, gdyby nie usta Konstancji, które jakimś dziwnym sposobem znalazły się na bartmanowych wargach.
Tym razem dało się słyszeć jedynie donośne fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj. 
- kobieto, co ty sobie wyobrażasz? - Zibi odepchnął rudowłosą, używając przy tym trochę za dużo swojej okazałej siły, bo Kostka swoim obszernym tyłkiem wylądowała wprost na ciemnych, hotelowych panelach.
- przecież mieliśmy się pobrać! - warknęła z wyrzutem w stronę ZB9.
- no chyba w Twoich snach!
- tak, masz rację leć do swojego Michałka, przecież on taki święty jest. Super przyjaciel od siedmiu boleści - wyrzuca z siebie kolejne słowa, niczym karabim maszynowy naboje.
- on przynajmniej nie truje mnie jakimiś tableteczkami i nie chce mnie usidlić!
- ale on Cię oszukuje! - w oczach Konstancji pojawiły się pierwsze słone krople.
- kto tu kogo oszukuje ! - postanowiłam wkroczyć do akcji, bo widok ryczącej jak bóbr fizjotetrapeutki nie wzbudzał we mnie litości.
Opowiedziałam Bartmanowi o podsłuchanej rozmowie i takim oto sposobem nie było już żadnej Zbychstancji, a Zbychiał znów powoli wracał do życia.
W końcu wszyscy mogli rozejść się do pokoju. Podmienilismy Zibiego i Igłę, aby ten pierwszy nie musiał już patrzeć na obrzydliwą twarz Kostki. Ten drugi stwierdził, że jakoś przeboleje tą jedną noc. Może nie wyjmie spod poduszki sztyletu i nie przebije mu brzucha. Tfu. Tfu. Nie zapeszajmy.

wtorek, 11 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 73.

Róż. Róż. Wszędzie róż. Różowa sukienka. Różowe szpilki (co z tego, że nie potrafiła w nich normalnie chodzic i co rusz się potykała). Różowa torebka. Różowa biżuteria. Różowa kokarda we włosach. Różowe cienie na powiekach i wreszcie... (tu następującym wyimaginowane oklaski, fanfary i inne duperele) szyja Zibiego okręcona różowym krawatem. Era biało-czerwonych ubrań została zakończona wybuchem oczojebnego różowego wulkanu. Powiedzcie bye bye barwą narodowym. Przywitajcie dodziasty róż.
Mina Bartmana doskonale podsumowywała całą tą maskarade. Ewidentnie nie był zadowolony, rozradowany, rozanielony + inne synonimy uczucia radości. Zbyszek był raczej zły, wkurzony, zniesmaczony i chciał jak najszybciej oddać Konstancje do muzeum kiczu i tandety. Ale coś mu w tym przeszkadzało. Jego własna duma. Nie mógł ulec i wrócić jak na skrzydłach do Michała, do nas.  Jak pan Bartman się obraża to nie ma przebacz, o nie!
Zajęliśmy swoje miejsca próbując przy okazji zachować nasze kreacje w stanie idealnym. Przecież nasze wielogodzinne prasowanie nie mogło pójść się jeb... na marne. Przecież blizna Kurka po oparzenu żelazkiem nie mogła tak po prostu być bezwartościowym śladem nie wiadomo skąd. Przecież konsul nie może zobaczyć nas nieidealnych.
Niczym armia super bohaterów wkroczyliśmy do budynku konsulatu. Przy okazji przechodzenia obok wielkiego lustra każdy przeczesał swoje włosy, a Kontstancja dodatkowo przejechała po ustach różowym błyszczykiem. Chodząca królowa różu. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia zastawionego po brzegi tak wyczekiwanym przez siatkarzy jedzeniem. Widząc stosy przepysznych smakołyków naszym złotkom aż oczy się zaświeciły. Przemawiała przez nich radość, szczęście a to tylko z powodu góry żarcia. Czyżby praktykowali złotą zasadę babuni przez żołądek do serca?
- trzymamy się z dala od Cruelli - oznajmił Ignaczak dyskretnie wskazując na Kostkę.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie, po czym "wsłuchaliśmy" się w nie miejącą końca przemowę konsula. Oczywiście wszyscy dokładnie wiedzieli o czym on mówi i wcale nie myśli o tym aby jak najszybciej zanurzyć kły w pieczonym mięsiwie.
Jako pierwszy do stołu nie rzucił się głodomor Ignaczak, czy Kubiak, nie potrzebujący dużo zjeść Możdżonek, a właśnie nasza panna różowiasta.
O.o <- mniej więcej, a raczej więcej, tak wyglądały nasze pyszczki widząc fizjoterapeutkę wpierniczającą ciasto za ciastem.
- zostawiłabyś coś dla innych - zażartował Kubiak.
- mógłbyś do dnie nie mówić? Ani ja ani mój Zbysiu Pysiu nie chcemy z tobą rozmawiać.
Uwaga jak chodzicie, aby gdzieś nie zdeptać mojej szczęki. Może mi się jeszcze przydać.
Wymownie spojrzałam na Bartmana, a ten w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
Usiedliśmy przy długim prostokątnym stole i zaczęliśmy pogawędkę. Konsul zasypywał nas politycznymi anegdotami, których i tak nikt nie słuchał. Szczerze? Było strasznie drętwo, ale chociaż jedzenie konkretne.
- najadłem się - Jarosz rzucił się na siedzenie w autobusie.
- lepiej niż u mojej mamusi na świętach - jęknął Żygadło trzymając ręce na brzuchu. Przejadli się panowie, oj przejadli.
- ty jeszcze nie wiesz jak gotuje moja mama - szturchnęłam go łokciem w bok.
- szykuje się rodzinne spotkanie? - Igła wyłonił się zza siedzenia.
- przydałoby się zrobić - Łukasz objął mnie w pasie i już chyba knuł jak zapoznać nasze rodziny.
- uhuhu to widzę, że ostro się zapowiada - zawył Nowakowski - a co z oświadczynami?
- kto by chciał się z taką hajtać - mruknęła Konstancja, która nie wiem jakim cudem znalazła się na naszym autobusowym terytorium.
- to lepiej pomysł o sobie - warknęłam mierząc wzrokiem jej pulchną sylwetkę.
- o mnie się martw. Ja mam moje słoneczko, mojego Zbysia Pysia - usiadła na kolanach Bartmana, po czym zarzuciła mu na szyję ręce - oo, a nawet dał mi bransoletkę.
Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na nadgarstek Kostki. Nawet Zibi był zszokowany. Idę o bilety na finał Ligi Światowej z udziałem Polski, że Konstancja sama dała sobie ten prezent. Przyjrzałam się jeszcze bliżej owej bransoletce i zamarłam.
- bransoleta przyjaźni, naszej przyjaźni - szepnął Kubiak, po czym natychmiastowo zerwał ze swojej ręki identyczną.
Bartman już otwierał usta aby za pewne zmierzać z błotem swoją różowiutką koleżankę ale autobus zatrzymał się, a Kostka od razu wystrzeliła do drzwi prawie zabijając się na tych swoich pink szpilach.
Nie wiem kiedy. Nie wiem jak, ale Żygadło załatwił z Kubiakiem wolny pokój na całą noc. Jako, że na dworze już ciemno wszyscy porozchodzili się do swoich pokoi aby w pełni wypoczęci zjawili się jutro na lotnisku.
Kopniakiem otworzył drzwi, po czym szybko przekręcił w nich klucz. Stęskniłam się za dotykiem jego dłoni i smakiem ust. Błyskawicznie rozsunął zamek mojej sukienki, która trafiła w kąt pokoju. I wszystko potoczyłoby się jak zwykle, jak prawie każda nasza wspólna noc, gdyby nie krzyki dochodzące z korytarza.

środa, 5 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 72.

- żelazko! Ma ktoś żelazko? - Zatuś biegał po korytarzu drąc się wniebogłosy.
Nie dziwię mu się tego przyspieszonego chodzenia. Po pierwsze musi zrzucić te kilogramy, który zdobył obżerając się całą noc lodami pod blatem restauracyjnej kuchni. Po drugie, jak można pokazać się u konsula w pogiętej koszuli, spodniach, czy tam nawet majtkach.
Zaspany Misiek, przewrócił się na drugi boo... zaraz zaraz.. przecież to nie Dziku tylko Igła. Podniosłam głowę i zobaczyłam śpiącego obok mnie Łukasza. Szczerze? Nie pamiętam co stało się ubiegłej nocy. Jeszcze bardziej przeraziłam się, gdy zobaczyłam wychodzącego z łazienki Kosoka. Dzięki Ci, Panie Boże, że był ubrany. Ewidentnie nie byłam w swoim pokoju i Grzesiu też chyba pomylił wczorajszego wieczora kwatery.
Łeb rozsadzało mi od środka, przez co wstając kilka razy straciłam równowagę. W drodze na korytarz potknęłam się o leżącego na podłodze Winiara. Jezu Chryste co myśmy robili?
Pod ścianą siedział zmarnowany Kurek i popijał źródłaną wodę mineralną z plastikowej butelki.
- wyglądasz co najmniej jakby moja kochana Asica Cię rzuciła - zagaiłam kopiąc go w piszczel.
- to po naszej wczorajszej popijawie - mruknął.
- nie pamiętam wczorajszej popijawy - zrezygnowana usiadłam obok niego "kradnąc" mu wodę z butelki.
- nie dziwię Ci się, że nie pamiętasz - zaśmiał się i przyjacielsko zarzucił swoją górną kończyne na moje ramiona - to było coś.
I tu przyjmujący zaczął swoją opowieść, w której to Konstancja zawitała na nasze tajne zgromadzenie z butelkami jakiegoś wybornego alkoholu. Później zaczęła się ze mnie naśmiewać, że niby ja nie mam głowy do picia itp itd. I wtedy to ja przyjęłam wyzwanie, a dalej było tylko pijemy Wasze zdrowie. Wódka nam wszystkim powie...
Takim oto sposobem wróg publiczny numer jeden spił mnie w trzy dupy. Film mi się urwał, więc Konstantyna dostała to co chciała.
Nie chcąc dalej przeszkadzać Bartkowi w jego powolnej egzystencji i zwalczaniu kaca (bo oczywiście siatkarze nie mogli być gorsi od swojej pani psycholog i również dołączyli do spożywania tych jakże niebezpiecznych procentów) poszła do siebie. Niczego innego się nie spodziewałam, jak Dzika leżącego na łóżku i tak też się stało. Nasz Michałek spał w najlepsze. Korzystając z tego, że łazienka jest wolna wzięłam orzeźwiający prysznic. Najwidoczniej za bardzo hałasowałam, bo Kubiak już od dobrych pięciu minut dobijał się w drzwi wykonane z niezidentyfikowanego tworzywa sztucznego. Ubrałam się w zafundowaną przez PZPS sukienkę i dopiero w pełni umalowana i wystylizowana opuściłam pomieszczenie. Michał widząc mnie zademonstrował nowy sposób gwizdania, który opracował, takie jakieś fiu fiu tfu.
- Kubiak idź do tej łazienki i już mnie nie wkur..zaj - trzepnęłam go w ramię moimi dziesięciocentymetrowymi szpilkami, które chwile później wylądowały na moich stopach.
Nie wiem czy to był dobry pomysł zakładać takie obcasy w stanie trzeźwienia, ale co mi tam najwyżej wyniosą mnie od konsula nogami do przodu i nie pogardzą Grabarzem.
Czas było opuścić kryjówkę i pokazać się rządnym krwi reprezentantom Polski. Dla nich kobieta w sukience to jak najnowszy model zdalnie sterowanego samochodu ślicznie zapakowanego i postawionego pod choinką.
Trzymając Kubiaczka "pod rękę" przemierzałam korytarz, aż tu nagle zza rogu wychylił się aparat, jak mniemam Igły. Nastąpił błysk flesza i głośny śmiech paparazzi oraz jego towarzysza. Bez wątpienia Krzysiu i Łukasz. Dojrzałe zachowanie dojrzałych mężczyzn, nie sądzicie?
Wszyscy czekali już przed hotelem na pojawienie się ostatnich spóźnialskich. Tak zgadliście. Czekaliśmy na Zbychstancje. Ignaczak ustawił już kamerę aby uwiecznić ten historyczny moment. Ale zahaczmy na moment o garniaki naszych siatkarzyków. Oł maj gasz, przystojniacy z nich! Chciało by się zrobić takie słodkie awwwwwww, ale trochę nie wypada przy trenerze.
- żeby ona nam tylko wstydu nie przyniosła, żeby ona nam tylko wstydu nie przyniosła... - powtarzał jak w czasie wysokiej gorączki nie kto inny jak Michał 'piękne oczy' Winiarski.
- nie martw się Misiek, to ty będziesz największą klapą - Kurek optymistycznie uderzył go w plecy - nie ma to jak do konsula jechać ujebany pastą do zębów.
- Kurek, stul psyk, bo się nagrywa - krzyknął główny operator sprzętu, czyt. nasz wspaniały, inteligentny, zawsze opanowany, starszy libero.
Winiar otarł brodę i wtedy z hotelu wyszła panienka róż idealna. Jej oczojebno, neonowa sukienka wypaliła oczy połowie reprezentacji.
Czyli mamy największy kicz reprezentacji...