Drzwi do mojego ukrytego pokoju, który kiedyś specjalnie
dla mnie zrobił mój tata i brat, mieściły się tuż za dużą szafą. Były dokładnie
obklejone tą samą tapetą co reszta pokoju, więc na pierwszy rzut oka nie
odróżniały się od ściany. Były uchylone. Popchnęłam je dalej. Tak jak myślałam:
Łukasz czuł się jak we własnym domu, chodził po pokoju oglądając rozwieszone na
ścianach zdjęcia. Było ich pełno. Praktycznie zakrywały całą powierzchnie
pokoju. Koło niewielkiego okna stała sztaluga na której stało stare zakurzone
płótno, a w skrzyni obok ukryte było kilkanaście dziecinnych bazgrołów.
- Kiedy zamierzałaś mi to powiedzieć? – spytał obracając
się wokół własnej osi i wskazując przy okazji na cały pokój.
- Nigdy? – mruknęłam – możemy stąd wyjść? Trochę to
kompromitujące.
- Nic tu nie jest kompromitujące. Tutaj akurat wyglądasz
bardzo seksownie – wskazał na zdjęcie z mojego dzieciństwa, na którym
siedziałam w wannie z pianą na głowie.
- Gdybym mogła pozdejmowałabym wszystkie te zdjęcia, ale
Kuba strasznie się namęczył nad ich przyklejaniem.
Przed oczami przewinęły mi się wspomnienia, kiedy to mój
straszy brat z wysuniętym na wierzch językiem siarczyście przeklinał próbując
jednocześnie nie pokleić sobie palców i prosto przykleić fotografię.
- Zrobił kawałek dobrej roboty – Żygadło objął mnie
ramieniem i pocałował w skroń – a tutaj – wskazał na kawałek białej, jeszcze
nie zaklejonej ściany – zostało miejsce na nasze zdjęcia.
Zniknął na chwilę we właściwej części mojego pokoju, a po
chwili wrócił z jasnobrązową kopertę.
- Masz jeszcze trochę kleju? – zaśmiał się wyciągając z
jej wnętrza kilkanaście zdjęć.
Kolejno oglądałam fotografie. Były na nich uchwycone
najważniejsze chwile naszego związku. Moje urodziny i śpiący na podłodze siatkarze. Turniej Ligi
Światowej w Toronto, Katowicach i w końcu ten nieszczęsny w Brazylii, a raczej
tylko ta pamiętna „wycieczka krajoznawcza”. Zgrupowania w Spale, nocne libacje
i treningi. Zdjęcia grupowe z reprezentacją i te bardziej prywatne: z Łukaszem.
Wygrzebałam z biurka słoiczek z białym proszkiem, który po dodaniu do wody
tworzy z nią silną kleistą maź. I teraz to Łukasz z wysuniętym koniuszkiem
języka operował rękoma to w prawo, to w lewo. Muszę przyznać, że Kubie wychodziło
to o wiele lepiej!
- Kiedyś przyprowadzę tu nasze dzieci i wnuki – szepnął zachwycony
Żygadło.
- I pewnie jeszcze
prawnuków! – zaśmiałam się wskakując mu „na barana”.
- Z naszą krzepą to doczekamy nawet i praprawnuków –
dodał równie rozbawiony przytrzymując mnie za nogi.
Przyklęknął na jasnych panelach i ściągnął mnie ze swoich
pleców układając na podłodze. Zawisnął nade mną skradając co rusz to nowe
pocałunki.
- Kocham Cię panno Waroń – wymruczał składając pocałunek
tuż przy moim uchu.
- Ja Ciebie też kawalerze Żygadło – zaśmiałam się i
szybko wyswobodziłam się z jego uścisku uciekając na dół.
Całe popołudnie spędziliśmy razem z rodzicami w salonie. Mama
czuwała nad telefonem, który jak na złość nie chciał zadzwonić. Operacja Kuby
trwała już dobre kilkanaście godzin, a my nie dostaliśmy żadnej wiadomości o jej
przebiegu. Powoli traciliśmy już nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Późnym wieczorem, gdy rozchodziliśmy się już każdy w
swoją stronę zadzwonił tak długo oczekiwany przez nas telefon. Mama ze łzami w
oczach wsłuchiwała się w kolejne słowa. Z mimiki jej twarzy nie mogłam odczytać
jaką wiadomość nam zaraz przekaże. Jej twarz nie wykonywała żadnych emocji, ale
gdy tylko odłożyła telefon wyszeptała jedno słowo. Wyszeptała, że żyje i zalała
się łzami. Przymknęłam powieki i również dałam ust emocjom. Łukasz zamknął mnie
w szczelnym uścisku kołysając powoli na boki.
- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze – szepnął mi wprost
do ucha jeszcze bardziej zawężając uścisk.
Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam. Cała moja
koszulka przesiąkła od jej łez.
Coś jednak było nie tak. Gdy pytaliśmy o więcej szczegółów
dotyczących operacji zbywała nas krótkimi odpowiedziami lub mówiła, że sama nie dostała takich
informacji.
Wiec gdy tylko tata poszedł już się położyć, a mama
poszła jeszcze do kuchni umyć kubki udałam się za nią. Łukasz stanął w progu i
oparł się o futrynę. Też podzielał moje obawy, że mama nie mówi nam
wszystkiego.
- Co tak naprawdę dzieje się z Kubą? – spytałam prosto z
mostu opierając się obok niej o kuchenne szafki.
- Wszystko jest w porządku – utrzymywała swoje zdanie.
Kłamała. Zdradzały ją nagłe nerwowe ruchy dłoni, świeczki
w oczach i drżący glos.
- Mamo potrafię rozpoznać kiedy kłamiesz – westchnęłam kładąc
dłoń na jej ramieniu.
Głoś westchnęła i usiadła na krześle przy stole. Ukryła twarz
w dłoniach cicho szlochając.
- Jego stan lekarze określają jako krytyczny. Jest w
śpiączce. Nie wiadomo czy się wybudzi. Nic nie wiadomo.
- Dlaczego nam tego wcześniej nie powiedziałaś? –
zapytałam z wyrzutem.
- Nie chciałam tego mówić przy tacie. Jego serce jest już
słabe. Nie możemy narażać go na stres – tłumaczyła.
- Przecież i tak musisz mu kiedyś powiedzieć!
- Madzia, Twoja mama ma rację. Nie możemy teraz ryzykować
– Żygadło podszedł do mnie i mocno przycisnął do swojego torsu całując w czoło.
- O ile jego stan
się ustabilizuje – mama przełknęła głośno ślinę – za jakiś czas
przetransportują go do Polski. A jeśli
nie…
- Mamo nawet tak nie mów! – skarciłam ją wzrokiem –
wszystko będzie dobrze. Musimy w to wierzyć.Udanego Sylwestra i jeszcze lepszego Nowego Roku Misiaki :*