sobota, 1 lutego 2014

ROZDZIAŁ 102.

Zgadzając się na spędzenie dwudziestu czterech godzin w jednym pokoju z pięcioma siatkarzami nie zdawałam sobie sprawy na co się narażam. Gdy tylko wróciliśmy z Łukaszem do naszej „kajuty” nie mogliśmy wyjść z szoku, jak w tak krótkim czasie można zdemolować tak niewielkie pomieszczenie. Torby, a raczej ich zawartości walały się po podłodze, a to tylko dlatego, że srający ze strachu Kurek nie mógł znaleźć swojego super nowego telefonu, z którego to miał zadzwonić do Aśki.
Za to nasz kochany Professore Winiarski sprawdzał, które z  dwupiętrowych łóżek jest najwygodniejsze i powywracał całą pościel do góry nogami. Natomiast Piter z Igłą bili się o to kto zajmie ostatnie łóżko „na górze”.  Widząc to wszystko nie można było nie złapać się za głowę i przekląć siarczyście kilkanaście razy.
- Czy Wy choć raz możecie się ogarnąć i przestać zachowywać się jak małolaty? – fuknęłam mierząc ich lodowatym spojrzeniem.
Panie Boże ześlij mi moc zabijania wzrokiem, proszę!
- Co Ty okres masz? – mruknął Michał układając sobie wygodniej poduszkę.
- Raczej zespół napięcia przedmiesiączkowego, bo to właśnie wtedy laski mają humory – poprawił go Pit, który akurat w tej chwili spychał libero z łóżka.
- Odczepcie się – rzuciłam wychodząc z powrotem na pokład.
Nie czułam się zbyt dobrze. Kręciło mi się w głowie i miałam odruchy wymiotne. Ale czym się tutaj dziwić, przecież jesteśmy na statku. Nade mną malowało się zachmurzone niebo. Fale rozbijały się o burtę.
- Zanosi się na burze. Wróć lepiej do środka – ni stąd ni zowąd obok mnie zjawił się trener Anastasi.
- Mogłabym polecić panu dokładnie to samo – zaśmiałam się.
- To ja tutaj powinienem dbać o mój sztab – posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech – no już, zmykaj, bo jeszcze pokój zdemolują.
- Na to jest już chyba za późno – dodałam odchodząc w kierunku korytarza.
- Potrzeba im kobiecej ręki – rzucił udając się w przeciwnym  kierunku.
Lubiłam Go. Andrea był naprawdę wspaniałym człowiekiem i niesamowitym trenerem. Potrafił przelać na chłopaków całą swoją miłość do siatkówki. Był dla nich jak drugi ojciec. Zawsze ich wspierał i pomagał im w każdej sytuacji. Nie potrafię sobie wyobrazić kadry bez tego sympatycznego Włocha. On jest po prostu nie zastąpiony.
Gdy wróciłam, w pomieszczeniu panował względny porządek, a każdy z siatkarzy oblegał swoje posłanie zajmując się indywidualnymi sprawami.
- Anastasi mówi, że zbiera się na burzę – oznajmiłam wyglądając przez małe, okrągłe okienko.
- Niech to szlag – fuknął Bartosz – nie mogliśmy już lecieć tym głupim samolotem? Przyzwyczaiłem się już do faktu, że w każdej chwili mogę roztrzaskać się o ziemię.
- No to teraz jeszcze musisz przyzwyczaić się do faktu, że w każdej chwili możesz się utopić – Żygadło wzruszył ramionami robiąc mi obok siebie miejsce.
- Oglądałem ostatnio Titanica – wtrącił Nowakowski – tylko nieliczni przeżyli katastrofę statku.
- Piterrrrrr, nie pomagasz – burknął przyjmujący, który nerwowo zaciskał pięści na kołdrze.
Chwilę później usłyszeliśmy pierwsze potężne grzmoty. Coraz głośniejsze stawały się też dźwięki zderzenia fal ze statkiem.  
Kurek trząsł się niczym galareta.
- Zróbcie coś.. bo to szczękanie zębami zaraz mnie wykończy – wrzasnął Michał, któremu nie pomagały nawet słuchawki, z których wydobywały się najnowsze przeboje disco polo.
- To może byśmy w coś zagrali! – rzucił ochoczo Ignaczak i wklepał coś w swoim telefonie.
Już kilka minut później do naszego małego pokoiku przybył Klub Miłośników Pokera. Nie wiem jaki cudem upchnęliśmy się tutaj wszyscy, ale wierzcie mi na słowo… było bardzo ciasno!
- Potrzebuje dostępu do powietrza! – lamentował Bartek śmiesznie wymachując swoimi gigantycznymi rękami.
- To twórz sobie okno – błysnął inteligencją nasz kochany Zatorski, ale zaraz… przecież Zati nie potrafi grać w pokera. On z ledwością ogrania zasady układanie pasjansa, więc po jaką cholerę zabiera nam cenne centymetry kwadratowe?
- Chcesz żeby nas zalało? W każdej chwili przez otwarte okno może wpaść tu deszcz, a w najgorszym przypadku nawet i morska woda! -  zbeształ go Bartman prężąc swoje muskuły.
Oj Zibi, Zibi i tak nikt nie poleci na Twoje bicepsy i tricepsy, ni przynajmniej nie ja, bo nie wiem co Ty tam z Dzikiem robisz w pokoju.  
- To my płyniemy, a nie lecimy? Przecież jesteśmy na promie – nasz młody i bardzo mądry libero zrobił pewną siebie minę.
- Trzymajcie mnie bo zaraz go rozerwę – wiedziałam! No po prostu wiedział, że Bartman będzie chciał jakoś zaprezentować swoją nadludzką siłę, chyba muszę mu powiedzieć aby zostawił dobre chęci na turniej w Tampere, po co  tracić parę, jak Zati i tak nie ogarnie – ile razy Ci można powtarzać, że to nie jest prom kosmiczny, ale statek!
Pawełkowe źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Oczy zaszkliły się łzami, a zaciśnięte w pięści dłonie przystawił sobie do ust.
- Ranisz  - wyszeptał, a po jego policzku popłynęła pojedyncza słona kropla – od zawsze chciałem polecieć promem, nie psuj mi tego.
Czy nasz Zbyszek ma sumienie i potrafi współczuć? Czy okaże skuchę i przeprosi Pawła za to co powiedział?
NIENIENIENIENIE!
Zibi nie ma w słowniku słowa przepraszam. Atakujący prychnął tylko głośno i wyłożył na niewielki stoliczek kolejne karty, gdyż to właśnie na niego przyszła kolej.
Spojrzałam na smutnego Zatorskiego, który zajmował miejsce w kącie pokoiku. Zrobiło mi się strasznie przykro dlatego przepchałam się pomiędzy pozostałymi siatkarzami i usiadłam koło bełchatowskiego libero.
- Rozchmurz się, młody  - klepnęłam go w ramie  - Zibi już taki jest, mówi to co mu ślina na język przyniesie. A przecież Twoje marzenia w każdej chwili mogą się spełnić. Tylko musisz cały czas w to wierzyć.
- Dzięki Mańka – przytulił mnie – dobra z Ciebie psycholożka.
- Wiem – uśmiechnęłam się.
Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze. Statek zaczął się kołysać, a moje odruchy wymiotne ciągle wzrastały.

- Przesuńcie się! Muszę do łazienki! – krzyknęłam taranując wszystkich którzy stanęli mi na drodze.

sobota, 25 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 101.

Miasto w północnej Polsce, położone nad Morzem Bałtyckim. Obowiązkowy punkt wycieczek turystów pragnących spędzić choć chwilę na Pobrzeżu Gdańskim. Miasto portowe. Wchodzi w skład Trójmiasta. Gdynia. Przecież ona nawet w jednej dziesiątej nie jest podobna do Tampere - miasta w południowej Finlandii.
Z lekkim przerażeniem i niedowierzaniem stawiałam kolejne kroki na gdyńskiej ziemi nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego co tutaj robimy. Siatkarze również byli zaskoczeni tak nagłym lądowaniem. Sztab szkoleniowy cały czas nas popędzał tłumacząc, że jesteśmy bardzo spóźnieni i tylko dzięki modlitwą i wstawiennictwem wszystkich świętych dotrzemy do celu. Przed lotniskiem czekał już nas podstawiony autobus gdańskiego lotosu.
- Trenerze, co my w ogóle robimy? – oburzył się Zibi zajmując upatrzone miejsce.
- Związek nie mógł znaleźć szybszego transportu do Tampere – wyjaśniał drugi z naszych szkoleniowców – dlatego popłyniemy promem.
- Promem? – Jarosz otworzył buzię, przez co zaraz został upomniany przez Ignaczaka.
- Nie wiecie co to prom? – Gardini wręcz załamał ręce.
- Niech trener nie robi z nas aż takich debili – burknął Zatorski – przecież wszyscy wiedzą, że prom to taki statek kosmiczny.
Możecie sobie tylko wyobrazić sytuację jak wszyscy pasażerowie w tym samym czasie odbijają wewnętrzne części dłoni na czole. Po całym autokarze rozniósł się jeden wielki plask. Tylko Pawcio nie wiedział co się dzieje i lekko zdezorientowany błądził wzrokiem po naszych twarzach.
- Nie patrzcie tak na mnie… Powinniście lepiej martwić się o Siuraka, to on ma lęk wysokości, a my przecież będziemy lecieć tysiące kilometrów nad ziemią – tłumaczył dalej nasz młody libero wprawiając nas w coraz większe niedowierzanie.
Gdyby tak zsumować poziom inteligencji wszystkich siatkarzy naszej reprezentacji wynik zapewne równałby się wielkością IQ przedszkolaka.
- Nie zwracajcie uwagi na jego dziwne pomysły – polecił nam Anastasi – dobierzcie się szóstkami, bo tak będziecie zakwaterowani.
I wtedy się zaczęło. Każdy na wyścigi umawiał się z kim będzie w jednej kabinie, praktycznie bijąc się o współlokatorów.
- Emmmm – już od dobrych dziesięciu minut Kurek jęczał mi nad uchem – bądź ze mną w pokoju, plissss. Weźmiemy jeszcze Żygiego, Igłę, Pita i Winiara. Tylko bądź ze mną w pokoju!
- Czemu tak bardzo Ci na tym zależy? – przeniosłam wzrok znad magazynu na jego wystającą między siedzeniami twarz.
- Bo boję się, że będę miał chorobę morską i chciałbym żeby ktoś zaufany był przy mnie – przyznał zawstydzony spuszczając wzrok.
- Boże, co ta Aśka będzie z Tobą miała  - zaśmiałam się zamykając modowe pisemko i chowając je z powrotem do plecaka.
- Co będzie miała? Na pewni gromadkę dzieci – przyjmujący posłał w moim kierunku swój firmowy uśmiech.
- Nasze dzieci i tak będą fajniejsze – wtrącił Łukasz całując mnie w skroń.
- Jeszcze zobaczymy – odgryzł się Bartek.
- Kto by chciał mieć takie rozwydrzone małe Kurki z odstającymi uszami i miliardem przeróżnych fobii – rozgrywający kontynuował dopiekanie swojemu reprezentacyjnemu koledze.
- Oczywiście lepsze będą Twoje kujonki z zapadniętymi policzkami – odgryzł z przekąsem Bartosz.
- Musicie być dla siebie tak bardzo niemili? – zapytałam znudzona ich głupią i nikomu nie potrzebną wymianą zdań – jeszcze zobaczycie jak nasze dzieci będą bawić się na jednym placu zabaw.
- I będą grać w drużynie narodowej – panowie wypieli dumnie piersi do przodu.
- I zdobywać te trofea, którym Wam się nie udało – podsumowałam całując Łukasza w policzek.
Reszta podróży upłynęła mi na tworzeniu listy dla Andrei. Po podzieleniu wszystkich na pokoje mogłam spokojnie skupić myśli, które jak zwykle zaczęły krążyć wokół Kuby. Wyjęłam z kieszeni telefon, ale mimo kilkukrotnego sprawdzania nie widniała na nim ani jedna wiadomość od rodziców.
- Nie martw się. Za tydzień lub dwa Kuba będzie już w domu – szepnął Żygadło widząc jak nerwowo stukam palcami w ekran komórki.
- Ciągle obawiam się najgorszego – przyznałam ocierając z policzka pojedynczą łzę.
- Musisz myśleć pozytywnie. Nie możesz ciągle przewidywać tylko najgorszych scenariuszy. Gdybyśmy my tak robili nie nawet nie wyszlibyśmy z szatni, gdyby po przeciwnej stronie siatki miała stanąć Brazylia.
- Łatwo Ci mówić. W siatkówce nie chodzi o czyjeś życie – westchnęłam wpatrując się w martwy punkt gdzieś za oknem.
- Magda, spójrz na mnie – polecił mi, obracając moją głowę w swoją stronę i układając dłonie na policzki – przyrzekam Ci, że wszystko będzie dobrze. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby Twój brat wrócił do kraju. Zobaczysz jeszcze będziesz tańczyć z nim na naszym ślubie – dodał całując mnie w czoło i mocno przytulając.
Jego słowa były dla mnie ogromnym wsparciem i tylko one dawały mi jeszcze jakąś nadzieje na „odzyskanie” brata. Wtulona w jego ramię wypłakiwałam ostatnie łzy, chcąc już na zawsze pozbyć się wszelkich obaw i negatywnych myśli.
Ocierając rękawem bluzy mokre policzki założyłam na ramiona plecak i wyszłam z autokaru. Moje włosy rozwiał wiejący od morza wiatr, a w około roznosił się ten charakterystyczny morski  zapach. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wyjazdu z reprezentacją do Gdańska i poznania pani Lodzi.
Siedząc na murku obserwowałam jak kilku siatkarzy zbiegło na plaże i mimo zimna moczyło nogi w wodzie. Zachowywali się jak mali chłopcy chcący czerpać z danej chwili jak najwięcej. Ta błoga chwila nie trwała zbyt długo, bo już po chwili zniecierpliwiony Andrea przywołał wszystkich do siebie i wskazał statek który miał nas dostarczyć na drugi brzeg Morza Bałtyckiego.
Po otrzymaniu klucza do pokoju mogliśmy pozostawić swoje walizki i udać się na przechadzkę po pokładzie. Zabrałam z plecaka lustrzankę i oparta o barierkę wpatrywałam się w oddalającą się gdyńską plażę. Po chwili dołączył do mnie również i Łukasz. Narzucił na moje ramiona swoją bluzę i przytulając mnie od tyłu oparł swój podbródek na moim ramieniu.

Było tak idealnie. 

niedziela, 5 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 100

Do Spały wróciliśmy tego samego dnia co pozostała reszta ekipy. Oni wrócili z Brazylii z bilansem dwóch wygranych i jednej porażki z gospodarzem. My wróciliśmy z posępnymi minami i brakiem dających nadziei informacji na temat stanu Kuby. Zmęczona dość napiętymi kilkoma dniami zasnęłam, gdy tylko zajęłam swoje miejsce w przedziale. Pociąg zawiózł nas do Łodzi, skąd odebrać nas miał, któryś z siatkarzy, którzy do Ośrodka przybyli wczesnym rankiem. Łukasz obudził mnie na łódzkim dworcu. Zaspana nałożyłam na ramiona plecak i ciągnąc walizkę podreptałam za rozgrywającym. Na parkingu czekał już Ignaczak. Na powitanie pocałował mnie w policzek i zabrał mój bagaż, który po chwili znalazł swoje miejsce w bagażniku. Czym prędzej chciałam położyć się w moim spalskim łóżeczku i tak po prostu zapomnieć o problemach.
Zaraz po naszym przyjeździe trener zrobił nadzwyczajne zebranie, które rozwiało wszystkie moje plany na temat mojej drzemki. Kazał wszystkim przepakować walizki, bo już tego samego wieczora mieliśmy udać do Finlandii. Do Tampere.
- Boże jak ja nienawidzę latać samolotem – fuknął Kurek, gdy zasiedliśmy przy stole do obiadu.
- Może Ty nie lubisz, ale Pit owszem. Jego ulubioną trasą jest pewnie Polska-Brazylia – zaśmiał się Bartman.
- Coś nas ominęło? – zapytałam wbijając wzrok w Nowakowskiego, który był jakiś taki nieobecny.
- Nawet nie wiesz ile! – oznajmił strasznie rozbawiony Michał Kubiak.
- Zejdzie ze mnie – fuknął środkowy i zniesmaczony odsunął swój talerz, po czym oddalił się od stołu.
- Co się wydarzyło w Brazylii? – zapytałam mierząc wszystkich wzorkiem.
- Piter chyba się zakochał – rzucił Winiar – He found a love in a hopeless place – zanucił.
- Jak to się zakochał? – Żygadło aż wypluł sok pomarańczowy – nasz Piter?!
- Miłość dopada nas w beznadziejnych miejscach i sytuacjach.  Ty chyba powinieneś to wiedzieć najlepiej – uśmiechnął się nasz libero.
- Chyba będę musiała sobie z naszym Piotrem porozmawiać – westchnęłam zanurzając moją łyżkę w zupie pomidorowej.
Tak swoją drogą to spalskie kucharki gotują chyba najlepszą pomidorówkę na świecie!
Do końca obiadu nie poruszaliśmy już tematu rzekomej dość nieszczęśliwej miłości naszego blondwłosego środkowego. Popołudniu siatkarze udali się na krótki rozruch, aby ich mięśnie się nie zastały.
Odlatywaliśmy z Łodzi, więc dość szybko znaleźliśmy się lotnisku. Czekanie na odprawę dłużyło się niemiłosiernie. Praktycznie wszyscy przysypiali gdzieś na krzesłach czy kanapach. Znudziło mi się przeglądanie jakiegoś modowego magazynu i okupowania ramienia śpiącego Żygadło, dlatego też czym prędzej namierzyłam Nowakowskiego i przysiadłam się do niego.
- Więc Piotruś, powiedz mi o co chodzi z tą dziewczyną  - zagaiłam.
Pit uniósł wzrok znad ekranu dotykowego telefonu, na którym co rusz przesuwał palcem jakiegoś fotografie.
- O nic – wzruszył ramionami.
- Jestem waszym psychologiem! Muszę wiedzieć o Was wszystko! – od razu wyciągnęłam najsilniejszy argument, nie mając ochoty bawić się w kotka i myszkę.
- Serio? Muszę? Nie lubię mówić o swoich… uczuciach – mruknął chowając komórkę do kieszeni bluzy.
- Pit, musisz! Bo trener chce mieć na boisku gotowego do grania na najwyższych obrotach zawodnika, a nie zakochanego bez pamięci szczeniaka – położyłam mu dłoń na ramieniu chcąc dodać otuchy.
Nowakowski wziął głęboki oddech i przez chwilę zbierał myśli układając sobie w głowę całą historię, którą za chwilę mi opowiedział.

To było po meczu Polska – Finlandia. Wygranym przez nasz team 3 do 1. Nasi zawodnicy zostali chwilę na hali i rozdawali autografy. Również Piotrek postanowił nie próżnować i z długopisem w ręku podpisywał co rusz to nowe kartki. Kolejka kibiców wydawała się nie mieć końca. Jednak po półgodzinie widocznie się zmniejszyła. Zostało kilka osób. Nadgarstek naszego środkowego powoli już nie dawał rady, a jego autografy zmieniały się coraz bardziej w zwykłe bazgroły.
Nagle do jego nozdrzy wpadł zapach pięknych, damskich perfum. Uniósł wzrok do góry i napotkał Jej ciemne tęczówki. Serce zabiło mu mocniej, na rękach pojawiła się gęsia skórka, a w brzuchu pojawiły się motyle. Jej uśmiech sprawił, że zmiękły mu kolana. Dziewczyna odgarnęła ciemne loki do tyłu, a Piter już wiedział, że to ta jedyna!

- Obok autografu zapisałem jej na kartce numer telefonu – przyznał szeroko się uśmiechając – później uświadomiłem sobie, że to był głupi pomysł jednak na odkręcenie tego wszystkiego było już za późno.
- Napisała? Zadzwoniła? -  ekscytowałam się z każdą sekundą jego opowieści – jakie piękne love story!

W nocy nie mógł zmrużyć oka. Ciągle czuwał przed telefonem, który jak na złość nie chciał zadzwonić. Nie dostał od niej żadnej wiadomości. W końcu stracił już nadzieję. Wchodząc następnego dnia na płytę boiska rozejrzał się po trybunach. Zobaczył ją! Serce znów mocniej mu zabiło, i choć przegrali mecz z Brazylią on był niezwykle szczęśliwy.

- Spotkaliście się? – z zapartym tchem przysłuchiwałam się jego opowieści.
- Tak. Po meczu. Złapałem ją w ostatniej chwili i powiedziałem, aby poczekała na mnie przed halą.

Ma na imię Andrea. Brazylijka z krwi i kości. Pokazała mu dużą część miasta. Dużo rozmawiali, śmiali się. Powiedział jej, że następnego dnia już wyjeżdża. Zasmuciła się. Gdy odprowadził ją do domu Ona wspięła się na palcach i złożyła pocałunek na jego ustach. Piotrek stał osłupiały. Nie mógł wyjść z szoku. Postanowił szybko się ogarnąć i przyciskając drobne ciało dziewczyny do drzwi wpił się w je usta. Całował zachłannie, długo, chcąc zapamiętać smak jej ust. Obiecał jej, że za wszelką cenę będzie dążył do ich spotkania.

- Teraz nie mam pojęcia co mam robić – dodał zasmucony.
- Pituś nie martw się! Już ja coś wymyślę – klepnęłam go w udo – a teraz głowa do góry! Musicie wygrać wszystko w Finlandii, abyś mógł później zawiesić na jej szyi złoty medal!
-  Masz rację! Dzięki – cmoknął mnie przyjacielsko w policzek – teraz Bartman niech się wypcha!

Chwilę później wchodziliśmy już do samolotu. Umiejscowiłam się między Igłą, a Żygadło i zaczęłam przygotowywać się do długiej i żmudnej podróży. Zaraz po starcie przymknęłam powieki i zasnęłam.

Zdziwiłam się gdy po dość krótkim okresie czasu Łukasz zaczął szturchać mnie mówiąc, że zaraz lądujemy. Bo przecież do Tampere nie leci się godzinę. 


***
WOW oddaje Wam już seteczkę :O
spokojnie jeszcze kilka i kończymy

wtorek, 31 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 99.

Drzwi do mojego ukrytego pokoju, który kiedyś specjalnie dla mnie zrobił mój tata i brat, mieściły się tuż za dużą szafą. Były dokładnie obklejone tą samą tapetą co reszta pokoju, więc na pierwszy rzut oka nie odróżniały się od ściany. Były uchylone. Popchnęłam je dalej. Tak jak myślałam: Łukasz czuł się jak we własnym domu, chodził po pokoju oglądając rozwieszone na ścianach zdjęcia. Było ich pełno. Praktycznie zakrywały całą powierzchnie pokoju. Koło niewielkiego okna stała sztaluga na której stało stare zakurzone płótno, a w skrzyni obok ukryte było kilkanaście dziecinnych bazgrołów.
- Kiedy zamierzałaś mi to powiedzieć? – spytał obracając się wokół własnej osi i wskazując przy okazji na cały pokój.
- Nigdy? – mruknęłam – możemy stąd wyjść? Trochę to kompromitujące.
- Nic tu nie jest kompromitujące. Tutaj akurat wyglądasz bardzo seksownie – wskazał na zdjęcie z mojego dzieciństwa, na którym siedziałam w wannie z pianą na głowie.
- Gdybym mogła pozdejmowałabym wszystkie te zdjęcia, ale Kuba strasznie się namęczył nad ich przyklejaniem.
Przed oczami przewinęły mi się wspomnienia, kiedy to mój straszy brat z wysuniętym na wierzch językiem siarczyście przeklinał próbując jednocześnie nie pokleić sobie palców i prosto przykleić fotografię.
- Zrobił kawałek dobrej roboty – Żygadło objął mnie ramieniem i pocałował w skroń – a tutaj – wskazał na kawałek białej, jeszcze nie zaklejonej ściany – zostało miejsce na nasze zdjęcia.
Zniknął na chwilę we właściwej części mojego pokoju, a po chwili wrócił z jasnobrązową kopertę.
- Masz jeszcze trochę kleju? – zaśmiał się wyciągając z jej wnętrza kilkanaście zdjęć.
Kolejno oglądałam fotografie. Były na nich uchwycone najważniejsze chwile naszego związku. Moje urodziny  i śpiący na podłodze siatkarze. Turniej Ligi Światowej w Toronto, Katowicach i w końcu ten nieszczęsny w Brazylii, a raczej tylko ta pamiętna „wycieczka krajoznawcza”. Zgrupowania w Spale, nocne libacje i treningi. Zdjęcia grupowe z reprezentacją i te bardziej prywatne: z Łukaszem. Wygrzebałam z biurka słoiczek z białym proszkiem, który po dodaniu do wody tworzy z nią silną kleistą maź. I teraz to Łukasz z wysuniętym koniuszkiem języka operował rękoma to w prawo, to w lewo. Muszę przyznać, że Kubie wychodziło to o wiele lepiej!
- Kiedyś przyprowadzę tu nasze dzieci i wnuki – szepnął zachwycony Żygadło.
-  I pewnie jeszcze prawnuków! – zaśmiałam się wskakując mu „na barana”.
- Z naszą krzepą to doczekamy nawet i praprawnuków – dodał równie rozbawiony przytrzymując mnie za nogi.
Przyklęknął na jasnych panelach i ściągnął mnie ze swoich pleców układając na podłodze. Zawisnął nade mną skradając co rusz to nowe pocałunki.
- Kocham Cię panno Waroń – wymruczał składając pocałunek tuż przy moim uchu.
- Ja Ciebie też kawalerze Żygadło – zaśmiałam się i szybko wyswobodziłam się z jego uścisku uciekając na dół.

Całe popołudnie spędziliśmy razem z rodzicami w salonie. Mama czuwała nad telefonem, który jak na złość nie chciał zadzwonić. Operacja Kuby trwała już dobre kilkanaście godzin, a my nie dostaliśmy żadnej wiadomości o jej przebiegu. Powoli traciliśmy już nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Późnym wieczorem, gdy rozchodziliśmy się już każdy w swoją stronę zadzwonił tak długo oczekiwany przez nas telefon. Mama ze łzami w oczach wsłuchiwała się w kolejne słowa. Z mimiki jej twarzy nie mogłam odczytać jaką wiadomość nam zaraz przekaże. Jej twarz nie wykonywała żadnych emocji, ale gdy tylko odłożyła telefon wyszeptała jedno słowo. Wyszeptała, że żyje i zalała się łzami. Przymknęłam powieki i również dałam ust emocjom. Łukasz zamknął mnie w szczelnym uścisku kołysając powoli na boki.
- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze – szepnął mi wprost do ucha jeszcze bardziej zawężając uścisk.
Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam. Cała moja koszulka przesiąkła od jej łez.
Coś jednak było nie tak. Gdy pytaliśmy o więcej szczegółów dotyczących operacji zbywała nas krótkimi odpowiedziami  lub mówiła, że sama nie dostała takich informacji.
Wiec gdy tylko tata poszedł już się położyć, a mama poszła jeszcze do kuchni umyć kubki udałam się za nią. Łukasz stanął w progu i oparł się o futrynę. Też podzielał moje obawy, że mama nie mówi nam wszystkiego.
- Co tak naprawdę dzieje się z Kubą? – spytałam prosto z mostu opierając się obok niej o kuchenne szafki.
- Wszystko jest w porządku – utrzymywała swoje zdanie.
Kłamała. Zdradzały ją nagłe nerwowe ruchy dłoni, świeczki w oczach i drżący glos.
- Mamo potrafię rozpoznać kiedy kłamiesz – westchnęłam kładąc dłoń na jej ramieniu.
Głoś westchnęła i usiadła na krześle przy stole. Ukryła twarz w dłoniach cicho szlochając.
- Jego stan lekarze określają jako krytyczny. Jest w śpiączce. Nie wiadomo czy się wybudzi. Nic nie wiadomo.
- Dlaczego nam tego wcześniej nie powiedziałaś? – zapytałam z wyrzutem.
- Nie chciałam tego mówić przy tacie. Jego serce jest już słabe. Nie możemy narażać go na stres – tłumaczyła.
- Przecież i tak musisz mu kiedyś powiedzieć!
- Madzia, Twoja mama ma rację. Nie możemy teraz ryzykować – Żygadło podszedł do mnie i mocno przycisnął do swojego torsu całując w czoło.
 - O ile jego stan się ustabilizuje – mama przełknęła głośno ślinę – za jakiś czas przetransportują go do Polski.  A jeśli nie…
- Mamo nawet tak nie mów! – skarciłam ją wzrokiem – wszystko będzie dobrze. Musimy w to wierzyć.



Udanego Sylwestra i jeszcze lepszego Nowego Roku Misiaki :*




poniedziałek, 23 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 98.

Praktycznie słyszałam jak mocno bije łukaszowe serce. Ono wręcz rozrywało mu klatkę piersiową, chcąc ze strachu wyskoczyć i uciec gdzie pieprz rośnie. Jego nogi, na których zazwyczaj twardo stoi na boisku, tym razem trzęsły się jak liście na wietrze.
Żygadło niepewnie wyciągnął w jego kierunku dłoń ledwo wyduszając z siebie 'dzień dobry'. Początki zawsze są trudno, no ale żeby aż tak! Mój tata zrobił krok do przodu i mocno ścisnął dłoń rozgrywajacego, po czym tak po prostu przytulił go po ojcowsku klepiąc po plecach.
- Będzie z Ciebie dobry zięć - podsumował - Tylko dbaj o moją córkę!
- Tatooo - jęknęłam, chcąc zabobiec niechybnej apokalipsie.
- Obiecuję, że dam z siebie wszystko - odparł Żygadło objemując mnie w pasie.
- Pośpieszmy się, mama już pewnie się denerwuje.
Tata przejął jedną z walizek i zaprowadził nas na parking, gdzie zaparkował samochód.
Po krótkiej wymianie spojrzeń Łukasz zajął miejsce z przodu, a ja usiadłam na tylnym siedzeniu auta. Blisko piętnastominutową podróż umilały nam tylko piosenki Radia Zet, którego tata był swego rodzaju "fanem".
Wyjechaliśmy za miasto, gdzie w spokojnej dzielnicy domków jednorodzinnych znajdował się mój dom. Wjechał na posesję i zaparkował na wyznaczonym przez dwa rzędy żywopłotów podjazd. Uwielbiałam przyjeżdżać do mojego rodzinnego domu, z którym wiązało się tyle pięknych wspomnień. Panowie zajęli się wypakowywaniem bagaży, a ja rozejrzałam się dookoła. W oknie na parterze poruszyła się firanka, a już po chwili w ganku stanęła moja mama. Podbiegłam do niej i mocno ją wyściskałam.
- Wreszcie nas odwiedzasz - uśmiechnęła się, dość niemrawo, ocierając brzegiem fartucha zaszklone oczy.
- Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla Łukasza - szepnęłam wskazując na podążającego w naszym kierunku rozgrywającego.
- Oczywiście! Wreszcie poznam wybranka mojej córki.
Podobnie jak mój tata, tak też moja mama wyściskała Łukasza jak swojego syna.
Z łomoczącym sercem wchodziłam po schodach na poddasze. To właśnie tam na prawie całej powierzchni znajdowało się moje małe-wielkie królestwo.
- Więc to tu przyprowadzałaś wszystkich swoich chłopaków - zaśmiał się Żygadło odstawiając walizki pod dość dużych rozmiarów szafę.
- Przed Tobą było tu tylko dwóch facetów: mój tata i Kuba - wbiłam mu palec między żebra.
- Cóż za zaszczyt - pochylił się nade mną przez chwilę doprowadzając mnie do szaleństwa oddechem owiewającym moje usta.
Przycisnął mnie do kolorowej tapety na ścianie. Dłonie ułożył na wysokości  mojej głowy, po czym wbił się w moje usta. Przez moje ciało znów przeszła fala ciepła rozlewająca się po każdym jego milimetrze sześciennym. Bijące od nas iskry spowodowałyby pewnie pożar zbudowanego z najtrwalszych materiałów budynku. Jego prawa dłoń zjechała na moje biodro. Pogłębialiśmy nasz pocałunek. Z sekundy na sekundę rozpalało nas coraz większe pożądanie. Kubeł zimnej wody wylała na nas mama, która za pewne jak za dawnych lat stała przy schodach i wołała na śniadanie. Odepchnęłam rozgrywającego, po czym szybko zbiegłam na dół. Już zanim weszłam do kuchni zauważyłam roztargnięcie mamy. Nakrywała do stołu jednocześnie co chwilę zerkając na telefon. Przez przypadek jeden z kubków upadł na podłogę i rozbił się na kilkanaście kawałków.
- Wszystko będzie dobrze - podeszłam do niej i ułożyłam dłonie na jej ramionach.
- Martwię się - odwróciła się przodem do mnie.
Po jej policzkach spływały gorzkie łzy. Codziennie jej serce przepełnione było strachem o mojego starszego brata. Przez jej głowę przechodziło tysiące pytań: Czy przypadkiem nie został ranny? Czy jego misja się powiodła? Jak się czuje? Czy jeszcze żyje?
- Obiecał mi, że wróci - uśmiechnęłam się pokrzepiająco - powiedział, że wtedy muszę wyprawić wesele - zażartowałam, choć moje oczy już dawno zaszły łzami.
Chwilę później w drzwiach pojawił się tata, a zaraz za nim Łukasz.
- Nie ma co płakać! Trzeba mieć nadzieję i czekać cierpliwie na telefon, a kubek kupi się nowy - Andrzej przytulił swoją żonę.
Posprzątaliśmy rozbitą ceramikę i usiedliśmy przy stole. Mama jak zwykle wykazała się kunsztem kulinarnym przygotowując moją ulubioną jajecznice na boczku ze szczypiorkiem.
- Idźcie odpocząć po podróży - poleciła nam - ja tu wszystko posprzątam.
Z małymi pretensjami zgodziłam się na jej propozycje, ale zanim opuściłam kuchnie włożyłam wszystkie brudne naczynia do zlewu. Przy schodach złapał mnie jeszcze tata.

- Myślisz, że gdybym poprosił Łukasza o autograf, byłoby to nie na miejscu? - spytał całkiem poważnie.
Pokiwałam z politowaniem głową.
- Myślę, że na pewno się zgodzi, a może nawet da Ci meczową koszulkę - poklepałam go po ramieniu.
- Załatwiłabyś mi to?
- Tato, przecież sam potrafisz to doskonale zrobić!
- Jeszcze w życiu nie gościłem w domu tak sławnej osoby. Stresuje się - przyznał.
- Zachowujesz się gorzej niż nastoletnia hotka! - zaśmiałam się - Łukasz to normalny facet z trochę popularną pracą i teraz pewnie przeszukuje mój pokój w celu odnalezienia czegoś godnego pośmiania - dodałam słysząc jak na poddaszu coś ląduje na podłodze.
Andrzej tylko westchnął i machnął ręką, po czym usiadł w fotelu i włączył telewizor. Z zamkniętymi oczami mogę w stu procentach powiedzieć, że za pewne ogląda teraz katowicką odsłonę Ligii Światowej. Zapalony kibic.
W podskokach pokonywałam kolejne schody, a rozgrywającego odnalazłam dopiero w tajemnej części mojego pokoju. Co nie wróży nic dobrego!


***
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam
Żeby w niedługiej przyszłości odwiedzili Was siatkarze z Bełchatowa: 




Aby w prezencie odnaleźć olsztyńskich graczy:

Zaksowej szopki:

Ciasteczek z Maceraty: 

I siatkarskich prezentów! 




niedziela, 8 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 97.

To nie może być prawda. Przecież to nie mogło się przytrafić. Nie jemu.
Powtarzałam jak w letargu, że  wszystko to jakiś żart, wrzucając ubrania do walizki. Zapukałam do wszystkich pokoi zajmowanych przez naszą reprezentację, ale nigdzie nie odnalazłam ani śladu po siatkarzach. Spotkałam ich dopiero wychodząc z hotelu. Stali na parkingu ostro nad czymś debatując. Gdy tylko zobaczyli mnie zapłakaną i ciągnącą za sobą walizkę z przerażeniem otoczyli mnie kółkiem.
- Magda co Ty kombinujesz? Przecież to był tylko niewinny żart - Żygadło stanął na przeciwko mnie wciskając we mnie swoje stalowe spojrzenie.
- No właśnie, żart - zawtórowali mu zawodnicy.
- Mój brat został ranny podczas strzelaniny - wyłkałam rzucając się w objęcia rozgrywającego - wracam do Rzeszowa. Jestem potrzebna rodzicom.
- Ale jak to wyjeżdżasz? - Ignaczak stanął obok mnie delikatnie głaszcząc dłonią moje plecy.
- Andrea załatwił mi bilet. Za dwie godziny mam samolot - mruknęłam zostawiając na koszulce Łukasza mokre plamy.
- Lecę z Tobą - oznajmił pewny siebie Żygadło chwytając mnie za rękę.
- Nie możesz. Musisz tutaj zostać i wygrać turniej - ułożyłam dłoń na jego policzku. 
- To chociaż odwiozę Cię na lotnisko - rzucił łapiąc rączkę mojej walizki.
- Taksówka już przyjechała - wtrącił Bartman - czyli co Mała, widzimy się w Polsce?
Kiwnęłam głową na znak zgody z wypowiedzią atakującego, po czym przytuliłam każdego na pożegnanie, a Łukasz załadował moją walizkę do bagażnika.
- Skopcie im tyłki żebym nie miała wyrzutów sumienia, że Was zostawiam - dodałam wchodząc już do taksówki.
Usiadłam obok rozgrywającego kładąc głowę na jego ramieniu. Objął mnie mocno ramieniem całując w czubek głowy. Znów poczułam jak łzy napływają mi do oczu, a później powoli spływają po policzkach wyznaczając mokre strużki. To nie mogła być prawda.
Dojechaliśmy już na lotnisko. Załatwiłam wszystko przy kasie i czekałam aż Łukasz skończy rozmawiać przez telefon.
- Lecę z Tobą - rzucił zamykając mnie w swoich ramionach - Anastasi sam mi to teraz zaproponował. Powiedział, że Paweł sobie poradzi. Igła zaraz przywiezie mi moje rzeczy.
-  Czuje się podle. Przeze mnie opuszczasz drużynę.
- Hej - pstryknął mnie w nos - przecież Ty też jesteś częścią drużyny.
- Nie tak ważną jak Ty - odparłam uparcie szukając chusteczek higienicznych w swoim plecaku.
- W tej reprezentacji nikt nie jest ważniejszy. Wszyscy jesteśmy na równi. Pamiętaj o tym - oznajmił chwytając mnie nadgarstek i przyciągając do siebie.
Po chwili w szklanych drzwiach lotniska stanął zdyszany Ignaczak. Od razu namierzył wyrokiem wysoką posturę Łukasza i obładowany jego torbami zmierzał w naszym kierunku.
- Ostatni raz uciekacie z ważnego turnieju - pogroził nam palcem.
- Obiecuje, że już nigdy nie zabiorę Ci towarzysza - przyrzekłam.
Słysząc wzywanie na odprawę zaczęliśmy żegnać się z libero.
- Jeszcze raz wszystkich przeproś - szepnęłam tkwiąc w jego silnym uścisku.
- A Ty pozdrów Rzeszów - pocałował mnie w czoło, niczym ojciec lub... starszy brat.
Gdy wchodziliśmy na pokład dostałam smsa od mamy. Informowała mnie, że Kuba właśnie jest na bardzo skomplikowanej kilku, a nawet kilkunasto-godzinnej operacji, a od jej przebiegu będzie zależało całe jego dalsze życie. Nie chciałam dzwonić do mamy, bo i tak nie wypowiedziałabym ani słowa. Za pewne i po drugiej stronie usłyszałabym tylko łkanie połączone z prośbami do Boga.
Po blisko szesnastu godzinach i przesiadce na jednym z Francuskich lotnisk znaleźliśmy się w stolicy naszego kraju. Cudem udało nam się zdążyć na pociąg do Rzeszowa. 
- Prześpij się - zaproponował Żygadło wskazując na swoje ramie.
- Dziękuje, że tu ze mną jesteś. Zrezygnowałeś dla mnie z turnieju - szepnęłam przytulając się do jego boku.
- I zrobię to tyle razy ile będę musiał, bo Cię cholernie kocham. Nie zapominaj o tym - nakrył mnie bluzą.
Obudziło mnie kręcenie się rozgrywającego. Okazało się, że jesteśmy już prawie na miejscu, a ja przespałam całą ponad ośmio-godzinną podróż.
- Dzwoniła Twoja mama - odparł podając mi telefon - pozwoliłem sobie odebrać. Powiedziała, że twój tata będzie czekał na nas na dworcu i zawiezie nas prosto do Twojego rodzinnego domu.
- Wreszcie poznasz moich rodziców. Szkoda, że w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Mówiła coś o operacji?
- Jeszcze nic nie wiadomo - wzruszył ramionami - ale będzie dobrze. Musisz w to uwierzyć, a tak się stanie.
- Magda, a jak mnie nie polubią? – wydusił z siebie gdy wychodziliśmy już z przedziału.
- Żygadło nie panikuj! – trąciłam go w ramię – nie udawaj, że się boisz.
- No ale ja wcale nie udaje! – upierał się.
Pokręciłam z politowaniem głową i wspinając się na palce przyłożyłam usta do jego policzka.
Po wyjściu z pociągu od razu zlokalizowałam mojego tatę. Wiek dał  mu już się we znaki. Czarne włosy z siwymi odrostami i zadbane wąsy. Uwiesiłam mu się na szyi mocno przytulając. Tak bardzo za nim tęskniłam.

- Tato poznaj Łukasza – przedstawiłam mu rozgrywającego. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 96.

Każdego dnia, dziękuję Bogu za to, że Cię mam,
Za to, że jesteś przy mnie bym nigdy nie czuł się sam.

Wdech. Wydech. Oddychaj głęboko, jakbyś rodziła... z tym, że ja nigdy nie rodziłam! Czując ogromną ochotę na rozszarpanie wszystkiego i wszystkich znajdujących się w przestrzeni jednego kilometra, zacisnęłam dłonie w pięści.
- Zabić to za mało! - wysyczałam mrożąc Ignaczaka złowieszczym spojrzeniem.
- Nie uważacie, że powinniśmy już wracać? Późno się robi.. - libero powłóczył prawą nogą po piasku jak najszybciej zmieniając temat rozmowy.
Wyjęłam z torby nawilżone chusteczki i z szybkością bolidu Formuły 1 wytarłam napis IPoland z mojego czoła.
- A Ty Żygadło przestań się tak głupkowato śmiać! - wymierzyłam w niego palcem, po czym zebrałam swoje rzeczy i oddaliłam się w stronę autokaru.
Najlepszym sposobem uświadomienia im błędu, będzie nie odzywanie się do nich. Rozpuściłam włosy i zaczęłam namierzać nasz autobus. Po niemałych problemach z jego lokalizowaniem (na parkingu było ich około 25 i to bardzo podobnych!) zapukałam w przednią szybę budząc przy tym kierowcę.
Z wiecznie żywym Myslovitz lecącym w słuchawkach usiadłam na bodajże drugim, licząc od początku, siedzeniu. Wzrok wbiłam daleko w wystawę sklepu z pamiątkami i czekałam na przyjście siatkarzy. Pojawili się po kilkunastu minutach, ale zanim usadowili swoje tyłki na siedzeniach minęło około pół godziny. Nie zwracałam uwagi na ich, nawet nie wiem czy roześmiane, czy smutne buźki.
Poczułam jak ktoś siada obok mnie i trąca mnie bokiem. Jego dłoń od razu znalazła się na moim udzie, i nie miałam żadnych wątpliwości, że moim towarzyszem jest Łukasz.
- No nie naburmuszaj się tak jak pięciolatka - zaśmiał się szturchając mnie łokciem.
Włączyłam tryb całkowitej ignorancji. Jego ręka oplotła mnie w pasie, a głowę ułożył na moim ramieniu. Doskonale wiedział jak mnie podejść. Jednak ja twardo trzymałam się swojego postanowienia, bo jeżeli teraz się poddam, to nie dam rady im udowodnić ich błędu i przetrzeć na przyszłość. Bo przecież nie mogę dać sobie wejść na głowę! Co to to nie!
- No Madziuuu – mruczał błądząc nosem po moim policzku.
Nie dam się zbałamucić!
Mimo, że jego wargi odciskały się na moim policzku, powoli kierując się w stronę ust. Mimo jego warg napierających na moje i mimo dłoni powoli podwijających materiał mojej koszulki. Mimo tego wszystkiego nie odezwałam się i byłam z siebie cholernie dumna.
Po chwili odpuścił i spokojnie rozłożył się na swoim siedzeniu.
Pięć godzin  drogi powrotnej minęło dość szybko. Próbowałam nie zasnąć, aby ponownie nie zostać ozdobiona przez jakże pomysłowego Igłę, bo jestem prawie w stu procentach pewna, że to jego sprawka.
Gdy tylko zaparkowaliśmy przed naszym hotelem czmychnęłam do mojego pokoju i zamknęłam się w łazience. Przez chwilę wyklinałam Boga za to, że muszę dzielić lokum z Krzyśkiem i Łukaszem, ale później zaczęłam mu dziękować za to, że ta dwójka siatkarzyków na razie znikała mi z drogi, bo od przyjazdu nie pojawili się jeszcze w pokoju.


***
Tym czasem oni w ogóle nie próżnowali. Od samego przyjazdu zabarykadowali się w pokoju głównodowodzącego ekipą – Marcina M. i obmyślali w jaki sposób mogą przeprosić swoją panią psycholog. W pokoju panowała naprawdę gęsta i nerwowa atmosfera. Siatkarze włączyli wreszcie, swoje nieużywane od dłuższego czasu mózgi, a to groziło szybkim przegrzaniem, więc od dobrych kilku chwil waham się, czy nie wybrać numeru 112 na leżącym obok mnie LGiku. Już chyba widzę dymek unoszący się znad kopuły Nowakowskiego i Kurka.
- Musimy ją jakoś przeprosić – marudził Żygadło przechadzając się od kąta do kąta pokoju – przecież ona mi żyć nie da!
- Życie z ofochaną kobietą to marne życie – skwitował Ignaczak, który zapisał już całą podkładkę podwędzoną trenerowi  - do kitu z tym przepraszaniem – rzucił bloczkiem prawie nabijając guza rozłożonemu na podłodze Kubiakowi.
- A może być tak tradycyjnie? – Zibi poruszał w górę i w dół brwiami – wiecie kwiatki, formułka, czekoladki…
- Ma się tę wprawę – Kuraś klepną atakującego w plecy, aż mu pewnie płuca wybił, czy jak to się tam mówi.
- Pomyślmy chwilę jak kobieta – rzucił Jarosz przybierając dość dziwaczną pozę: biodro zarzucił w prawą stronę, klatkę piersiową wypiął do przodu, a usta złożył w dziubek. Tak, właśnie tak wygląda prawdziwa kobieta, według Jakuba Jarosza – jak damy jej czekoladki, to pomyśli, że chcemy ją utuczyć i zarzucić, że jest gruba czy coś…
- W sumie to masz rację – Żygadło podrapał się po głowie – może kwiatki wystarczą?
- „Wręczam Ci to ziele boś głupia jak ciele” – zacytował Winiarski, posyłając kolejny pomysł tam gdzie pieprz rośnie.
- Ona nigdy nam nie przebaczy… - załkał Piter siadając na parapecie z podciągniętymi pod podbródek kolanami.
- Nie radziłbym Ci tam siaaaa… - krzyknął Możdżon, ale było już za późno.
Piotrek leżał na podłodze pocierając obolałe biodro i ramię. To był niewątpliwie zamach na jego życie. Zamach dokonany zapewne przez żądnych zwycięstwa Brazylijczyków, którzy by osiągnąć medal są zdolni posunąć się do wszystkiego, nawet do zepsucia Bogu winnych parapetów.
Bo Piotrek się wykuruje, a po parapecie to chyba nic nie pozostało.

- Wiem! – Łukaszowi zapaliła się żółta lampka na głowie, a palec wskazujący podniósł ku sufitowi, jakbyśmy niby tam mieli zobaczyć to o czym myśli.. no sorry Ziomek, ale tam Twoich pomysłów nie wyświetlają – tylko musi sprężyć dupy!